Oto dlaczego w Polsce dochodzi do koszmarnych wypadków. To was zaboli

Po ostatnim wypadku w Stalowej Woli, w którym śmierć ponieśli rodzice na oczach swojego niespełna 3-letniego synka, rozpoczęły się tradycyjne analizy, kto zawinił. Czy zła była droga, czy auto za szybkie, czy sądy zbyt pobłażliwe. Mam inną propozycję – spójrzmy na siebie, bo winny jest po części prawie każdy z nas.

Znicze w miejscu wypadku w Jamnicy
Znicze w miejscu wypadku w Jamnicy
Źródło zdjęć: © fot. BEATA OLEJARKA/AGENCJA SE/East News
Mateusz Żuchowski

06.07.2021 | aktual.: 14.03.2023 15:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przed oczami od kilku dni mam zdjęcie chłopca, którego strażak wynosi z roztrzaskanego audi A4. W aucie za sobą zostawia jego rodziców, którzy zmarli w wypadku. Czołowo wjechało w nich audi S7, którego kierowca nie miał uprawnień do prowadzenia pojazdów i był pod wpływem alkoholu. W wydychanym przez niego powietrzu był alkohol, po aucie walały się puste butelki po piwie.

To obrazek, który w każdym może wywołać wściekłość i bezsilność. Żadna kara nie przywróci temu dziecku i jego dwójce rodzeństwa rodziców. Od razu więc przez internet przewinęły się różne analizy i komentarze, jak można było tego wypadku uniknąć. Jedni w takich sytuacjach wskazują na systemy bezpieczeństwa w samochodach, inni na drogę, na której możliwe było takie zderzenie.

Być może nawet ten feralny fragment zostanie przebudowany, by zachować pozory, że coś z tą sprawą zrobiono. Tak, jak było w przypadku podobnego zdarzenia na ulicy Sokratesa w Warszawie i w przypadku wielu innych incydentów, które cały czas mają miejsce na naszych drogach.

To jednak tuszowanie skutków, a nie odważna walka z przyczyną problemu. Tym problemem według mnie jest fakt, że dalej zdecydowana większość Polaków w takich przypadkach chce, żeby zostawić sprawców w spokoju. Oczywiście nie przyznaje tego dosłownie. Po tragedii każdy wyraża swoje oburzenie i potrzebę zaostrzenia przepisów. Ale przed tragedią już mało kto jest tak zdecydowany. Szczególnie jeśli ostrzejsze prawo może dosięgnąć również nas samych.

Wynika to choćby z przeprowadzonego niedawno przez Autokult badania na temat mandatów. Tylko 26 proc. ankietowanych stwierdziło, że są za niskie. Z kolei aż 37 proc. uznało, że są za wysokie. A mówimy przecież o taryfikatorze, który nie zmienił się od 1997 roku, w którym sprawcy za najcięższe wykroczenia na drodze grozi mandat w wysokości do 500 zł. To śmiesznie mało nie tylko na tle krajów Europy Zachodniej, ale nawet Słowacji czy Rumunii.

Dlatego też od wielu lat kolejne partie rządzące tak niechętnie odnoszą się do pomysłu podwyższenia mandatów, mimo że teraz kierowcy na drogach czują się praktycznie bezkarni. Taki ruch wiązałby się z potężną krytyką. Widać to choćby po pierwszych komentarzach po konferencji premiera Mateusza Morawieckiego, która odbyła się 6 lipca i na której szef rządu zasugerował podniesienie niektórych mandatów. Nawet do tak nieśmiałej deklaracji potrzeba było tylu tragedii.

Polacy nie tylko nie chcą podwyższenia mandatów. Nie chcą też ich płacić. Ściągalność kar wśród polskich kierowców jest niska, ponieważ ci często zwyczajnie nie czują moralnej odpowiedzialności za swoje czyny. Widać to po przytaczanych przez nas wynikach badań psychologów transportu mówiących o tym, że polscy kierowcy myślą, że ograniczenia obowiązują na drogach, ale akurat nie ich - im wolno więcej. Widać to też choćby po dużej popularności stron, na których można znaleźć różne kruczki prawne i inne chwyty, które mają rzekomo pomóc w podważeniu otrzymanego mandatu, na przykład za przekroczenie prędkości.

Tak długo, jak Polacy będą się cieszyć z takich chwytów i wzajemnie się w nich wspierać, tak długo sytuacja na polskich drogach się nie zmieni. Dotąd, dopóki swoimi czynami i żartami każdego dnia będą dawać przyzwolenie wykroczeniom, dotąd będą pojawiali się kolejni bezczelni sprawcy śmiertelnych wypadków.

Ile to potrwa? Tak długo, jak żona będzie dawała przyzwolenie na to, by mąż pędził po autostradzie 200 km/h i przeganiał innych z lewego pasa. Tak długo, jak jeden kolega przy sobotnim grillu poprosi drugiego o skoczenie na stację po sześciopak piwa, bo jeden już wypili. Tak długo, jak sąsiedzi będą widzieć, że ktoś mieszkający obok nich codziennie rano wsiada za kierownicę, mimo że stracił uprawnienia. Przecież sprawca wypadku w Stalowej Woli również miał rodzinę i inne osoby w swoim otoczeniu. Nikt jednak nie wpłynął na jego zachowanie.

To nie jest tekst, który ma oczerniać Polaków. Fakt jest jednak taki, że wiele z tych złych cech to polska specyfika. Ale nie tylko takie. Po wypadku Polacy dali też poznać po sobie jedną z najpiękniejszych cech. Błyskawicznie rozpoczęto zrzutkę dla osieroconych dzieci. W chwili pisania tego tekstu zebrano już blisko milion złotych. W Polsce jest tak wiele wspaniałych osób. Solidarność w trudnych chwilach to niewątpliwie jedna z najwspanialszych cech naszego narodu i to o wielkości wyjątkowej w skali świata.

Chodzi mi tylko o to, że jeśli wyeliminujemy najgorsze cechy, to dzieci nie będą traciły swoich rodziców w tak bezsensowny sposób. Tego nie zmienią żadne strefy zgniotu czy progi zwalniające. Możemy to zmienić tylko my.

Komentarze (154)