Robert Kubica rozpoczyna testy DTM. Tak zaczyna się najdziwniejszy i prawdopodobnie ostatni sezon tej serii
Powrót najsłynniejszego polskiego kierowcy na tor wyścigowy, do tego w samochodzie w barwach narodowego sponsora, to piękny widok. Tym większa szkoda, że odbywa się w takich okolicznościach. Nad tym sezonem wisi widmo kompletnej porażki, a kolejnych prawdopodobnie nie będzie.
08.06.2020 | aktual.: 22.03.2023 11:18
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Start polskiego zawodnika w kierowanym w dużej mierze przez niego zespole, w samochodzie w polskim malowaniu to spełniające się marzenie, o którym wielu fanów nawet nie śniło. W tym śnie w najbliższych tygodniach mogą pojawić się jednak wątki absurdalne, które w snach się zdarzają. Ostatecznie może się on przerodzić w koszmar.
Otwierany przez czerwcowe testy sezon DTM jest bowiem najdziwniejszy w liczącej kilka dekad historii tej serii. I prawdopodobnie ostatni. Jeśli nic się nie zmieni, to w tym roku Robert Kubica w pięknym bolidzie BMW w barwach Orlenu zaliczy kilka rund na torach bez publiczności, po czym zespół, wraz z serią, odejdą do historii.
Czeski film w niemieckich wyścigach
Za całe zamieszanie naturalnie odpowiada trwająca pandemia koronawirusa. Czerwcowa sesja na Nurburgringu doprowadza w końcu do realizacji przedsezonowe testy, które miały odbyć się w marcu we… Włoszech, pod Mediolanem, na Autodromo di Monza. Z wiadomych względów zespoły już tam nie dotarły.
Od tego momentu zaczął się organizacyjny chaos, którego jeszcze nie udało się do końca opanować. Pierwszej wersji nowego kalendarza sezonu z pierwszymi rundami na czerwiec nie udało się zrealizować. Skorygowany, "urealniony" plan zakładał start rywalizacji na torze Norisring, ale i ta runda została odwołana decyzją miejscowych władz na początku czerwca, zaledwie kilka tygodni przed wyścigiem. Decyzja ta, warto dodać, spotkała się z zaskoczeniem organizatorów serii DTM, firmy ITR, co wskazuje, że nadal nie posiadają oni pełnej kontroli nad przebiegiem zdarzeń.
Przewodzący ITR Gerhard Berger, była gwiazda Formuły 1, w ostatnich miesiącach często musi zmieniać swoje zdanie. Jeszcze na początku kwietnia zarzekał się, że DTM na pewno nie powróci w takiej formie jak Formuła 1, czyli do wyścigów przed pustymi trybunami. "Naszymi klientami są kibice. Nie ma kibiców – nie ma wyścigów", powiedział jednoznacznie w wywiadzie dla należącej do Red Bulla telewizji Servus TV.
W ostatnich dniach jego wypowiedzi są już jednak znacznie ostrożniejsze. W końcu trudno sobie wyobrazić, by kibice wrócili na tory w najbliższych miesiącach, a być może w ogóle w tym sezonie. Taką wersję wydarzeń sugerują przepisy sanitarne wielu krajów, w których ustanowiono zakaz imprez masowych nawet do końca tego roku.
Wielki sukces przed wielką porażką. Powtórka z historii DTM
Zamieszanie wywołane przez COVID-19 można uznać jednak tylko za przysłowiowy gwóźdź do trumny, w którą DTM było wpychane już wcześniej. Pierwszy poważny sygnał ostrzegawczy został wysłany już w roku 2017, gdy swoje wycofanie z serii wraz z końcem następnego sezonu ogłosił Mercedes. Bez wyścigów całej "wielkiej trójki", to jest Audi, BMW i Mercedesa, Niemieckie Mistrzostwa Samochodów Turystycznych (to historycznie oznaczał skrót DTM) już nie były tym samym. Miejsca po dużym, fabrycznym zespole nie wypełniły egzotycznie wyglądające w tym gronie Astony Martiny Vanquish wystawione przez prywatne drużyny. Tym bardziej, że i one po słabych występach zakończyły swoją obecność w tej serii z końcem zeszłego sezonu.
To pozostawiło DTM w tym roku z najuboższą od lat stawką, którą tworzyły wyłącznie Audi i BMW. Choć już taka sytuacja wzbudziła wiele obaw co do przyszłości serii, ledwo kilkanaście dni po potwierdzeniu zaangażowania w tę serię Orlenu zaskakującą decyzję o wyjściu z DTM z końcem bieżącego roku ogłosiło także Audi.
Jak to się stało, że jeszcze kilka lat temu jedna z najbardziej prestiżowych i popularnych serii wyścigowych na świecie nagle stanęła przed tak poważnym problemem? Powodów można wskazać kilka. Warto jednak przypomnieć, że dokładnie taka sama sytuacja miała miejsce w DTM w połowie lat 90. Ćwierć wieku temu niemieckie mistrzostwa także cieszyły się ogromną popularnością i uznaniem, a startujące w nich samochody, choć z wyglądu pozornie podobne do modeli drogowych, stopniem zaawansowania nie ustępowały prawie bolidom Formuły 1.
Pojawił się wobec tego pomysł, by z DTM zrobić serię o światowym zasięgu. W nowopowstałej serii ITCC koszty szybko osiągnęły jednak taki poziom, że nikt nie był w stanie ich ponieść i po zaledwie dwóch sezonach funkcjonowania seria odeszła do historii, a DTM powróciło dopiero po czterech latach w nowej formule.
Dokładnie te same błędy zostały jednak popełnione po dwudziestu latach. Cechy, które są wyróżnikiem tej serii (stopień zaawansowania maszyn i zespołów nieomal na poziomie Formuły 1), stanowią także dla niej wielkie ryzyko. Koszty partycypacji w serii, która ostatecznie jest tylko krajowymi mistrzostwami o ograniczonym zasięgu, są dla zespołów niewspółmierne do osiąganych korzyści. Na takie wydatki mogą sobie pozwolić jedynie producenci samochodów.
Ci dla świata wyścigów są jak narkotyk. Z jednej strony promotorzy łatwo uzależniają się od ich wielkich pieniędzy, ale z drugiej wciągają się w duże ryzyko. Marki traktują w końcu wyścigi wyłącznie jako kolejną formę reklamy i jeśli słupki w arkuszach kalkulacyjnych przestają się zgadzać, nie mają oporów, by z motorsportu uciec.
W takim razie: co dalej z DTM? Tego nie wie nikt, skoro nikt nie wie nawet, jak będzie wyglądał ten sezon. Nie ulega wątpliwości, że w najbliższej perspektywie czasowej DTM straci na prestiżu i znaczeniu. Pojawiają się pomysły, by dla utrzymania ciągłości w przyszłym sezonie przejść na samochody klasy GTE znanych z wyścigów długodystansowych, ale to zaprzeczyłoby sensowi DTM jako oddzielnej serii.
Najlepszym rozwiązaniem dla fanów byłoby uproszczenie aut i powrót do korzeni: ostrego ścigania w modelach zbliżonych do drogowych, z dużymi i ryczącymi silnikami. Gerhard Berger ma jednak zupełnie odwrotny pomysł: chce zastąpić obecne auta elektrycznymi, a część mechaników autonomicznymi robotami. W ten sposób chciałby on utrzymać zainteresowanie dysponujących wielkimi pieniędzmi producentów aut. W końcu i Mercedes, i Audi z DTM przeszły do elektrycznej Formuły E.