Japończycy chcą zachować niezależność. Targi w Tokio minęły pod jednym wyraźnym hasłem
Po koronawirusowej absencji wydaje się, że targi motoryzacyjne zdążyły się już odrodzić. Sęk jednak w tym, że w wielu przypadkach nabrały nieco innego kształtu. Potwierdziły to targi Japan Mobility Show 2023, które wystartowały 25 października i potrwają do 4 listopada. Razem z Szymonem Jasiną mieliśmy okazję w nich uczestniczyć. Dlatego zapraszamy was na krótkie podsumowanie imprezy.
31.10.2023 | aktual.: 31.10.2023 17:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Odbywające się co dwa lata targi w Tokio wróciły do stolicy Japonii po nieobecności w 2021 r. Nietrudno zauważyć, że od tego czasu w świecie motoryzacji co nieco się zmieniło – od podejścia, przez ofertę producentów, aż po stopień elektryfikacji i postanowienia co poniektórych krajów.
Zauważyli to też Japończycy, którzy postanowili wykorzystać przerwę, by nieco odmienić charakter swojej imprezy. Z Tokyo Motor Show została ona przemianowana na Japan Mobility Show. Przejście na słowo "mobilność" niektórzy mogą porównać do zaoferowania mięsożercom roślinnej alternatywy, ale w tym przypadku hale targowe nie były wypełnione po brzegi wyłącznie osobliwymi urządzeniami wspomagającymi ruch - choć tych nie brakowało.
Bardziej zwracała uwagę inna rzecz – targi były znacznie mniejsze niż do tej pory. To rzecz jasna pokłosie pandemii. Ja także spodziewałem się, że impreza przybierze większe rozmiary. Producentów motocykli, samochodów czy pojazdów użytkowych można było spotkać praktycznie tylko w dwóch dużych halach, podzielonych na mniejsze sekcje. Sama ich liczba także nie była powalająca, a dominowały japońskie marki. Z Europy w odwiedziny przyjechało tylko BMW, Mercedes oraz Renault, stojąc jednak w premierowym cieniu swoich sąsiadów.
Co wypełniało pozostałe miejsca? Od silnego grona reprezentantów rozwiązań w zakresie elektromobilności, przez firmy logistyczne, technologiczne i informatyczne, aż po start-upy oferujące rozwiązania właśnie z zakresu mobilności. Swój kącik mieli również miłośnicy wszelkiej maści aut wyścigowych, kamperów czy zabawkowych modelików. A i odrobiny klasyki nie zabrakło.
Co jednak bardziej rzucało się w oczy, a było znamienne dla wspomnianych już targów w Monachium, to obecność producentów z Chin. A właściwie ich nieobecność. Choć targi odbywały się w Azji, w Tokio z Państwa Środka zagościł tylko BYD, rozstawiając wyraźnie skromniejsze niż w Niemczech stanowisko.
To wyraźny sygnał samodzielności oraz dumy Japończyków, który potwierdzał także uliczny krajobraz. Podczas czterech dni w Tokio napotkane chińskie auta mógłbym policzyć na palcach jednej ręki.
O ile Europę dotyka już fala wpływu ze strony Chińczyków, tak Japonia wciąż się przed tym broni. Chęć utrzymania niezależności od Chin podkreślał zresztą podczas rozmowy ze mną Toshihiro Hirai, jeden z wiceprezesów i szef działu rozwoju układów napędowych oraz technologii akumulatorów Nissana.
Ostatnim i najbardziej wybijającym elementem Japan Mobility Show 2023 była sama jego zawartość. Tego typu targi to oczywiście zawsze dobra okazja do zdjęcia prześcieradła z długo szykowanych aut – nieważne czy stanowią one modele gotowe do produkcji, czy wizję przyszłości.
Dodatkiem do głównego show zazwyczaj była możliwość bliższego zapoznania się przynajmniej z częścią oferty modelowej danej marki. Tym razem jednak producenci nie zaserwowali praktycznie żadnej dokładki z pojedynczymi wyjątkami. Trudno więc nie nazwać imprezy inaczej jak "targi prototypów".
O ile Honda, Suzuki czy Daihatsu pokazali auta dające bliski pogląd na wersje produkcyjne, tak Subaru czy Nissan wskazali jedynie kierunek swojego rozwoju, zaznaczając wyraźnie, że przedstawionych prototypów nie zobaczymy na ulicach. Ich abstrakcyjność stylistyczna i tak by na to nie wskazywała. W przypadku Subaru - nie tylko stylistyczna. No bo jak inaczej nazwać prototyp... latającego samochodu.
Cieszyłem się natomiast, że mimo obecności słowa "mobilność" w nazwie targów, wszelkie nieoczywiste urządzenia transportu osobistego, jak jeżdżące krzesła, fotele, czy inne trudne do jednoznacznego określenia mikropojazdy nie zdominowały wydarzenia. Przyciągały spojrzenia i wywoływały ciekawość (sam również je wypróbowałem), ale do pewnego stopnia wciąż stanowią jedynie ciekawostkę, która na targach obecna jest nie pierwszy raz.
Smuci natomiast zupełnie co innego, o czym kiedyś w relacji z IAA wspominał już Mateusz Żuchowski. Samochody zostają całkowicie sprowadzane do poziomu jeżdżących komputerów, komunikujących się między sobą oraz z infrastrukturą miejską. Kierowca z kolei przyjmuje tu już jedynie rolę gościa, co wydaje się zwyczajnie nudne. Cała przemiana może z kolei doprowadzić do ograniczenia wagi przyszłych targów, które z punktu widzenia kierowcy czy miłośnika motoryzacji przestaną być zwyczajnie atrakcyjne.