Ceny za przegląd mogą wzrosnąć. Czekamy na zmiany w obowiązkowych kontrolach technicznych

Od lat wizyta na stacji kontroli pojazdów oznacza taki sam wydatek. Właściciele SKP chcą jednak zmian. Trudno się im dziwić, bo utrzymanie biznesu kosztuje coraz więcej. Dla kierowców oznaczałoby to jednak konieczność głębszego sięgnięcia do kieszeni.

Każdy woli płacić mniej, niektórym argumentom diagnostów trudno jednak odmówić racji
Każdy woli płacić mniej, niektórym argumentom diagnostów trudno jednak odmówić racji
Źródło zdjęć: © Marcin Łobodziński
Tomasz Budzik

24.08.2020 | aktual.: 22.03.2023 10:30

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Cennik ze stali

50 zł za motorower, 63 zł za motocykl, 98 zł za samochód osobowy i 161 zł jeśli auto ma instalację LPG. Do tego 1 zł opłaty ewidencyjnej niezależnie od rodzaju pojazdu. Cenniki stacji diagnostycznych nie są dla nikogo zagadką. Ich kształt ustalają przepisy tworzone przez Ministerstwo Infrastruktury, a te zmieniono ostatni raz przed 16. laty. Przypomnijmy, że w 2004 r. średnia płaca wynosiła w Polsce 2289 zł brutto, czyli 1701 zł netto, a litr benzyny można było kupić za 3,59 zł. Zmieniły się też koszty prowadzenia stacji diagnostycznych, w efekcie powodując spadek opłacalności.

  • Diagności mają teraz więcej pracy, a w niektórych przypadkach pobierają niższe opłaty - mówi Autokult.pl Marcin Barankiewicz, prezes zarządu Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów. - Od 2009 r. pierwsze przeglądy po sprowadzeniu z zagranicy używanych pojazdów są traktowane tak samo jak badania aut zarejestrowanych w kraju i pobiera się za nie taką samą stawkę. Tymczasem diagnosta ma do wypełnienia aż 46 pozycji z danymi. Części z nich nie ma w dokumentach pojazdu i trzeba ich szukać. Z kolei w 2011 r. z 22 na 23 proc. zmieniła się stawka VAT-u. Właściciele stacji diagnostycznych byli chyba jedynymi przedsiębiorcami, którzy na tym stracili, bo ceny, które wyrażono w kwotach brutto, pozostały bez zmian - dodaje Marcin Barankiewicz.

Ten problem w interpelacji do Ministerstwa Infrastruktury podnosi poseł Lewicy Tadeusz Tomaszewski. To ważne, bo stoimy na progu zmian w systemie kontroli pojazdów. Nowelizacja przepisów dotyczących SKP ma nastąpić jesienią 2020 r. Przede wszystkim będzie chodzić w nich o uszczelnienie systemu, bo dziś zdarza się, że pieczątkę przeglądu otrzymują również te pojazdy, które zagrażają bezpieczeństwu i środowisku. Właściciele stacji kontroli pojazdów dołożą jednak starań, by przy okazji zmienić cennik usług.

Idzie nowe, oby lepsze

  • Kwota za przegląd samochodu osobowego, równoważąca te zmiany, które zaszły od 2004 r., to mniej więcej 130 zł netto. Taka propozycja została wypracowana przed dwoma laty. Co ważne, ceny za przeglądy należałoby uzależnić od zmiennego czynnika, na przykład od inflacji czy wysokości płacy minimalnej i co roku dostosowywać do realiów. Dziś wiele stacji balansuje na granicy opłacalności - dodaje prezes zarządu PISKP Marcin Barankiewicz.

Część kierowców zastanawia się jednak - skoro jest tak źle, to jak to możliwe, że w wielu punktach za przeprowadzenie badania otrzymuje się płyn do spryskiwaczy lub inny gadżet, możliwość darmowego zatankowania określonej ilości paliwa, a nawet opłacony z góry obiad? Niektóre punkty wpisują to w swój sposób działania, licząc na znaczny wzrost liczby klientów. Brak pieniędzy w branży może być jednak groźny.

Wiosną 2019 r. policja zatrzymała w Opolu dwóch diagnostów, którzy w zamian za łapówki podbili blisko 500 dowodów rejestracyjnych. Auta nie były badane na ścieżce diagnostycznej, a części z nich mężczyźni nawet nie widzieli na oczy. Kilka miesięcy później w Kielcach za to samo zatrzymano czterech mężczyzn. W piątek 7 sierpnia GITD zatrzymało na przejściu granicznym ciężarówkę, której kierowca właśnie wrócił do kraju. Z rejestru Centralnej Ewidencji Pojazdów wynikało, że dzień wcześniej pozytywnie przeszła kontrolę techniczną w Polsce. Kłopot w tym, że według dokumentów przewozowych pojazd był wówczas we Włoszech. Jaka jest skala procederu? Nie wiadomo.

Innym problemem jest to, że część diagnostów nie chce odmawiać podbicia pieczątki, nawet jeśli zauważą poważną usterkę, ponieważ obawiają się, że wśród kierowców rozniesie się opinia, że jest to wymagający punkt, a liczba klientów zmaleje. W efekcie badania przechodzą nawet te pojazdy, które nie powinny wyjeżdżać na drogi. Dotyczy to nie tylko samochodów, ale nawet miejskich autobusów. W drugiej połowie sierpnia inspektorzy GITD sprawdzili stan miejskich autobusów w Koszalinie. 1 z 15 pojazdów już nie pojechał w trasę. Funkcjonariusze zatrzymali dowód rejestracyjny ze względu na poważne wycieki płynów eksploatacyjnych.

Wreszcie brak pieniędzy sprawia, że właściciele stacji kontroli pojazdów nie mogą pozwolić sobie na zakup najnowszych urządzeń diagnostycznych. Przed dwoma laty rząd rozważał podjęcie walki z samochodami, w których wycięto filtr cząstek stałych. Takie auta miały nie otrzymywać pieczątki przeglądu. Sprawa nie wyszła jednak poza fazę projektu. Dlaczego? Jak powiedział mi wówczas jeden z diagnostów, na polskich stacjach nie ma urządzeń, które potrafiłyby bezsprzecznie wykryć brak DPF-u, a zakup takiej maszyny to koszt kilkudziesięciu tys. złotych. Rząd nie zdecydował się więc na zmuszenie do nowego wydatku przedsiębiorców i tak już mających trudności finansowe.

Jeśli rządzący zgodzą się na zmianę cennika przeglądów, nie przysporzy im to popularności. Bez korekty tych kwot, jakie płacimy dzisiaj, trudno sobie jednak wyobrazić właściwie działający system kontroli nad sprawnością poruszających się po drogach pojazdów. Niedługo przekonamy się, czy resort infrastruktury zdecyduje się na ten trudny krok.

Komentarze (37)