Używany, prosto z fabryki. Szalony pomysł Francuzów się sprawdza
Samochód prosto z fabryki, pachnący jeszcze nowością, lecz tak naprawdę mający już kilka lat (i kilometrów) na karku. To możliwe – Renault ma linię naprawczą "używek", które przechodzą kurację odmładzającą i wracają na rynek.
24.05.2022 | aktual.: 14.03.2023 12:04
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
5,7 mln pojazdów używanych sprzedano we Francji w 2019 roku, przed pandemią. W przypadku nowych samochodów było to "zaledwie" 2,2 mln sztuk. To tylko wskazuje jak istotny jest rynek aut używanych. Renault chce na tym zarobić, oferując – na razie pilotażowo – pojazdy, które przeszły kurację odmładzającą w podparyskim zakładzie Flins. To coś więcej niż "przypudrowanie" przez handlarza.
Zakład w Flins powstał już w 1952 roku i to z jego linii montażowych zjeżdżały takie modele jak Dauphine, 4, 5 czy chociażby ostatnio – elektryczne ZOE i Nissan Micra. Teraz obiekt stał się polem doświadczalnym dla gospodarki obiegu zamkniętego. Innymi słowy – jeśli coś da się odnowić, naprawić, naprostować i wypuścić z powrotem na drogi, trzeba to zrobić.
Na parkingu w Flins stoją używane, kilkuletnie "renówki", choć firma nie chce ograniczać się wyłącznie do "swoich” samochodów. Ślady markerem wskazują, co trzeba naprawić w nadwoziu – to głównie typowe dla aut jeżdżących po Francji obcierki. Obecnie wykonuje się tzw. "smart" naprawy, ale w przyszłości firma chce zając się poważniej uszkodzonymi autami.
Na razie do podparyskiego obiektu trafiają samochody od lokalnych dilerów, gdyż "ściąganie" ich z całego kraju przeczyłoby ekologicznemu przesłaniu pomysłu ReFactory. Przez pierwszy rok, do listopada 2021 roku, udało się naprawić 1500 aut, a plany przewidują odnowienie nawet 45 tys. pojazdów rocznie. Przynajmniej dla tego obiektu – w przypadku wzrostu zapotrzebowania podobne akcje mają dziać się przy udziale dealerów, o czym poinformował mnie dyrektor zarządzający, Luca de Meo.
A tym najwyraźniej spodobała się ta idea, bowiem przysyłają do Flins coraz starsze auta. Po przejściu kontroli nadwozia pojazdy trafiają do poprawek mechanicznych i lakierniczych, w tym kompleksowego malowania elementów. Później przychodzi czas na odświeżenie wnętrza. Po całym procesie (trwającym nawet kilka dni) pojazd ma mierzony bieżnik w oponach, jest fotografowany ze wszystkich stron i od razu wystawiany na sprzedaż. Sam proces, oczywiście w zależności od pojazdu, jest wyceniany na ok. 1000 euro.
Na razie pojedyncza hala stanowi 10 proc. możliwości całego projektu, a jego przyszłość to nie tylko "odpicowanie" auta na sprzedaż. Renault chce skupić się na naprawie elektroniki, odzyskiwaniu materiałów z np. katalizatorów czy przerabianiu pojazdów spalinowych na elektryczne. Mowa tu np. o renault kangoo, które dalej może spełniać swoją dostawczą rolę w zamkniętych dla spalinowych aut centrach miast.
W planach jest również odzyskiwanie akumulatorów. Jak wskazują badania marki – a ma ona spore doświadczenie chociażby z modelem ZOE – po ok. 15 latach mogą one służyć jako mobilne banki energii. Mogą być wykorzystane do gromadzenia jej z instalacji fotowoltaicznych lub służyć jako gigantyczne akumulatory np. na budowach. Dopiero gdy ich pojemność spadnie do zaledwie 40 proc. początkowej, trafiają do recyklingu.
Idea "nowego samochodu używanego", która jeszcze kilka lat temu mogła wydawać się śmieszna, teraz idealne wpisuje się w nową rzeczywistość. Gdy linie montażowe nowych samochodów muszą stawać z powodu braku części, używane cztery kółka są coraz bardziej w cenie. A jeśli dodamy do tego fabryczną gwarancję, sukces projektu wydaje się oczywisty.