Opinia: kierowca pyta o znak, ale nikt mu nie odpowie. Dopiero sąd da wyrok

Zaniepokojony czytelnik wysłał do nas prośbę o pomoc w zrozumieniu znaku. Niestety w Polsce nie jest to takie proste. Jak czegoś nie rozumiesz, to radź sobie sam. Jeśli chcesz interpretację, musisz złożyć wniosek, choć łatwiej złamać prawo i trafić do sądu.

Mandat
Mandat
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe | Lubuska Policja
Marcin Łobodziński

13.09.2023 | aktual.: 13.09.2023 13:56

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Czytelnik napisał do nas z pytaniem o pomoc w zrozumieniu i interpretacji tabliczki umieszczonej pod znakiem zakazu wjazdu dla pojazdów ciężarowych. Mowa o wyłączeniu tego zakazu dla pewnych grup pojazdów czy osób. W tym przypadku chodziło o stwierdzenie "nie dotyczy dojazdu do posesji".

Czytelnik poprosił nas o wiążącą interpretację. Chodzi o to, że kierując pojazdem ciężarowym i wjeżdżając pod taki zakaz z taką tabliczką z dostawą do klienta, chce mieć poczucie, że robi to legalnie. Co więcej, pytał dwóch policjantów i dostał dwie sprzeczne opinie. Więc tym bardziej miał prawo się niepokoić. Za złamanie takiego zakazu grozi mandat 500 zł.

Wiara w system

Wydaje się, że o taką interpretację można poprosić. Tak jak każdy przedsiębiorca może poprosić urząd skarbowy o indywidualną interpretację przepisów podatkowych, która później jest dla niego wiążąca. Dlaczego miałoby tak nie być odnośnie przepisów dla kierowców? Spróbowałem jako dziennikarz. Efekt był zaskakujący.

Ustawa o dostępie do informacji publicznej nie znajduje zastosowania w takim przypadku. Jak czytam dalej w odpowiedzi rzecznika policji: "Informacja taka nie ma charakteru informacji publicznej, nie dotyczy bowiem faktów, lecz stosowania prawa".

Zasadniczo wysyłanie pytania do rzecznika prasowego policji nie miało sensu od początku, ponieważ już z samej informacji ogólnej wynika, że: "rzecznik prasowy nie udziela porad prawnych, nie odpowiada na pytania prawne, nie dokonuje interpretacji przepisów prawa oraz nie przyjmuje skargi wniosków od interesantów".

To może do Ministerstwa Infrastruktury? Wszak tabliczka, o której mowa, zostaje użyta na podstawie przepisów Rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia z dnia 3 lipca 2003 r. A w polskim systemie prawnym do dokonywania wiążącej interpretacji prawa uprawniony jest co do zasady wyłącznie organ, który wydał dany akt prawny. Nic z tego.

"Ministerstwo Infrastruktury nie jest uprawnione do wydawania wiążących interpretacji przepisów prawa powszechnie obowiązującego w oparciu o konkretny stan faktyczny" - odpowiada rzecznik Ministerstwa Infrastruktury.

Co jeszcze ciekawsze: "Ocena organizacji ruchu pod względem zgodności z obowiązującymi przepisami należy do organu sprawującego nadzór nad zarządzaniem ruchem. Na drogach wojewódzkich, powiatowych, gminnych, publicznych położonych w miastach na prawach powiatu i w mieście stołecznym Warszawie oraz drogach wewnętrznych położonych w strefach ruchu lub strefach zamieszkania, nadzór nad zarządzaniem ruchem sprawuje właściwy miejscowo wojewoda".

Tu się zgadzam, ale jeśli dobrze rozumiem, to organ zarządzający ruchem, czyli wojewoda właściwy miejscowo jest organem, który miałby mi interpretować tabliczkę umieszczoną pod znakiem. Czyli jeśli jestem w mazowieckim, to wojewoda mazowiecki, a jeśli w dolnośląskim, to dolnośląski? Interpretacja tej samej tabliczki z mazowieckiego w dolnośląskim nie obowiązuje, bo dolnośląski wojewoda mógł mieć na myśli co innego?

Czyli za każdym razem, kiedy kierowca zastanawia się, czy wjechać, powinien dzwonić do właściwego miejscowo wojewody. Choć raczej złożyć wniosek. Niestety właśnie tak to formalnie działa. Jeśli chcesz wjechać pod taki zakaz, to najpierw poproś o interpretację osobę, która wydała pozwolenie na postawienie znaku i umieszczonej pod nim tabliczki.

Co ma zrobić kierowca?

Ja jako kierowca nie miałbym wątpliwości co do opisanego przypadku. Jako dostawca dostarczający cokolwiek pod konkretny adres mieszczący się za takim znakiem zakazu dojeżdżam do posesji, więc obejmuje mnie takie wyłączenie. Więcej na ten temat przeczytacie w artykule poniżej:

Nie przejmowałbym się interpretacjami policjantów, bo mam już z tym niemałe doświadczenie. Nierzadko interpretują przepisy tak, jak im się wydaje. Czasami w wyjątkowo pokrętny sposób, który potrafi rozbawić do łez. Nierzadko też rozumieją przepisy nie tak, jak są napisane, lecz tak jak przeczytali w publikacjach prasowych. Możecie mi nie wierzyć, ale raz policjant na moje pytanie wprost odpowiedział: "są na ten temat artykuły w internecie".

Więc może to do nas, dziennikarzy, należy interpretowanie przepisów? Oby nie, bo jak się czyta niektóre publikacje, to są jeszcze "lepsze" od opinii policjantów. To kto w końcu? Ja wam powiem.

Najczęściej sensowne interpretacje można spotkać w wyrokach sądów, ale nie tych pierwszej instancji, tylko tych wydanych już po odwołaniach, a najlepiej w wyrokach Sądu Najwyższego. Tak, zgadzam się, że w Polsce nie obowiązuje precedens de iure jak w Stanach Zjednoczonych, ale nieformalnie obowiązuje zasada, że niższe organy powołują się na interpretację wyższych, zwłaszcza SN.

Więc moja rada to wjechać pod taki zakaz, dostać mandat, nie przyjąć go, spotkać się w sądzie, przegrać, odwołać się i znów trafić do sądu. Nie mam innej i naprawdę bym tak zrobił. Pytanie o opinię prawnika jest tak samo wiążące dla policjanta czy sądu, jak pytanie kolegi, choć na pewno bardziej wiarygodne, zwłaszcza jeśli taki prawnik zadeklaruje, że będzie nas bronił. Tak czy siak, bez odpowiedzi pozostaje pytanie: kto może w Polsce interpretować przepisy dla kierowców? Może podpowiecie?

Marcin Łobodziński, dziennikarz Autokult.pl

Komentarze (14)