Robert Kubica wraz z zespołem na 24h Le Mans 2025© Autokult | Ferrari SpA

Robert Kubica wygrał nie tylko 24h Le Mans. To największy powrót w historii motorsportu!

Mateusz Żuchowski
15 czerwca 2025

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Sześć lat temu wzruszony przyznawał, że powrót do stawki Formuły 1 to jego największy sukces w życiu. Wielkich wyników już nikt od niego nie oczekiwał. Tymczasem równo 17 lat po historycznym zwycięstwie w GP Kanady Polak dokonał jeszcze większej sztuki: wygrał w słynnym wyścigu 24h Le Mans.

Tak jak lekkoatletyka ma swoje Igrzyska, piłka nożna - Mundial, a futbol amerykański - Superbowl, tak i motorsport mają swoje doroczne święto, którego znaczenie wykracza daleko poza ramy sportowe. I nie jest to żadne Grand Prix Formuły 1, a organizowany już od 102 lat częściowo na publicznych drogach (oczywiście wyłączonych z ruchu na czas zawodów) pod niewielkim miastem Le Mans na północy Francji wyścig trwający dokładnie 24 godziny.

Od 1923 r. był on świadkiem powstawania największych legend samochodowego świata pokroju Porsche czy Ferrari, a następnie ich rywalizacji uwiecznianych w hollywoodzkich hitach, w których rolę kierowców przyjmowali na przestrzeni dekad m.in. Steve McQueen i Christian Bale. To na nim rozegrała się również największa tragedia w historii wyścigów: w 1955 r. płonący wrak samochodu rozbitego w zderzeniu wpadł w trybunę kibiców, w wyniku czego życie utraciły łącznie 84 osoby.

Wyścig 24h Le Mans miał swoje lepsze i gorsze chwile, ale w ostatnich latach znów przeżywa swój złoty okres. Za sprawą wprowadzonych w 2021 r. nowych przepisów, które sprowadziły do najwyższej z trzech klas startujących maszyn takich weteranów tego wyścigu jak Porsche, Astona Martina, Cadillaka, Ferrari, BMW, Toyotę czy też Alpine, patrząc na tegoroczną edycję subiektywnie możemy mówić o najmocniejszej liście startowej w 102-letniej historii tego wytrzymałościowego klasyka.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Obiektywnie możemy za to już teraz stwierdzić, że w tym roku rozgrywany tradycyjnie w drugi weekend czerwca wyścig był rekordowy pod względem zainteresowania. W tym roku tereny wokół wielkiego, ciągnącego się przez blisko 14 km toru przyciągnęło około 350 tysięcy kibiców. Trwające dwa okrążenia zegara zmagania 186 kierowców w 62 samochodach przyciągnęły przed telewizory ponad sto milionów widzów.

Najważniejsza runda w sezonie Długodystansowych Samochodowych Mistrzostw Świata WEC wróciła już do mainstreamu pop-kultury podobnie jak Formuła 1, chociaż w odróżnieniu od niej nie mogła liczyć na własny serial na Netflixie. Tymczasem 15 czerwca 2025 r. na oczach milionów osób na całym świecie dopisany został kolejny rozdział w jej historii, który nadaje się nawet na dzieło oscarowe. A jej autorem był w dużej mierze jeden Polak.

Robert Kubica i Mario Thiessen, GP Chin 2007 r.
Robert Kubica i Mario Thiessen, GP Chin 2007 r.© Autokult

20 lat wzlotów i upadków

Jeszcze przed tym dniem historia Roberta Kubicy wydawała się wręcz zbyt nieprawdopodobna, by mogli ją wymyśleć scenarzyści Hollywood. Urodził się w Krakowie w grudniu 1984 r., a już w 1989 r. jeździł swoim pierwszym autkiem po podwórku wokół plastikowych butelek.

Gdy w końcu skończył wymagany przez regulamin wiek 10 lat, dołączył do stawki Kartingowych Mistrzostw Polski i z miejsca je zdominował. Dzięki już wykazywanej w młodym wieku wielkiej determinacji i wierze ojca, w wieku 13 lat mógł rzucić szkołę i przeprowadzić się do Włoch, by tam kontynuować karierę w najbardziej konkurencyjnej lidze wyścigowej młodych talentów na świecie.

Budżet na starty we Włoszech pochodził z kredytu, który zaciągnął jego ojciec Artur pod zastaw mieszkania. Postawienie wszystkiego na jedną kartę okazało się słuszne: już w 1998 r. został on pierwszym w historii Międzynarodowym Kartingowym Mistrzem Włoch, który nie urodził się we Włoszech.

Zanim po raz pierwszy do kartów wsiadł Max Verstappen, Robert Kubica był już wymieniany jako kandydat na przyszłego Mistrza Świata Formuły 1. I to bardziej przez międzynarodowych komentatorów motorsportu niż w Polsce, gdzie zaczęło się o nim mówić dopiero od czasu startów w Formule Renault, a na dobre od pierwszych testów w Formule 1, na które zaprosił go właśnie francuski zespół w 2005 r. będąc pod wielkim wrażeniem jego dominacji nad rówieśnikami.

Do grona osób, które widziały w Kubicy materiał na mistrza, należeli w końcu również ci, których na różnych etapach swojej kariery regularnie objeżdżał. Byli to między innymi siedmiokrotny Mistrz Świata Formuły 1 Lewis Hamilton i dwukrotny Mistrz Fernando Alonso.

Robert Kubica w barwach BMW Sauber
Robert Kubica w barwach BMW Sauber© Autokult | BMW Sauber

Od momentu debiutu w stawce najwyższej wyścigowej ligi świata w 2006 r. w barwach zespołu BW Sauber Kubica był na jak najlepszej drodze do realizacji tego planu, chociaż już od początku typowy dla siebie, dramatyczny sposób. W Grand Prix Kanady w 2007 r. zaliczył mrożący krew w żyłach wypadek, podczas którego przeżył jedno z najmocniejszych uderzeń w historii F1 (przeciążenie 75 g).

Dokładnie rok później na tym samym torze odniósł historyczne zwycięstwo: pierwsze w Formule 1 nie tylko dla siebie, ale dla całej Polski. Po nim objął prowadzenie w klasyfikacji kierowców. Do końca sezonu prowadzenia jednak nie utrzymał i swojego celu nie osiągnął, a z końcem następnego sezonu rozszedł się ze swoim niemieckim zespołem.

Po powrocie do Renault wszystko znów zaczęło się układać: forma Polaka znów rosła i przez wielu (wcale nie tylko polskich) ekspertów uważany był za najlepszego zawodnika w stawce. Gdyby tylko mógł dostać lepszy bolid, w którym by mógł udowodnić swoją wartość…

Robert Kubica już jako zawodnik Citroena w WRC2
Robert Kubica już jako zawodnik Citroena w WRC2© Autokult | Newspress

…ten dosłownie czekał za rogiem. Jak mieliśmy dowiedzieć się po latach, od 2012 r. na Kubicę czekał fotel w Ferrari obok Fernando Alonso. Na drodze do zajęcia w nim miejsca stanął kolejny tragiczny wypadek.

Podczas gdy wiele zespołów F1 zabrania swoim zawodnikom nawet uprawiania sportów czy kolarstwa, wiecznie nienasycony Polak wynegocjował u swojego pracodawcy pozwolenie na starty w rajdach. W 2011 r. tę decyzję nieomal przypłacił życiem: podczas rajdu Ronde di Andorra źle przymocowana bariera Armco przebiła się przez jego auto i zmiażdżyła mu prawą rękę.

To jedna z tych chwil, w których obraz zwalnia prawie do zera, a przed oczami przelatują sceny od urodzenia. W następnych tygodniach zszokowana tym wypadkiem cała Polska nie zastanawiała się nawet, czy Robert wróci jeszcze kiedyś do F1, ale czy wróci chociaż do normalnego funkcjonowania.

Walencja 2017 r.: powrót do roli kierowcy testowego Renault w F1
Walencja 2017 r.: powrót do roli kierowcy testowego Renault w F1© Autokult

Paradoksalnie, jego nadludzka determinacja i całkowite podporządkowanie motorsportowi, które doprowadziły go do tej sytuacji, też go z niej wyciągnęły. Pokiereszowana ręka nigdy nie odzyskała swojej formy, ale stopniowo wracało do niej czucie i władanie. A talent nigdy się nie ulotnił.

I nic już nie jest niemożliwe

Przez długo ciało Polaka nie było na tyle sprawne, by spełnić swoje zadanie ciasno upakowane w małym bolidzie F1. Dlatego też sensacyjny powrót Kubicy już w kolejnym roku miał miejsce w rajdach. W 2013 r. wystartował w drugiej lidze Rajdowych Mistrzostw Świata (WRC2) i ją wygrał.

AF Corse na 24h Le Mans 2025
AF Corse na 24h Le Mans 2025© Autokult | Ferrari

Kolejne lata były w kratkę: kilka słabszych startów i wypadków stopniowo wygasiły jego zapał do rajdów. Za to znów zaczął się pojawiać w padoku F1: w 2017 r. został kierowcą testowym Renault, a następnie rezerwowym Williamsa. I to właśnie kierowany wówczas przez Claire Williams zespół postawił na Polaka i przyznał to, co wielu mówiło po cichu, ale nikt oprócz niej nie odważył się powiedzieć na głos: że jest on gotowy do powrotu do stawki F1.

Niestety powrót Roberta przypadł na okres fatalnej formy zespołu, do której doprowadziła córka jego założyciela zespołu Williams. Polak zakończył sezon z zaledwie 1 punktem i do startów w królowej motorsportu wrócił już tylko na dwa wyścigi z Alfą Romeo. Ale i tak sezon ten on sam wspomina jako "największe osiągnięcie w swojej karierze".

Zresztą nie tylko on: cały padok F1 zgodnie określił ten choćby symboliczny powrót w wieku 35 lat jako piękną historię. Sam jej bohater pozostawał jednak niezaspokojony. Po rozczarowującym sezonie w DTM miał chwile, gdy myślał nad zakończeniem kariery, ale szukał dalszych wyzwań.

AF Corse na 24h Le Mans 2025
AF Corse na 24h Le Mans 2025© Autokult | Ferrari

Swój nowy dom znalazł w wyścigach długodystansowych. Podczas debiutu w serii ELMS w bolidzie klasy LMP2 stanął na podium - po raz pierwszy od siedmiu lat. Na twarzy Roberta pojawił się niewidziany chyba też tyle czasu uśmiech. Jak sam to określił, poczuł "powiew świeżego wiatru". Nowy sens w życiu.

Wyścigi długodystansowe i Robert Kubica w tym momencie wyglądali na małżeństwo z rozsądku. Ostatecznie takie działają najlepiej. One - to szczególny rodzaj wyścigów, w których bardzo liczy się praca zespołowa i myślenie nie w kategoriach jednostki, a grupy. Jemu - w tym wieku i po takiej karierze - przychodzi to łatwiej. Tempo jednego z najwyżej ocenianych kierowców ze stawki Formuły 1 też nie jest tu bez znaczenia.

Dlatego też po kilku latach dobrej formy w LMP2 (ale nigdy niezwieńczonej zwycięstwem w 24h Le Mans, choć było już do niego nieznośnie blisko!) to właśnie Polak został na ten sezon złowiony do topowej ligi Hypercarów. Tak wyróżnił go AF Corse, wielki zespół wyścigowy, który obsługuje program startów dwóch aut Ferrari w serii WEC i wystawia również swój trzeci bolid. Po zwycięstwach w dwóch ostatnich edycjach 24h Le Mans Ferrari z numerami startowymi 50 i 51, w 2025 r. tę passę utrzymał właśnie ten trzeci, z numerem 83.

Robert Kubica na 24h Le Mans 2025
Robert Kubica na 24h Le Mans 2025© Autokult | Ferrari SpA

Statystyki opiszą z jaką przewagą i z jakimi zmiennikami Kubica wygrał klasyfikację generalną 24h Le Mans jako pierwszy Polak w historii, ale nie oddadzą niesamowitej symboliki tego dokonania. Zwycięstwo zdobył w Ferrari: samochodzie zespołu, z którym miał zdobyć tytuł mistrzowski w Formule 1. I dokonał tego w ten sam weekend, w którym zawodnicy F1 rywalizowali w… Grand Prix Kanady.

Scenarzyści w Hollywood naprawdę musieliby się postarać, żeby wymyśleć historię, w której pojawiło się tyle nieprawdopodobnych osiągnięć celebrowanych przez miliony kibiców, ale i tyle bólu i cierpienia długo przeżywanych w odosobnieniu. Ale nie muszą jej wymyślać, bo napisało ją samo życie. Teraz pozostaje tylko ekranizacja!

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (0)