Miał przegląd z czwartku, choć do Polski wjechał dopiero w piątek. To najlepszy dowód na konieczność zmian
Zmiany w sposobie przeprowadzania badań technicznych to absolutna konieczność. Fikcyjne przeglądy są plagą polskich dróg, a przykłady sprzed kilku dni są tego najlepszym dowodem. Częściowym rozwiązaniem wydaje się przymus fotografowania pojazdu podczas badania, choć problem jest tak naprawdę znacznie głębszy.
10.08.2020 | aktual.: 22.03.2023 10:38
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Funkcjonariusze, którzy w piątek 7 sierpnia 2020 roku zatrzymali do kontroli polską ciężarówkę na przejściu granicznym w Gorzyczkach, mocno się zdziwili. Podczas sprawdzania pojazdu w bazie CEPiK dostrzegli informację o badaniu technicznym wykonanym dzień wcześniej, w czwartek 6 sierpnia. Problem w tym, że ciężarówka będąca przedmiotem badania nie znajdowała się wówczas na terytorium Polski, lecz we Włoszech.
Jakby tego było mało, stan licznika podczas kontroli okazał się niższy niż rzekoma wartość zarejestrowana dzień wcześniej podczas badania technicznego. Funkcjonariusze nabrali więc podejrzeń co do legalności przeprowadzonego przeglądu. Na miejsce wezwali policję, która prowadzi postępowanie w tej sprawie.
Przykłady można mnożyć
Sytuacja sprzed tygodnia - policjanci zatrzymali dymiącego mana. Podczas kontroli okazało się jednak, że nadmierna emisja spalin nie jest jedynym problemem, który trapi ten pojazd. Stwierdzono bowiem także wycieki płynów eksploatacyjnych oraz stłuczone oświetlenie.
Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że auto kilka godzin wcześniej przeszło przegląd. Czy faktycznie pojawiło się na stacji diagnostycznej? A może diagnosta dostał tylko dokumenty z gratisem, który zachęcił go do złamania prawa? Tego nie wiemy, lecz jedno jest pewne - podobne sytuacje nie są w Polsce rzadkością.
Zapowiadane zmiany w przeglądach, które podobno mają wiązać się z koniecznością fotograficznego dokumentowania obecności pojazdu na SKP, mogą zminimalizować ten proceder, ale wątpliwe jest, by wyeliminowały go całkowicie.
Błędne koło
Główną przyczyną fikcyjnych przeglądów jest bowiem sytuacja ekonomiczna, zarówno diagnostów, jak i wielu kierowców oraz powiązane z nią przyzwolenie na użytkowanie pojazdów w złym stanie technicznym. Wielu Polaków jeździ autami, na które tak naprawdę ich nie stać. Utrzymanie starszego samochodu w perfekcyjnym stanie jest finansowym wyzwaniem, któremu nie wszyscy są w stanie podołać.
Diagności są tego świadomi. Są wśród nich tacy, którzy przyznają, że chcąc być rzetelnym, musieliby odsyłać z kwitkiem większość aut przyjeżdżających na przegląd.
"Polaków po prostu nie stać, żeby mieć auta sprawne tak jak na Zachodzie. Nasze prawo mija się z rzeczywistością. Diagnosta, który wykonuje badania na 100 proc. rzetelnie, u nas nie ma prawa bytu. Praktycznie w każdym aucie powyżej 10 lat i przebiegu koło 200 tys. km zawsze da się znaleźć usterkę, aby dać negatywa. Sam mam dwa auta - jedno 20-letnie, drugie 12-letnie, bo na takie mnie stać, więc wiem, co znaczy utrzymać takie auto sprawne" - mówi nam anonimowy diagnosta.
W polskim systemie badań osoby przyjeżdżające na przegląd są niejako klientami stacji kontroli pojazdów. Bez nich taki biznes po prostu się nie utrzyma. A polscy kierowcy - z powodów wymienionych już wcześniej - chętniej odwiedzają diagnostów, którzy "nie robią problemów". Mówiąc brutalnie, rynek dostosował się do specyfiki klientów.
Zobacz także
Sytuacja mogłaby wyglądać inaczej, gdyby wynagrodzenia diagnostów nie były uzależnione od liczby klientów danej Stacji Kontroli Pojazdów i wyników badań. Na razie jednak się na to nie zanosi.
"Skoro odpowiadamy jak urzędnik państwowy, to powinniśmy być zatrudnieni przez starostwo lub TDT. Wtedy dostaję delegację na daną stację i mam "wyłożone", czy auto przejdzie przegląd czy nie. Ja swoją robotę robię i tyle. Jednak w naszym kochanym państwie widocznie to jest duży problem, ale to temat rzeka..." - dodaje anonimowy diagnosta.
Bieda nie tylko finansowa
Wszystko rozbija się więc o pieniądze. Z jednej strony są kierowcy, których nie zawsze stać na utrzymanie auta we właściwym stanie, z drugiej diagności zdani niejako na łaskę klientów. Nierzadko słabo opłacani, przez co bardziej skłonni do podbijania fikcyjnych przeglądów.
To zdecydowanie temat dla ustawodawców, wymagający gruntowych zmian w funkcjonowaniu systemu. Oprócz nowego prawa konieczna będzie jednak jeszcze zmiana mentalności i brak społecznego przyzwolenia na jeżdżenie pojazdami zagrażającymi bezpieczeństwu. Czy kiedykolwiek doczekamy się takiej rewolucji? Nawet jeśli tak, to raczej nie nadejdzie ona szybko.