Znaku nie ma, ale mandat dostaniesz. Takie są przepisy
Są na drodze sytuacje, kiedy złamanie prawa przez kierowcę odbywa się rzeczywiście nieświadomie. Brak znaku to czasami wynik przypadku. Ciekawiej się robi, kiedy znaku nie ma, bo nie musi być, a mandat się należy.
07.09.2021 | aktual.: 14.03.2023 15:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Do takiej sytuacji może dojść na drogach powiatowych i gminnych, które przebiegają przez nieduże miejscowości. Chodzi konkretnie o znak D-42 oznaczający początek obszaru zabudowanego i znak D-43 oznaczający koniec takiego obszaru.
Polskie przepisy mówią wprost, że znakiem odwołującym ograniczenie prędkości w obszarze zabudowanym, określone znakiem D-42, jest wyłącznie znak D-43.
Znak B-33 (ograniczenie prędkości) może je zmniejszyć lub zwiększyć, ale ograniczenie to przestaje obowiązywać po odwołaniu znakiem B-33 lub B-34 albo po minięciu skrzyżowania i wtedy nadal obowiązuje ograniczenie 50 km/h dla obszaru zabudowanego, określone znakiem D-42. Oznacza to więc, że dopóki kierowca nie minie tablicy D-43, musi jechać z prędkością 50 km/h lub ewentualnie inną ustaloną przez inne znaki.
[i][b]obszar zabudowany[/b] – obszar oznaczony odpowiednimi znakami drogowymi[/i]
Brzmi jak banał? Wczytajcie się dobrze. Jeśli to obszar oznaczony znakami (D-42 i D-43), to zaczyna się i kończy w miejscu postawienia znaku. Jeśli nie ma znaku kończącego, obszar się nie kończy.
A co, jeśli takiej tablicy nie ma, a ewidentnie skończył się obszar zabudowany, ponieważ widzieliście w lusterku jego początek po drugiej stronie? Są dwa rozwiązania. Pierwszym jest brak znaku z losowego powodu (np. został wyrwany po zdarzeniu drogowym). To mało prawdopodobne, ponieważ zarządcy dróg dość szybko reagują na takie sytuacje. Drugie rozwiązanie jest prawie nieznane kierowcom.
Chodzi o to, że zarządca drogi przebiegającej przez miejscowości położone blisko siebie nie ma obowiązku ustawiania znaku D-43 kończącego obszar zabudowany, jeśli za chwilę zaczyna się kolejna miejscowość. Pozwala to m.in. zaoszczędzić na znakach i pracach związanymi z ich montażem, ale też wprowadza większą płynność ruchu. Kierowca nie musi przyspieszać, jeśli za 100-300 m znów musiałby zwalniać. Jednak zarządca drogi może ustawiać takie znaki, dlatego czasami robi się mały bałagan.
W praktyce może być więc tak, że przed miejscowością pojawia się znak D-42 i po przejechaniu 2 kolejnych miejscowości nadal nie ma znaku D-43. A to z kolei oznacza, że aż do pojawienia się takiego znaku trzeba jechać z prędkością 50 km/h.
Warto o tym pamiętać, zwłaszcza od grudnia, jeśli wejdzie w życie znowelizowany kodeks drogowy. W myśl nowego taryfikatora mandatów już przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 31 km/h może oznaczać mandat w wysokości 1500 zł i 10 punktów karnych. A to już szybka droga do utraty prawa jazdy. Na nieznajomości takich przepisów (o stawianiu znaków drogowych) można więc dużo stracić.
A jeśli tablica powinna być, a jej nie ma?
To nieco inna sytuacja, można by rzec – wyjątkowa. Jeśli nie macie pewności co do słuszności nałożonego na was mandatu, możecie poprosić policjanta o chwilę czasu i skontaktować się z zarządcą drogi lub zerknąć w nagranie z wideorejestratora. Nie można ukarać kierowcy za brak jasnego oznakowania drogi, nawet na podstawie znajomości okolicy. Kierowca nie musi wiedzieć, dlaczego nie ma znaku, który przez lata był. Może więc takiego mandatu nie przyjmować.