Producenci robią samochody dla mas, a nie dla ciebie. Nie spełniają marzeń jednostek, lecz zaspokajają popyt
Miłośnicy samochodów coraz częściej narzekają na to, co oferują producenci. A to że SUV jest bez sensu, a to za mały silnik, nie ma napędu na cztery koła lub jest on nie taki jak powinien. Do tego wszystko tandetne i nietrwałe, a powinno być zupełnie inne. Całkowicie zapominają o tym, że wytwórcy aut robią samochody dla mas, a nie na ich indywidualne zamówienie.
23.01.2018 | aktual.: 01.10.2022 19:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aby zrozumieć, co mam na myśli, należy przywołać podstawową zasadę ekonomii – podaż jest odpowiedzią na popyt, a popyt może być kształtowany przez czynniki zewnętrzne. Prostym przykładem jest na dzień dzisiejszy spadek zainteresowania silnikami Diesla. Producenci powoli się z nich wycofują, ponieważ spada zainteresowanie klientów. To z kolei wynika z faktu, że diesle są drogie i coraz bardziej skomplikowane. Ale producenci nie komplikują ich po to, żeby spadł popyt. Tu pojawia się czynnik zewnętrzny, czyli wymyślone przepisy ekologiczne. By je spełnić, trzeba stosować kosztowną, czyli drogą w zakupie i naprawach technikę.
Weźmy na przykład pick-upy. Oczywiście, że wolałbym jeździć Fordem F-150 niż Fordem Rangerem albo Toyotą Tundrą, a nie Hilux. Przypuszczam, że dla Forda i Toyoty wprowadzenie do oferty tych samochodów nie byłoby problemem w Polsce. Jednak pewne warunki, jak wielkość potrzebnego do ich napędzania silnika oraz gabaryty samochodu, utrudniające jazdę w Europie spowodowały, że nie ma popytu.
Na szczęście pojawił się popyt na Forda Mustanga, którego teraz każdy Europejczyk – w tym Polak - może sobie kupić. Ford nie jest ślepy i widział jak dużo tych samochodów się importuje z innych rynków, zatem podjął decyzję o zaspokojeniu popytu.
Ostatnio przeczytałem pod testem Mitsubishi Eclipse Cross (nie po raz pierwszy) komentarz o tym, że marka znana z tak kultowych modeli jak Pajero, 3000 GT i Lancer Evolution, teraz produkuje nudne SUV-y.
Sam uważam, że Mitsubishi byłoby stać na to, by kontynuować sportową tradycję, ale nie mam do nich pretensji. Jeżeli ty masz, to odpowiedz uczciwie na pytanie: ile ty i twoi sąsiedzi, mieszkający w promieniu 10 km kupiliście Lancerów Evo i 3000 GT. Prawdopodobnie niewiele. Dlaczego więc uważasz, że japoński producent powinien wciąż sprzedawać samochód, którego chce tylko garstka osób, a który przyniesie mu starty?
Zostańmy jeszcze przy Mitsubishi, bo pojawiły się opinie, jakoby modelem Eclipse Cross japońska marka strzeliła sobie w kolano, że stworzono wewnętrzną konkurencję dla ASX oraz Outlandera. Uważam, że jest zupełnie odwrotnie. Do tej pory klienci przychodzi do salonów tej marki przede wszystkim po niezawodność i prostotę. To dlatego pod maską Outlandera pracuje jeden z ostatnich wolnossących silników benzynowych z wtryskiem pośrednim na rynku. Czy istnieje ryzyko, że gdyby Outlander stał się tak nowoczesny jak konkurencja, straciłby pewną część, być może stałych klientów? Moim zdaniem tak.
Dlatego Eclipse Cross należy potraktować z jednej strony jako eksperyment, polegający na zbadaniu popytu na ”nowoczesne mitsubishi”, a z drugiej strony jako odpowiedź na takie potrzeby. Bo z całą pewnością wielu potencjalnych klientów wychodzi zawiedziona z salonów tej marki narzekając, że w Skodzie dostaną więcej.
Do tego patrząc na trendy i popyt, na takie auta jak Toyota C-HR czy Mercedes GLC Coupé, wybór rodzaju, a właściwie kształtu nadwozia nowego Eclipse Cross jest nie żadnym strzałem w kolano, a strzałem w dziesiątkę.
Terenowe Pajero pomogło zbudować marce Mitsubishi wizerunek specjalisty od samochodów z napędem na cztery koła, więc wyspecjalizowali się teraz w SUV-ach. Nissan zrobił to dawno temu, ale nikt nie narzeka, bo ta marka oferuje sportowy model GT-R. Tyle tylko, że tu mówimy o wieloletniej tradycji, a nie oszukujmy się – 3000 GT, którego następca mógłby być konkurencją dla GT-R, był jednorazowym strzałem i to niekoniecznie w dziesiątkę.
Kilka słów o SUV-ach. Słuszność pomysłu budowania takich aut przez marki uznane jako sportowe potwierdziło wiele lat temu Porsche, które z ekonomicznego punktu widzenia przetrwało właśnie dzięki modelowi Cayenne. Jeżeli komuś ta koncepcja się nie podoba, to niech popatrzy na Lamborghini Urusa i już zacznie śnić o SUV-ie Ferrari. Swoją drogą można teraz pomyśleć, jak bardzo francuski producent Aixam wyprzedził (czyt. przestrzelił) swoje czasy modelem Mega Track, skoro obecnie produkuje „pierdzikółka” dla starszych panów i nastolatków. Nie było popytu.
Jeszcze chciałbym poruszyć temat małych i nietrwałych silników. Małe pojemności wynikają z czynników zewnętrznych, czyli przepisów o emisji spalin. W odpowiednich warunkach laboratoryjnych mały silnik po prostu zużywa mniej paliwa niż większy, dlatego nie ma się co dziwić, że dziś duże auto napędza trzycylindrówka.
Tu akurat podaż nie do końca odpowiada popytowi, bo klienci wolą większą pojemność. Jednak nie miej znów pretensji do producentów, ale do władz, które wymyśliły normy Euro. To one pośrednio nakazały stosowanie takich, a nie innych konstrukcji. Możesz narzekać na regulacje rynku, które nigdy nie przyniosły pozytywnych efektów i zadowolenia konsumentów. Na szczęście producenci wiedzą o tym i starają się nas zaspokoić coraz lepszymi osiągami, a trzeba przyznać, że wiele silników o małej pojemności zasługuje na nagrodę.
Co jednak z trwałością? Czy nie da się wytwarzać samochodów bardziej trwałych i silników, które przejadą 300 lub 400 tys. km bez większej awarii? Oczywiście, że się da. Tak samo jak da się sprzedawać w sieci McDonald’s żywność ekologiczną i wegańską. Wystarczy popyt. Jeden z wysoko postawionych menadżerów tej firmy powiedział kiedyś mniej więcej takie słowa: jeżeli obok restauracji McDonald’s powstanie druga ze zdrową żywnością i wszyscy nasi klienci zaczną tam chodzić, to wierzcie mi, że na drugi dzień McDonald’s będzie miał wyłącznie zdrową żywność.
Przełóżmy teraz to na język motoryzacyjny: jeżeli klienci będą kupować samochody na 10 lat i oczekiwać od nich niezawodności przez ten czas, to takie samochody będą powstawać. Właściwie to wciąż powstają, bo gdyby nie tacy właśnie klienci, to firmy Toyota, Lexus, Honda czy Mitsubishi chyba musiałyby zmienić branżę. Dlaczego tak lista jest tak krótka? Bo tak niewiele osób oczekuje od samochodu wyższej trwałości. Jeżeli ktoś oczekuje w pierwszej kolejności nowinek technicznych, kupuje auta, które trzeba wymieniać co 5 lat. Te muszą być odpowiednio gorszej jakości, bo byłyby za drogie. Wystarczy popatrzeć na rynek smartfonów.
Oczywiście wiem, co to jest kontrolowana przydatność i zdaję sobie sprawę z tego, że większość producentów jej pilnuje. Jednak to wy, konsumenci kształtujecie rynek, ale kupując 5-letnią, używaną Toyotę nie dajecie Volkswagenowi do zrozumienia, że wybieracie samochód bardziej niezawodny. Kupcie nową. Przypomnę w tym miejscu, że producenta aut średnio obchodzi, jaką opinię ma trzeci czy czwarty właściciel ich produktu. Dla nich klient to ten, który przychodzi do salonu po nowy samochód. To jego słuchają i jemu służą.
Reasumując, to wy klienci jesteście panami producentów, a wasze wybory to wskazówki dla nich, co mają robić. Nie narzekajcie więc na to, że Nissan nie sprzedaje Patrola w Europie jeżeli nigdy nie kupiłeś tego modelu i wciąż nie macie takiego zamiaru. Nie marudźcie, że jakiś silnik wytrzymuje tylko 100 tys. km do awarii, jeżeli macie już piąte auto tej marki, a żadnym z nich nie przejechałeś więcej niż 100 tys. km. Chcecie pięknej motoryzacji bez ekościemy, to głosujcie na odpowiednich polityków. I miej zawsze tę świadomość, że wielkoseryjni producenci robią samochody dla mas, nie dla ciebie. Oni nie są od spełniania marzeń jak Pagani czy Bugatii, lecz od zaspokajania popytu. A popyt kształtujecie wy sami.