Trump strzelił sobie cłami w stopę. Amerykańskie firmy tracą więcej niż zagraniczne
W życie weszły nowe cła zapowiadane przez Donalda Trumpa. Wprowadzona przez prezydenta USA dodatkowa taryfa na importowane samochody ma ochronić producentów ze Stanów Zjednoczonych. Okazuje się jednak, że paradoksalnie to amerykańskie firmy odczują zmianę dotkliwiej niż ich japońscy czy europejscy konkurenci.
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Miało wyjść inaczej
Stany Zjednoczone są drugim największym rynkiem motoryzacyjnym świata. Co oczywiste, wprowadzone w krótkim czasie po zapowiedziach cła w wysokości 25 proc. na wszystkie samochody wyprodukowane poza USA to dla europejskich, japońskich czy koreańskich firm ogromny problem. Jak się jednak okazuje, wymyślone przez Donalda Trumpa cła godzą również w interesy amerykańskich producentów aut. I to dotkliwie.
W 2024 r. w USA sprzedano 16,1 mln lekkich samochodów. 61 proc. z nich (9,86 mln) zostało wyprodukowanych w Stanach. Nie oznacza to jednak, że całą resztę stanowiły auta zagranicznych marek. Amerykańskie firmy też mają fabryki poza USA, więc na rodzimym rynku sprzedają pojazdy, które w praktyce są z importu. Jak wylicza serwis branżowy JATO, amerykańska "wielka trójka z Detroit", czyli General Motors, Ford oraz międzynarodowy koncern Stellantis (w jego skład wchodzi m.in. Chrysler i Dodge) w 2024 r. sprzedała w USA niemal 1,9 mln importowanych samochodów. Chodzi o modele wyprodukowane np. w Meksyku. Wspomniana liczba stanowiła 13 proc. globalnej sprzedaży "wielkiej trójki".
Dla porównania największa japońska trójka – Toyota, Honda i Nissan – w 2024 r. sprzedała w USA 1,5 mln importowanych samochodów. Stanowiło to 9 proc. światowej sprzedaży pojazdów tych marek. Podobnie jest w przypadku Niemiec. W 2024 r. dla koncernu Volkswagena, BMW oraz Mercedesa sprzedaż importowanych aut w USA stanowił 7 proc. całości w skali całego świata.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Teraz wyprodukowane poza USA samochody – nawet te amerykańskich marek – są objęte cłem. Oznacza to, że importowane auta Forda, GM i Stellantisu będą musiały znacznie zdrożeć. Podobnie będzie i w przypadku innych marek, ale liczby pokazują, że firmy z Japonii czy Europy mogą w większym stopniu liczyć na inne kraje, podczas gdy dla wielu graczy z USA rodzimy rynek jest całkowicie decydujący.
Duży problem dla małych
Nowe obciążenia będą zupełnie obojętne dla nielicznych. Wśród takich firm można wymienić Teslę, produkującą samochody na rynek amerykański w USA. Elon Musk posiada również fabrykę pod Berlinem, dzięki czemu może uniknąć nawet ewentualnych kontrceł Unii Europejskiej. Jak zauważa serwis JATO, wielcy międzynarodowi gracze, sprzedający miliony aut na całym świecie, zapewne poradzą sobie z cłami Trumpa, choć bezwzględnie odczują je w swoim budżecie. Obciążenia mogą być jednak mordercze dla mniejszych zagranicznych graczy, którzy sprzedają w USA dużą część swojej produkcji.
W 2024 r. importowane do USA samochody stanowiły aż 27 proc. globalnej sprzedaży dla Mazdy, 26 proc. dla Subaru czy 13 proc. dla Mitsubishi. Jeszcze większy problem mają marki klasy wyższej. W przypadku Infiniti w 2024 r. sprzedaż importowanych do USA samochodów stanowiła 41 proc. ogólnego obrotu. W przypadku Lexusa było to 32 proc., dla Land Rovera 24 proc., dla Genesisa 20 proc., a dla Jaguara 19 proc.
Na prawdziwie straconej pozycji mogą być niszowe marki premium. W 2024 r. samochody importowane do USA stanowiły 68 proc. globalnej sprzedaży marki Ineos. Dla Maserati, które wchodzi w skład koncernu Stellantis, było to 42 proc., dla Lamborghini 32 proc., dla McLarena 32 proc., dla marki Bentley 31 proc., 28 proc. dla marek Aston Martin i Rolls-Royce oraz 25 proc. dla marek Ferrari i Porsche.
Czas pokaże, ile w branży motoryzacyjnej zmieni drastyczny wzrost cen związany z cłami Donalda Trumpa. W przypadku najdroższych, najbardziej ekskluzywnych aut bezwzględna podwyżka cen może być spektakularna, ale paradoksalnie nie musi prowadzić do zapaści. Ich nabywcami często są osoby tak bogate, że podczas zakupu o cenę pytają na końcu lub wcale. W przypadku segmentów popularnych cła odbiją znaczące piętno. Jak się okazuje, również na amerykańskich producentach.