Pierwszy kontakt z Toyotą bZ4x Touring. Jest jak elektryczny Subaru Outback i z dziwnego powodu mnie bardzo pociąga
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pamiętacie memy z serii "me gusta", w których twórcy przyznawali się do słabości wobec dziwnych, czasem zawstydzających rzeczy? Teraz do tego grona na mojej prywatnej liście dołącza nowy model Toyoty. W teorii nie powinni go lubić nawet sami jego twórcy, a jednak wyszło im nadspodziewanie fajne auto.
Pierwszy całkowicie elektryczny model w historii Toyoty wiedzie niełatwy żywot od samej chwili swoich narodzin w 2022 r. Sami jego twórcy ewidentnie nie byli przekonani do niego już w momencie jego projektowania. Dowodem na to jest nie tylko trudna do zapamiętania nazwa, ale i mój wywiad z ówczesnym szefem japońskiego koncernu na europejski rynek, dr Johanem van Zylem, który już w 2020 r. na łamach Autokultu bezlitośnie punktował elektromobilność.
Zobacz także
Jeszcze za jego kadencji Toyota wykonała jednak zwrot o 180 stopni i zrozumiała, że jeśli chce podbić Europę, musi potraktować elektryki na poważnie. I ta decyzja przyniosła skutki: bZ4X rozkręcił się na tyle, że w ostatnich miesiącach wdrapał się aż na pozycję najlepiej sprzedającego się nowego auta w Norwegii, a cała Toyota sensacyjnie awansowała na drugie miejsce na rynku europejskim, ustępując jedynie Grupie Volkswagena.
Nie bez znaczenia w tym kontekście pozostaje intensywny rozwój gamy elektrycznych modeli Toyoty, która obecnie liczy już cztery pozycje. W ostatnich miesiącach dołączyły mały Urban Cruiser i kompaktowy C-HR+; większy od nich bZ4X przeszedł niedawno gruntowną modernizację, a teraz zyskał nową, jeszcze większą odmianę o nazwie bZ4X Touring.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Toyota bZ4X Touring: na większe podróże
Jej nazwa mogłaby wskazywać co prawda na obiecujący długie podróże, zwiększony akumulator. Jak na warunki Toyoty jest stosunkowo spory, bo legitymuje się pojemnością 74,7 kWh. W kategoriach ogólnych standardów rynkowych to przeciętny wynik, dodatkowo ograniczony przez większy niż zwykle bufor.
Według normy WLTP przekłada się to na zasięg 560 km, choć można się spodziewać, że w najgorszym możliwym scenariuszu, czyli podróży autostradą podczas mroźnej zimy, będzie to wartość bliższa 300 km.
Toyota nie zamierza jednak podbijać artykułów i social mediów sensacyjnymi nagłówkami z rekordami zasięgu czy tempa ładowania (bo jego moc maksymalnie wynosi 150 kW i co jakiś czas jest ona automatycznie, świadomie obniżana). Poświęca te wartości na rzecz tej, która wyróżnia japoński koncern od lat, i która ma pozostać niezmienna również po zmianie źródła napędu - czyli długotrwałej niezawodności.
O tą, jak wiemy, w elektrykach niełatwo ze względu na znany problem degradacji pojemności na przestrzeni czasu. Toyota nie znalazła tutaj Świętego Graala, bo podobnie jak wszyscy inni gracze na rynku akumulatory kupuje u zewnętrznego poddostawcy - w tym przypadku Panasonica. W przeciwieństwie do innych producentów stosuje w nim jednak rozwiązania mające na celu lepszą długofalową konserwację akumulatora.
Efektem są bezprecedensowe nawet w skali świata tradycyjnej motoryzacji spalinowej warunki gwarancji: Toyota obiecuje, że po 10 latach eksploatacji lub milionie kilometrów jazdy akumulator będzie utrzymywał nie mniej niż 70 procent ze swojej pierwotnej pojemności.
W obliczu takiej informacji osiągi nowego elektryka są więcej niż dobre. Oferowane będą dwa warianty: przekazujący 224 KM na oś przednią lub aż 380 KM na cztery koła. Ten drugi daje Touringowi w zaskakującym zwrocie akcji tytuł najmocniejszej Toyoty na europejskim rynku (który to odbiera od kolejnego równie mało prawdopodobnego pretendenta - debiutującej ledwo kilka miesięcy temu, również elektrycznej C-HR+).
Jazda ma być więc dużym atutem tej konstrukcji, i to nie tylko na asfalcie, ale i w warunkach terenowych za sprawą szeregu trybów jazdy, opracowanych również do radzenia sobie w głębokim śniegu i brodach wodnych.
Można przypuszczać, że jest to zasługa maczania palców w tym projekcie przez Subaru: tak jak standardowy bZ4X dzielił wiele części i właściwości z również pierwszym dla marki z sześcioma gwiazdami w logo elektrykiem o nazwie Solterra, tak i równolegle do bZ4X w wybranych częściach świata (choć nie w Polsce) debiutuje już odpowiednik przedstawianego Touringa o nazwie Subaru Trailseeker. I to prowadzi mnie do ciekawych wniosków.
Toyota bZ4X Touring na żywo wygląda na elektryka z charakterem
Część tego DNA Subaru w jakiś zapewne nieplanowany sposób przedostała się również do projektu karoserii tego nowego modelu. W założeniu twórców był to po prostu bZ4X z wyżej poprowadzoną linią dachu celem uzyskania większego bagażnika.
I to zadanie poszło zgodnie z planem. Górna linia karoserii podniesiona została w najwyższym punkcie o 2 cm, a i dalej nie opada tak szybko jak w dotychczas znanym modelu. Tył został z kolei wydłużony aż o 14 cm, co zwykle oznacza awans o cały jeden rynkowy segment.
Efektem tych operacji jest powiększenie bagażnika aż o 1/3, do godnej już sporych aut rodzinnych pojemności 600 litrów (do tego dochodzi jeszcze możliwość ciągnięcia przyczep do 1,5 tony i naprawdę można rozpatrywać ten model w kategoriach alternatywy dla dużych i mocnych SUV-ów).
Projekt ten zyskał jednak coś więcej. Dotychczas opływowy, ale bezpłciowy elektryk przeobraził się nagle w uterenowione kombi. A do nich fani motoryzacji mają trudną do wytłumaczenia słabość.
Może to kwestia tych dużych relingów, może innych powszechnie występujących tu detali z czarnego tworzywa, a może po prostu tego ziemistego lakieru, w którym póki co Toyota prezentuje bZ4X Touring, ale oglądając ten model na żywo nie opuszczało mnie jedno skojarzenie i brzmiało ono Subaru Outback.
Choć deska rozdzielcza elektrycznej Toyoty wypełniona jest przez duże ekrany o przekątnej 12,3 i 12,9 cala oraz nietypowo zaprojektowaną, trochę dziwną kierownicę, to i tutaj czułem silniejszy związek z tą obecnie sprzedającą się w śladowych ilościach, ale nadal budzącą miłe wspomnienia podniesioną pochodną Legacy.
Związek ten był dla mnie bardziej wyczuwalny niż w odniesieniu do standardowego bZ4X, na tle którego Touring wyróżnia się całkowicie odmiennym projektem wnętrza (co z kolei wskazuje na to, że wbrew nazwie zmieniło się tu więcej niż tylko bryła nadwozia). Bliski Subaru klimat budowały dla mnie analogowe pokrętła i przyciski (nadal ich tutaj sporo jak na elektryka debiutującego w 2025 r.), które są duże i czytelne, oraz solidne materiały, którym z kolei może brakować delikatności premium, ale w zamian dają wrażenie trwałości i możliwości łatwego utrzymania w czystości.
Razem składa mi się z tego wzbudzający u mnie nadspodziewanie dużą sympatię, kompetentny samochód dla rodzin i aktywnych osób, które weekendy spędzają na uprawianiu różnych sportów, zwłaszcza tych oddalonych od cywilizacji.
Te rozważania są z perspektywy polskiego rynku bez znaczenia o tyle, że o ile produkcja powiększonego bZ4X ruszy w drugiej połowie tego roku, to do polskich salonów dotrze on dopiero w marcu 2026 r. Polski dystrybutor Toyoty "odpuścił" go sobie na rzecz zdobycia lepszych miejsc w kolejkach do fabryk koncernu po inne modele. Wiedział co robi, bo jego sprzedaż w Polsce i tak pozostanie marginalna.
Historia ta i tak daje nam dwa morały. Po pierwsze: nigdy nie wiadomo, jaki splot wydarzeń i okoliczności przyniesie naprawdę udany, czy po prostu fajny i wzbudzający sympatię samochód. Czasem tylko w wyniku przypadku powstawały historyczne bestsellery motoryzacji. I drugi: jeśli przyszłość europejskiej mobilności rzeczywiście będzie dążyła w całości ku autom elektrycznym, to i w tym przypadku Toyota już teraz trzyma rękę na pulsie. Volkswagen nie może spać spokojnie.