Wideorejestratory tak, ale nie do mierzenia prędkości. Posłowie wystąpili do ministra
Nieoznakowane radiowozy wyposażone w wideorejestratory to jedna z najgroźniejszych broni policjantów w konfrontacji z kierowcami łamiącymi prawo. Problem w tym, że jak przekonują posłowie Kukiz'15, kary otrzymują ci, którzy nie znają prawa, a nie tylko sprawcy wykroczeń.
04.04.2019 | aktual.: 28.03.2023 11:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kontrowersyjny sprzęt
Paweł Szramka, Maciej Masłowski i Paweł Skutecki wystosowali interpelację poselską do ministra spraw wewnętrznych i administracji. Stawiają w niej sprawę jasno - organy państwowe, które dopuszczają do wykorzystywania wideorejestratorów do mierzenia prędkości, łamią prawo. Parlamentarzyści zarzucają Głównemu Urzędowi Miar i ministerstwu, że pierwszy z tych organów wydał absurdalną decyzję dopuszczającą wideorejestratory do użytku, a drugi nie zrobił nic, by nie doszło do nadużyć.
Posłowie powołują się na rozporządzenie w sprawie wymagań, którym powinny odpowiadać przyrządy do pomiaru prędkości pojazdów. Określa ono, że graniczny błąd pomiaru prędkości może wynieść maksymalnie 3 proc. Jak to możliwe, że wideorejestratory otrzymały zatwierdzenie od GUM-u, choć nie mierzą prędkości kontrolowanego samochodu, a jedynie wskazują prędkość radiowozu? Parlamentarzyści sugerują, że kluczem do sukcesu była odpowiednio napisana instrukcja obsługi wideorejestratorów.
Jak czytamy w interpelacji, "(...) instrukcja urządzenia zakłada, jak nietrudno dostrzec po to, by błąd był mały, czyli zgodny z rozporządzeniem, że na początku i na końcu pomiaru odległość pomiędzy pojazdem kontrolnym a badanym ma być taka sama. Jest to warunek w sposób niepodważalny niemożliwy do spełnienia (...)".
Trudno nie zgodzić się z parlamentarzystami. Na ekranie wideorejestratora nie jest wyświetlana odległość pomiędzy radiowozem a rejestrowanymi przez kamerę pojazdami. Policjanci obsługujący urządzenie działają więc "na oko". Kierowca radiowozu stara się zachować równą odległość, ale nie ma żadnych narzędzi, które mogłyby mu w tym pomóc.
Mandaty do podważenia, sprzęt do zmiany
Posłowie są zdania, że należy jeszcze raz przeprowadzić badania metrologiczne wideorejestratorów. "Ponieważ pomiar odległości (od śledzonego pojazdu – przyp. red.) odbywa się na oko operatora, to badanie błędu wymaga próby statystycznej doświadczalnej z użyciem dużej liczby operatorów przy odpowiednio długich odcinkach pomiarowych, z uwzględnieniem specyfiki dróg w danym kraju. Obowiązek wykonania tego badania spoczywa na (...) GUM" – stwierdzają posłowie.
Rocznie za pomocą wideorejestratorów namierzanych jest ponad 600 tys. zmotoryzowanych. Zdaniem wnioskodawców kierowcy ci mogliby domagać się uniewinnienia. Użycie urządzenia z nieprawidłową legalizacją powoduje "(...) wątpliwości, które w państwie prawa sąd powinien rozpatrzyć zawsze na korzyść obwinionego".
Prawdziwe błędy
Zgodnie z rozporządzeniem sprzęt do mierzenia prędkości pojazdów powinien odznaczać się błędem na poziomie nieprzekraczającym 3 proc. O tym, jaka może być prawdziwa skala nieprawidłowości, przekonujemy się, gdy kierowca nie przyjmuje mandatu i dochodzi do procesu.
Aż o ponad 25 proc. pomylili się policjanci, którzy na przekroczeniu dozwolonej prędkości przyłapali Krzysztofa Hołowczyca. W miejscu, gdzie wolno rozwijać 90 km/h, zdaniem policji rajdowiec jechał 204,4 km/h. Podczas procesu biegły orzekł, że rzeczywista prędkość Hołowczyca wynosiła 161 km/h. Choć przekroczenie faktycznie było znaczące, to błąd pomiaru też był ogromny.
W kwietniu 2018 r. katowicki sąd uniewinnił kierowcę, któremu policja na podstawie nagrania z wideorejestratora zarzucała, że przy ograniczeniu do 70 km/h jechał 107 km/h. Kierowca nie poniósł konsekwencji, ponieważ radiowóz podczas pomiaru w widoczny sposób zbliżał się do samochodu oskarżonego. Jeśli ten faktycznie jechał prawidłowo, błąd wyniósłby więc aż 52 proc.
W 2017 r. toruński sąd rozwiał wątpliwości kierowcy, który nie przyjął mandatu na podstawie wskazania wideorejestratora. Policjanci twierdzili, że mężczyzna jechał z prędkością 126 km/h w miejscu, gdzie wolno rozpędzać się do 70 km/h. Sąd zweryfikował nagranie, a biegły orzekł, że kierowca jechał ok. 99 km/h. Błąd wyniósł więc 27 proc.
Piratów drogowych należy karać bezwzględnie, ale też sprawiedliwie. Zmuszanie policjantów do korzystania z wątpliwego sprzętu nie tylko stawia na szali ich uczciwość, ale też podkopuje zaufanie kierowców do policji i niszczy jej autorytet. A tego MSWiA powinno się wystrzegać.