Suzuki Grand Vitara 2,4 VVT - tylko makijaż [test autokult.pl]
Suzuki odświeżyło niedawno swoje terenowe modele Jimny i Grand Vitara. Jimny już testowaliśmy, przyszedł czas na jego siostrę. Mam wrażenie, że nowa Grand Vitara to panienka, która opuściła właśnie salon kosmetyczny. Czy mimo kilku już lat na karku może uwieść dzisiejszych klientów tej klasy aut?
01.11.2013 | aktual.: 28.03.2023 16:58
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Suzuki Grand Vitara 2,4 VVT - test
Gdybym miał opisać wszystkie zmiany, jakie wprowadzono w nowej Grand Vitarze, to chyba czytalibyście notkę prasową, a nie test. Nowy pas przedni, zderzak, reflektory i na tym koniec. Jeśli są jeszcze inne rzeczy, które zmieniono, to ja ich nie zauważyłem. Jednak bardziej zastanawiała mnie zupełnie inna rzecz.
Odebrałem auto, zająłem miejsce w środku i odkryłem, że Grand Vitara jest wyposażona w bezkluczykową stacyjkę. A potem przyszła mi do głowy taka myśl: co ten weteran jeszcze robi na rynku? To naprawdę stare auto, a makijaż wcale nie ujął mu lat. Najwyżej upiększył. To nie tylko stare auto, ale na tle obecnych konkurentów dość archaiczna konstrukcja. Pojawiło się kolejne pytanie: czy ktoś to kupuje?
Skąd takie wątpliwości? Wcale nie wynikają one z nadmiernie wysokiej ceny, bo ta jest moim zdaniem bardzo atrakcyjna. W ofercie są właściwie dwie opcje wyposażeniowe. Premium ma praktycznie wszystko, a Elegance dodatkowo szklany dach. Obie kosztują dokładnie tyle samo – 107 900 zł. Jedyne opcje to automatyczna skrzynia biegów (10 000 zł), skórzana tapicerka (5500 zł), lakier metaliczny (2500) i system multimedialny (5000 zł), którego nie polecam, bo jest beznadziejny.
Moje wątpliwości wynikały głównie z tego, że jedynym dostępnym silnikiem dla 5-drzwiowej Grand Vitary jest benzynowa jednostka wolnossąca o pojemności 2,4 l i mocy 169 KM, co niestety wiąże się ze sporymi wydatkami na paliwo. Dziś nie ma już na rynku SUV-ów/crossoverów samochodu bez silnika wysokoprężnego w ofercie. A to przecież najprężniej rozwijający się segment samochodów w ostatnich latach. Jak więc Suzuki chce przyciągnąć klientów do salonów? Może tak naprawdę zaletą Grand Vitary jest właśnie to, co wydaje się wadą?
Powrót do przeszłości
Już sam wygląd trąci myszką. Dzięki zmienionemu przedniemu pasowi auto zyskało na urodzie, ale kanciaste nadwozie nie wygląda lekko, nie wygląda też nowocześnie, choć trzeba przyznać, że stylistyka - w przeciwieństwie do wielu nawet nowych modeli - jest ponadczasowa.
To samo można powiedzieć o wnętrzu. Deska rozdzielcza, bardzo prosta, przejrzysta i mocno japońska, cofa nas jakieś 15 lat wstecz. Duże, czytelne zegary, podstawowy zestaw wskaźników i prosty komputer pokładowy, w którym niczego nie brakuje, są już mało interesujące, ale ja lubię takie rozwiązania. W centralnej części kokpitu duży ekran nawigacji, staroświeckie (czytaj: wciąż praktyczne) pokrętła i przyciski o dużych rozmiarach może i nie wywołują ekstazy, ale są jak te telefony dla starszych osób z ogromnymi literami i małym ekranem. Mówiąc wprost: nie zachwycają i wydają się dziś śmieszne, ale kto im odmówi prostoty obsługi?
Wrócę jeszcze do systemu multimedialnego Kenwood. Nie znalazłem w nim niczego, co byłoby warte wydania 5000 zł. Po pierwsze audio, które gra dobrze, ale nie porywa. Jego menu jest tak bardzo rozbudowane, że chyba tylko audiofile rozumieją, o co chodzi. Niestety, jego obsługa pozostawia sporo do życzenia. Po drugie nawigacja z mapami i menu Garmina, która nie jest tak prosta w obsłudze jak zwykłe, przenośne odpowiedniki tej firmy. Potrafi się zawieszać, szukać sygnału satelity kilkanaście minut, a nawet zmienić język obsługi podczas używania. Telefon można połączyć z samochodem, ale nie działa mikrofon, a kamerę cofania trzeba znaleźć i włączyć w menu, ale i tak nie działa, bo jej nie ma.
Choć Grand Vitara powstała parę ładnych lat temu, to nie można jej odmówić przestronności. I trzeba przy tym pamiętać, że silnik o niemałej pojemności został umieszczony wzdłużnie. Bez problemu zmieści się 5 dorosłych osób. W przeciwieństwie do niektórych podobnych modeli konkurentów również z tyłu nie brakuje miejsca na głowę. Do tego dochodzi bardzo duży i przede wszystkim ustawny bagażnik. Jedyną wadą jest dostęp do niego przez przestarzałe i mocno niepraktyczne drzwi otwierane na prawo. Na nich zawieszone jest koło zapasowe.
Skoro zacząłem o dostępie: nie wiem, czy coś było nie tak z moim egzemplarzem, ale system kluczyka elektronicznego to jedno wielkie utrapienie. Naciśnięcie przycisku na klamce powoduje otwarcie tylko tych drzwi, które przyciskasz. Nie ma już mowy o otwarciu innych. Trzeba samochód zamknąć, wyciągnąć pilota i otworzyć jeszcze raz. To byłoby jeszcze do zniesienia, gdyby nie otwieranie bagażnika. Przycisk i bagażnik stoi otworem. Problem w tym, że nie ma już mowy o dostaniu się do wnętrza. Trzeba zamknąć samochód i iść na kawę, zanim ten zechce otworzyć drzwi, bo nawet użycie pilota powoduje tylko otwarcie bagażnika. Nie rozumiem, o co chodzi, sprawdzałem wielokrotnie i po kilku dniach trzymałem ręce z dala od przycisków przy klamkach.
Idealna opcja?
Szukamy jeszcze archaizmów? Wystarczy podnieść maskę. No dobrze, silnik ma zmienne fazy rozrządu i zapewnia solidną moc, ale na tle tego, co oferują konkurenci z turbinami i bezpośrednimi wtryskami, Grand Vitara jest wręcz… idealna!
Zdziwiliście się? Wiem, że niektórzy już wiedzą, co mam na myśli, bo akurat mnie trudno połechtać nowoczesnymi technologiami, gdy wiem, że już samo słowo technologia jest tu nie na miejscu. A w Grand Vitarze nie ma ani nowoczesnych technologii, ani nowoczesnej techniki, tylko solidny, wolnossący, prawdziwy benzynowy motor, który nie potrzebuje wymiany rozrządu co 40 tys. km, nie potrzebuje koła dwumasowego, regeneracji turbiny, wymiany wtryskiwaczy. Ten silnik to stara dobra szkoła, za którą powoli zaczynamy tęsknić. Obstawiam też, że spokojnie wytrzyma 300 tys. km przebiegu. Być może to dlatego mimo relatywnie wysokiego spalania wciąż są chętni na ten model.
To typowy silnik Suzuki, który potrzebuje obrotów, aby jechać, ale za to nie potrzebuje przycisku SOS czy Service i nie wywołuje dreszczy przy każdym przeglądzie. Mimo momentu obrotowego o wartości ledwie 227 Nm przy obrotach 3800 nie brakuje mu dołu, choć na tle współczesnych diesli nie ma porównania. Silnik pracuje kulturalnie, cicho i wbrew temu, co mogłoby się wydawać, może być oszczędny. W teście uzyskałem spalanie 10,2 l/100 km, tyle że na asfalcie jeździłem zgodnie z zasadami ekojazdy, ale już na szutrach i w terenie sobie nie żałowałem. Moim zdaniem wynik spalania jest rewelacyjny, a biorąc pod uwagę to, że serwis nie powinien być drogi, diesel wcale nie musi wyglądać aż tak atrakcyjnie.
Offroad?
Tak, pod warunkiem że bardzo rozsądnie. To jeden z niewielu SUV-ów, które nigdy nie straciły reduktora. To właściwie rodzynek na rynku, a jak wiadomo, to reduktor stanowi o tym, czy mamy do czynienia z zabawką na miejską dżunglę czy samochodem terenowym. Chciałbym jednak przestrzec przed nadmiernym entuzjazmem. To nie jest terenówka.
To, że na pokładzie jest reduktor, niestety nie tłumaczy fatalnie ukształtowanego spodu auta. Od przodu obiecująco wyglądająca płyta, a potem już tylko źle. Warto zaznaczyć, że prześwit to tylko 200 mm. Najbardziej narażonym na uszkodzeniem elementem jest oczywiście reduktor, który w przypadku pokonywania kolein jest nie tyle zaletą, ale powodem do największych obaw. Nie wisi jak w każdym innym aucie, on się prosi o uszkodzenie. Zaraz za przednią osią znajduje się nisko zawieszona poprzeczna belka, której główną funkcją jest zawieszanie się auta w koleinach, a wielkie puszki układu wydechowego najlepiej od razu wyciąć. Również podwozie okazuje się nie najlepsze. Poprzeczne wahacze opadają pod takim kątem, że mocno ograniczają walkę z koleinami i są narażone na uszkodzenia nie mniej niż reduktor czy wydech.
Jeździłem już kilkoma SUV-ami i zawsze testuję je w terenie. Na początku Grand Vitara budzi ufność, ale szybko można się przekonać, że wcale nie jest lepsza od typowych SUV-ów tej klasy. Reduktor to właściwie jej jedyna zaleta, która pomaga głównie na wzniesieniach i w bardzo nierównym terenie.
Daleko z tyłu?
Dochodzimy do sedna sprawy. Czy Grand Vitara jest daleko za konkurencją? Na pewno nie w kwestii prowadzenia, bo tu akurat jest dobrze. Jeździ pewnie i nic nie powoduje niepokoju zawieszenia, a ESP, którego nie da się wyłączyć pomimo ogromnego przycisku do tego służącego, kontroluje samochód bardzo kulturalnie i delikatnie, nie pozwalając przy tym nawet na lekkie uślizgi, co notabene trochę rozczarowuje, jeśli trafi się na szutrowy odcinek drogi. Komfort pracy zarówno na szosie, jak i w terenie jest bez zarzutu.
A poza tym? Poza tym Grand Vitara jest o jedno, może nawet dwa pokolenia za konkurencją. Widać, że stylistyka pochodzi z innej epoki, materiały we wnętrzu są jako takie, choć solidnie spasowane, a całe auto wydaje się nieco toporne. Sprzęgło bez dwumasy to coś, czego już dawno nie skosztowałem w testowym samochodzie i kilka razy ruszałem na kangura, bo działa dość ostro. Biegi wchodzą mało precyzyjnie, ale jak się trafi, to można je zmieniać bardzo szybko. Irytuje tylko drganie lewarka. Wspomaganie kierownicy też jest jakby za słabe. To jakby SUV dla mężczyzn, a przecież takimi samochodami jeżdżą najchętniej kobiety. Niestety, gdy spoglądałem na mijane Grand Vitary – a jest ich mnóstwo na ulicach – widziałem za kierownicą tyle samo mężczyzn co kobiet.
- Cena i bogate wyposażenie
- Przestronność
- Przewidywalna trwałość konstrukcji
- Prawdziwy napęd 4x4
- Reduktor
- Brak diesla w ofercie
- Widać wiek konstrukcji
- System multimedialny
- Zawodzi w terenie