Szymon Jasina: Widok, który potrafi zmrozić krew w żyłach. "Drzewa zabójcy" czy "głupi kierowcy"? (opinia)
Wiekowe drzewo stojące rosnące na zakręcie drogi przy samej jezdni, a obok ołtarzyk upamiętniające tragiczny wypadek. Niezależnie od opinii, taki widok daje do myślenia. Jednych przeraża, niektórych denerwuje, a na pewno wywołuje dyskusję. Co zrobić z drzewami przy drogach? Wyciąć w pień, czy zostawić w spokoju.
30.01.2021 | aktual.: 16.03.2023 14:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeżdżąc po drogach północnych Kaszub co chwilę można przy nich zobaczyć dwie rzeczy – drzewa i liczne krzyże przypominające o tragediach, które rozegrały się w tych miejscach. Tak jest np. na objętym odcinkowym pomiarem prędkości fragmencie drogi 216 na wyjeździe z Redy czy na drodze na północ od Wejherowa prowadzącej w kierunku Jeziora Żarnowieckiego. Wąskie nitki asfaltu prowadzące przez las, czy odcinki, na których nawet nie namalowano środkowej linii przerywanej z drzewami przy samej krawędzi drogi rosnącymi tak blisko siebie, że między nimi ledwo przecisną się dwa samochody (albo i nie).
Każdy przyzna, że nie są to najbezpieczniejsze drogi, a las krzyży w takim lesie drzew niestety nikogo nie dziwi. Daje natomiast do myślenia. I wielu od razu krzyknie, że przydrożne drzewa to śmiertelne niebezpieczeństwo, że powinno się je od razu wyciąć. Jednak szybko obok pytań, co zrobić, jeśli droga prowadzi przez las, jaki margines przy drodze wtedy zachować, pojawią się też absolutni przeciwnicy wycięcia choćby jednego drzewa. W końcu to samochody wpadają na nie, a nie odwrotnie.
Częstym argumentem za zostawieniem drzew na swoich miejscach jest to, że wielu przypadkach do tragedii doprowadzili kierowcy, którzy jechali zbyt szybko, brawurowo czy w inny sposób złamali przepisy. Jednak pytanie, czy śmierć, bo przecież w konfrontacji z kilkudziesięcioletnim drzewem nawet najbezpieczniejszy samochód nie ma dużych szans, nie jest zbyt dużą karą za taki błąd? Krytycy kierowców zdają się też zapominać o tym, że ofiarami są też pasażerowie, którzy przecież nie ponoszą żadnej winy. Są też zdarzenia losowe, niezależne od kierowcy, które mogą doprowadzić do wypadnięcia z drogi lub wynikające z tego, co robią inni użytkownicy dróg.
Mi w tej sytuacji zawsze przychodzi na myśl zdarzenie, które również miało miejsce na Pomorzu, na samych rogatkach Gdańska. 2 maja 1994 r. w autobusie PKS podczas wyprzedzania pękła opona, a pojazd wbił się w przydrożne drzewo. W wyniku tego zginęły 32 osoby, a kolejne 43 zostały ranne. Choć sąd uznał, że kierowca był współwinny tej tragedii, to już sama wysokość wyroku w zawieszeniu pokazuje, że to czynnik niezależny od niego był główną przyczyną tego tragicznego wypadku. Do dziś jest to wypadek drogowy, który pochłonął najwięcej ofiar na terenie Polski. Wystarczyła pęknięta opona. I oczywiście drzewo przy drodze.
I tu pojawia się odwieczna walka dwóch grup. Czy należy wyciąć wszystkie przydrożne drzewa? A może są one ważniejsze niż bezpieczeństwo na drogach? W końcu często mowa o malowniczych trasach i kilkudziesięcioletnich (a nawet starszych) drzewach. Ja jestem przekonany, że jest tu trzecia droga. I nie mam na myśli zaniedbania, które niestety widać często na polskich drogach. Bo przez nie tylko będzie przybywać krzyży. Jednak nie oznacza to też tego, że trzeba od razu wyciąć wszystkie drzewa.
Jakie zatem jest rozwiązanie tego problemu? Kompromis, który zamiast wiecznego spięcia dwóch frakcji pozwoli na faktyczny progres. Przemyślana wycinka w najbardziej niebezpiecznych miejscach znacząco poprawi bezpieczeństwo, a nie będzie "rzezią drzew". Choć to droższe rozwiązanie, to wzorem wielu europejskich krajów należy stawiać bariery, które staną na drodze samochodu zmierzającego w kierunku zderzenia z drzewem. I najważniejsze – nie popełniać tych samych błędów.
Chodzi mi oczywiście o to, aby nie sadzić drzew przy nowych drogach (czy przy już istniejących, które do tej pory nie były otoczone drzewostanem). Tak samo, gdy wytnie się stare, umierające drzewa, to nie powinny ich zastępować nowe, które za kilka lat będą takim samym zagrożeniem. Myślicie, że to oczywiste i nikt tak nie robi? Wystarczy pojechać w miejsce gdańskiego wypadku z 1994 r. Duży krzyż i tablicę upamiętniającą ofiary otaczają nowe drzewa, zasadzone już po tragicznym wydarzeniu sprzed blisko 27 lat.
Dlatego gdy jechałem kaszubskimi drogami i co chwilę mijałem krzyże przypominające o osobach, które zginęły w tych miejscach, zastanawiałem się, kiedy ktoś wyciągnie wnioski z tych tragedii. Postawi barierę na zakręcie, a nowe drzewa posadzi z dala od asfaltu. Popełnianie błędów jest normalnie – i nie mam w tym momencie na myśli błędów kierowców, a osób odpowiedzialnych za drogi. Jednak powtarzanie ich bez końca to już głupota.
Kontrowersje budzą też same krzyże. Dla najbliższych są one upamiętnieniem ofiar. Dla wielu przestrogą, która może działać lepiej niż znak ograniczenia prędkości (choć niestety widok przydrożnych krzyży większości kierowców spowszedniał). Jednak warto też pamiętać, że takie świadectwo wypadku samo w sobie może być niebezpieczne. Sam znam miejsce, gdzie na prostym odcinku drogi jedynym obiektem na poboczu jest metalowy krzyż upamiętniający motocyklistę, który zginął tam lata temu. Jeżdżę na motocyklu i wiem, że w razie przewrócenia się nie chciałbym wpaść w taki krzyż…