Zakaz sprzedaży spalinowych aut od 2035 r. nie jest już pewny. Ministerstwo się tłumaczy
Przed miesiącem jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość, że Polska zadeklarowała wprowadzenie zakazu sprzedaży samochodów spalinowych do 2035 r. Dziś rząd tłumaczy, że tak naprawdę to nic pewnego.
21.12.2021 | aktual.: 14.03.2023 13:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Słowa nic nie kosztują
Podczas listopadowego szczytu COP26 nasi reprezentanci zadeklarowali, że Polska, obok 23 innych państw, w tym Holandii, Szwecji, Danii, Słowenii czy Norwegii, podpisze deklarację wprowadzenia zakazu sprzedaży spalinowych samochodów najpóźniej w 2035 r. Tak śmiała decyzja, szczególnie w obliczu bardzo skąpej sieci punktów ładowania pojazdów elektrycznych, dla wielu osób była zaskoczeniem. Teraz okazuje się, że być może był to blef.
"Decyzja Rządu RP w zakresie prawnego ustanowienia zakazu sprzedaży nowych samochodów spalinowych od 2035 r. nie została jeszcze podjęta i nie są prowadzone żadne prace legislacyjne mające na celu wprowadzenie takiego zakazu" - informuje Ministerstwo Klimatu i Środowiska w odpowiedzi na interpelację posła Roberta Winnickiego.
Jak tłumaczy resort w odpowiedzi na interpelację, co prawda w pakiecie "Fit for 55" przewidziano taki zakaz, ale wciąż nie wypracowano ostatecznego kształtu związanych z nim przepisów. A skoro nie można przewidzieć finalnej wersji dokumentu, polski rząd nie zamierza wychodzić przed szereg.
Szybka zmiana wątpliwa
Do 2035 r. pozostaje jeszcze sporo czasu. Wiele więc może zmienić się w realiach europejskich rynków i gospodarek. Wątpliwe jest jednak, by do tego czasu polscy konsumenci byli gotowi na tak radykalną zmianę. Z kilku powodów. Przede wszystkim na tle Europy mamy duży problem z brakiem infrastruktury ładowania aut. Jak wskazuje poseł Winnicki, dziś w Holandii na 100 km autostrady przypada średnio 50 punktów ładowania. W Polsce jest to 0,5.
Co na to ministerstwo? W odpowiedzi na interpelację resort środowiska informuje o planie, w myśl którego w najbliższych latach, dzięki programowi "Wsparcie infrastruktury do ładowania pojazdów elektrycznych", powstanie 17 tys. publicznych punktów ładowania. Dziś mamy ich 1813. Czy to wystarczy? Niekoniecznie.
Stowarzyszenie producentów aut działających w Europie, ACEA, na początku 2021 r. wyliczyło, ile punktów ładowania będą potrzebowały poszczególne kraje Starego Kontynentu. Według organizacji, by zapewnić warunki do właściwego wzrostu popularności pojazdów elektrycznych, w 2024 r. w Polsce powinno być 4035 punktów ładowania, a w 2029 r. już 36 894. To ponad dwa razy więcej niż resort środowiska obiecuje w ramach zapowiedzianego programu. Czy pozostałe punkty powstaną z prywatnych inicjatyw realizowanych bez wsparcia państwa? Nie można mówić o żadnych pewnikach, ale to byłaby śmiała teza.
Drugim argumentem przemawiającym za niegotowością polskiego rynku do zakazu sprzedaży aut spalinowych w 2035 r. są ceny samochodów elektrycznych. Nie od dziś wiadomo, że są one wysokie. Co prawda w miarę popularyzacji tej gałęzi motoryzacji będą spadać, ale wciąż takie auto, podobnie jak spalinowe dostosowane do przyszłych norm emisji, może okazać się poza finansowym zasięgiem przeciętnego Polaka. Pozostanie więc import aut z drugiej ręki. I tu jednak nie wszystko jest pewne.
Możliwe zmiany na granicy
Polska od lat jest niezwykle chłonnym rynkiem dla używanych samochodów z Europy Zachodniej. Według danych Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego od początku stycznia do końca listopada 2021 r. do kraju sprowadzono 795 347 pojazdów. To więcej niż w całym roku 2020, kiedy przyjechało ich 771 808. Sprowadzamy więcej aut i niestety są one coraz starsze.
Tylko 9,7 proc. jak dotąd sprowadzanych w 2021 r. samochodów ma mniej niż 4 lata. W porównywalnym okresie 2020 r. było to 10,7 proc. Obecnie wiekiem od 4 do 10 lat legitymuje się 32,3 proc. sprowadzanych aut, a starsze niż 10 lat stanowią aż 58 proc. importu. W 2020 r. było to odpowiednio 33,6 proc. oraz 55,7 proc.
Najwięcej sprowadzonych aut spełnia normę emisji Euro 4 (35,4 proc.) lub Euro 5 (30,6 proc.). Najbardziej popularne są silniki benzynowe (54,7 proc.), ale diesle wciąż trzymają się mocno (42,1 proc.). Hybrydy to jedynie 1,2 proc. importu, a samochody elektryczne 0,2 proc.
Takie dane niezbyt dobrze wróżą czystości powietrza w miastach, a także rozwojowi elektromobilności. I niewykluczone, że rząd zamierza coś z tym zrobić. W odpowiedzi na przywołaną wcześniej interpelację resort środowiska pisze: "Kwestia ograniczenia importu i wyeliminowania z rynku najstarszych, wysokoemisyjnych pojazdów używanych jest analizowana. Obecnie nie są prowadzone prace legislacyjne mające na celu wprowadzenie ograniczeń w tym zakresie". Przyszłość pozostaje jednak otwarta.