Obrotowe radio, cyfrowe zegary i szwajcarski ser – oto 9 desek rozdzielczych, które wyróżniały się z tłumu
Design nadwozia jest szalenie ważny. To ono przyciąga nasze spojrzenie i w pierwszej chwili namawia do zakupu. Ale podróżując, to jednak wewnątrz samochodu spędzamy czas, dlatego tam szczególnie nie powinno być szaro i nudno. Wielu producentów zdało sobie z tego sprawę już kilka dziesięcioleci temu, dlatego stylem, nietypowymi rozwiązaniami i nowinkami starali się przyciągnąć klientów. Oto 9 desek rozdzielczych, które wyróżniają się z tłumu.
17.04.2020 | aktual.: 22.03.2023 11:53
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Choć model 90 pamiętany jest przede wszystkim ze względu na klęskę, jaką poniósł (mała popularność, fatalna jakość wykonania, liczne awarie), to znalazł się tu z zupełnie innego powodu. W wersji Quadrifoglio Oro, 90-ka miała w standardzie cyfrowe zegary o nietypowym kształcie wskazań. Podczas gdy wszelkie kontrolki gęsto upakowano pod zestawem wskaźników, za kierownicą umieszczono panel z wyciętymi dwoma cienkimi, ukośnymi paskami diodowymi — dla prędkościomierza i obrotomierza — oraz dwoma prostokątami, umieszczonymi po przekątnych – jeden do liczbowego wyświetlania prędkości, drugi dla licznika kilometrów. Całość wygląda dosyć chaotycznie, a duża część powierzchni pozostała niezagospodarowana.
Zostańmy jeszcze chwilę w słonecznej Italii. Kiedy Fiat wszedł w erę zegarów "digital", montował je nie tylko w swoim kompakcie (standardowo w wersji DGT), który zdobył tytuł Samochodu Roku 1989, ale także m.in. w Temprze (która na dobrą sprawę była odmianą sedan i kombi Tipo) i Uno Turbo. Nie uświadczymy ich natomiast w wyżej pozycjonowanej Cromie. Poziome wnęki, wyświetlające niezbędne informacje, wyglądały co prawda czarująco, jednak nie były czytelne.
Kto rozpoczął modę na cyfrowe zegary w klasie kompaktów? Ani Fiat Tipo, ani Opel Kadett, a właśnie Renault 11 Electronic (sprzedawane w latach 1983-1985). To w nim - po raz pierwszy w segmencie - zamontowano ten szpanerski ówcześnie dodatek. Na górnym pasku ciekłokrystalicznego ekranu można było wyświetlać prędkość w dwóch zakresach (do 90 i 180 km/h) lub całkowicie przełączyć go na obrotomierz. Podobnie było z informacjami o płynach po lewej stronie. Stosowano tu także syntezator mowy, który informował o najróżniejszych "niedogodnościach", jak np. niski poziom paliwa czy niedomknięte drzwi. Brzmi trochę jak K.I.T.T. z serialu "Nieustraszony", prawda? Niestety, z Renault nie można było podjąć konwersacji. W bogatszych wersjach pasażerowie mogli się natomiast rozkoszować systemem audio Philipsa z equalizerem, a kierowcy obsługę radia ułatwiały przyciski na kierownicy.
Radio z equalizerem, komputer pokładowy, cyfrowe zegary, dwustrefowa klimatyzacja - brzmi jak wyposażenie współczesnego auta, prawda? A jeśli dodać do tego jeszcze sterowanie twardością amortyzatorów? Możemy już zacząć mówić o delikatnie sportowym zacięciu. A może jednak reprezentacyjnej limuzynie? Blisko 35 lat temu to wszystko oferował flagowy Opel — Senator. Zarówno regulacja zawieszenia, jak i modne zegary digital (które - moim zdaniem - są jednymi z najlepiej rozplanowanych) należały do standardowego wyposażenia wersji CD, jednak np. equalizer wymagał dopłaty. Mimo tylu funkcji, ich obsługa wcale nie należała do skomplikowanych – wszystkie przyciski i pokrętła były pod ręką, jasno i czytelnie oznakowane.
Czwarta generacja Corvette'y na dobre zerwała z dżentelmeńską stylistyką dotychczasowych modeli. Eleganckie chromy i metalowe wykończenie ustąpiły miejsca wszechobecnemu plastikowi i karoserii z tworzywa sztucznego, wzmacnianego włóknem szklanym. Nadwozie Corvette'y swoją linią nadało kierunek rozwoju następnych generacji. A wnętrze? Godne lat 80. XX wieku. Już przy standardowym wyposażeniu kierowca był informowany o niezbędnych danych za pośrednictwem cyfrowych zegarów. Dużo zmieniło się po liftingu, kiedy kokpit znacznie zmodernizowano – obsługa panelu centralnego została zwrócona w kierunku kierowcy, a większość wskazań zamieniono na analogowe. Pozostawiono jedynie niewielki ekran, który wyświetlał m.in. prędkość i poziom paliwa.
Jako następca GSA, BX przejął po swoim poprzedniku niektóre rozwiązania, w tym zapewniające niebywały komfort hydropneumatyczne zawieszenie oraz niecodzienny projekt deski rozdzielczej. Choć radio i dźwignia hamulca ręcznego otrzymały bardziej logiczny przydział miejsca, obsługa kierunkowskazów, wycieraczek czy ogrzewania tylnej szyby wciąż odbywała się za pomocą bloków przyciskowych, które wyrastały zza kierownicy po obu stronach. Prędkościomierz wciąż miał charakter bębenkowy, a komu było mało, mógł zdecydować się na rzadko dziś spotykaną wersję BX Digit, która oferowała w pełni cyfrowe zegary, pozwalające poczuć się niemal jak w myśliwcu. Fantazja godna reżysera filmów sci-fi została jednak brutalnie zakończona wraz z liftingiem, kiedy powiedziano stanowcze „assez!” (fr. dość) – zegary przekształcono na analogowe, a kosmiczne przełączniki zastąpiono tradycyjnymi manetkami.
Choć 4-drzwiowy sedan Trevi nie ocieka włoskim stylem, a jego pudełkowate nadwozie można wręcz określić mianem nudnego, tak wnętrze jest absolutnie niepowtarzalne. I może trudno w to uwierzyć, ale jedno i drugie projektowała ta sama osoba. Ze względu na liczne otwory, zarówno na konsoli środkowej, jak i za kierownicą, w których umieszczono zegary, lampki kontrole, check panel oraz wszelkie możliwe przełączniki i przyciski, deskę rozdzielczą porównywano do szwajcarskiego sera. Były one jednak osadzone na tyle głęboko i zwrócone w stronę kierowcy, że pasażer ledwo był w stanie obsłużyć konsolę nawiewu. Oprócz tego Lancia Trevi w wersji VX była pierwszym powojennym, seryjnie produkowanym samochodem wyposażonym w mechaniczną sprężarkę (Rootsa).
Jeśli chcieliście się kiedyś poczuć jak w statku kosmicznym (albo co najmniej samolocie), ten samochód jest dla was. Nie każde Camaro trzeciej generacji mogło się jednak pochwalić tak oryginalnym kokpitem (zwanym nie bez powodu Starship Camaro) – mowa bowiem o wersji Berlinetta z lat 1984-1986. Niemal wszystkie przyciski - wraz z panelem klimatyzacji - umieszczono na blokach po prawej i lewej stronie kierownicy, zamiast manetek. Oczywiście nie mogło też zabraknąć cyfrowych zegarów – rolę obrotomierza pełnił pionowy pasek, a prędkość wyświetlana była liczbowo. Dopełnieniem kosmicznej atmosfery była masywna dźwignia skrzyni biegów, przypominająca joystick oraz wolnostojący, obrotowy panel radia (z opcjonalnym equalizerem), który mógł być zwrócony zarówno w stronę kierowcy, jak i pasażera.
Zestawienie kończymy autem, które każdy doskonale zna z zewnątrz. A co z wnętrzem? Jeśli myśleliście, że Fiat Multipla wyróżnia się tylko swoim osobliwym designem nadwozia, jesteście w błędzie. Zaglądając do środka, również można przeżyć szok. Patrząc na nagromadzenie niemal wszystkich instrumentów na konsoli środkowej, odnoszę wrażenie, że tuż przed pokazaniem projektu zarządowi, ktoś przypadkiem trącił makietę, przez co wszystkie elementy rozsypały się po podłodze. A że czasu było mało, umieszczono je na opak. Projektanci zdecydowali się także znacząco wyróżnić wewnętrzny uchwyt drzwi, który swoim rozmiarem przypomina niewielki balkonik. Ostatnim, ale bardzo praktycznym "smaczkiem", jest fakt, że ten osobliwy, włoski minivan dysponował trzema fotelami w pierwszym rzędzie, co czyniło go autem 6-osobowym.