Kiedyś standard, dziś luksus. Czego brakuje nam w nowych autach? [przegląd redakcji #9]
Producenci w pogoni za zyskiem coraz częściej stawiają efektowne gadżety ponad wygodę eksploatacji, rezygnując z "mniej istotnych" elementów wyposażenia. Wśród nich jest sporo udogodnień, za którymi łatwo zatęsknić. Wspólnie wybraliśmy kilka z nich.
23.01.2022 | aktual.: 14.03.2023 13:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Marcin Łobodziński – regulacja podświetlenia kokpitu
Jest kilka rzeczy, których brakuje mi w nowych samochodach, ale jedna z najmniejszych, a zarazem dla mnie najważniejszych, to regulacja podświetlenia kokpitu za pomocą pokrętła lub przycisku. Taki detal, w który każde auto jest wyposażone, ale coraz częściej jest to funkcja, która zasłużyła sobie na dotykową obsługę ukrytą głęboko w czeluściach systemu infotainment.
O ile światła, nawet drogowe, jadącego z naprzeciwka samochodu mnie zazwyczaj nie oślepiają, to zbyt jasny blask wskaźników, ekranu, a nawet przycisków na desce rozdzielczej doprowadza mnie do furii. Zmieniam intensywność podświetlania kokpitu rano, potem wieczorem, a jak jadę w nocy, to wygaszam na maksimum.
To jedna z rzeczy, którą obok ustawiania klimatyzacji i włączania podgrzewania siedzeń, robię na kokpicie dość często, ale gdybym miał jechać samochodem – teoretycznie – bez przerwy przez 24h, to używałbym wyłącznie regulacji oświetlenia kokpitu. Niech dotykowe będzie nawet uruchamianie hamulca postojowego czy zmiana biegów, ale nie to. Szkoda, że dobrze robi to już tak niewiele marek (m.in. Hyundai, Kia, Volvo) i mam nadzieję, że to się jeszcze zmieni na plus.
Filip Buliński – fizyczne przyciski i pokrętła
Jeśli miałbym wskazać coś, czego mi coraz bardziej brakuje w dzisiejszych samochodach, wskazałbym na przyciskowo-pokrętłową obsługę poszczególnych funkcji. W pędzie ku nowoczesności, chęci stworzenia wrażenia "czystości" i uczucia "premium", coraz więcej producentów ucieka się do zastępowania wszystkich możliwych fizycznych przełączników dotykowymi odpowiednikami.
W prospektach wygląda to może i ładnie, ale z dotykowymi przyciskami/przełącznikami mam problem natury ergonomicznej. Chodzi o zwykłą wygodę obsługi. Po co komplikować najprostsze rozwiązania, które przez dekady doskonale spełniały swoją rolę. Zamiast bez odciągania wzroku od jezdni sięgnąć po pokrętło czy przycisk do zmiany głośności lub temperatury, nieraz musimy wykonać nawet trzy razy więcej czynności zajmujących znacznie więcej czasu, skupiając przy tym całą uwagę na ekranie. A nie daj Boże najedziemy na nierówność i trafimy w inne pole.
W efekcie np. w volkswagenie w nocy trudno zmniejszyć temperaturę, a pasażerowi ściszyć muzykę ponieważ dotykowe paski nie są nawet podświetlane. Chcemy dążyć do "wizji zero", zakazujemy używania telefonów podczas jazdy, auta nafaszerowane są systemami bezpieczeństwa, a jednocześnie producenci doprowadzają do sytuacji, gdzie najprostsza czynność wymaga od kierowcy równie dużo uwagi, co napisanie SMS-a.
Aleksander Ruciński – analogowe zegary
Jedną z rzeczy, za którymi tęsknię w nowych samochodach, są analogowe zestawy wskaźników, dziś powszechnie zastępowane bezdusznymi ekranami. Mechaniczne wskazówki pnące się w górę podczas przyspieszania miały w sobie jakąś magię. I choć to złudzenie, auta z takimi licznikami wydawały się jakieś szybsze.
Analogowe zegary same w sobie potrafiły być dziełem sztuki i ciekawym elementem ożywiającym wnętrze, czymś więcej niż tylko płaskim szkłem z kilkoma pikselami. Owszem, to szkło często pozwala wyświetlać więcej informacji i dostosować wygląd do wymagań kierowcy. Z pewnością jednak nie jest bardziej czytelne czy estetyczne od klasycznych wskaźników.
Ekrany bywają też często zbyt jasne i jaskrawe, a gdy zaświeci w nie słońce, także całkowicie bezużyteczne. Niestety żółte tarcze Delty HF Integrale, "zadaszone" tuby Mustanga i wiele innych wspaniałych zegaró odchodzi w zapomnienie, bez większych szans na powtórkę w przyszłości. Nie dlatego, że tak jest lepiej, lecz przede wszystkim dlatego, że tak jest taniej.
Mateusz Lubczański – klasyczna dźwignia ręcznego
Nie chodzi wbrew pozorom o zarzucanie tyłem na parkingu pod Tesco, gdy spadnie pierwszy śnieg. Dźwignia hamulca ręcznego ma to do siebie, że gdy auto się stacza, nie trzeba zastanawiać się nad szukaniem właściwego przycisku na konsoli środkowej. Tak, klasyczna dźwignia nie przyda się w 99 proc. przypadków, ale gdy nie zauważysz, że auto jest na luzie, reakcja musi być szybka. A dlaczego w ogóle skierowaliśmy się w stronę zwykłych przycisków? Po prostu z powodu oszczędności.
Szymon Jasina - koło zapasowe
"Drobne oszczędności bokiem wychodzą" – to powiedzenie idealnie pasuje do kwestii zniknięcia kół zapasowych w wielu samochodach. Kiedyś "zapasówka" była oczywistym wyposażeniem każdego auta, ale dziś zamiast niej otrzymujemy zestaw naprawczy, który w teorii ma umożliwić zaklejenie pękniętej opony i dojazd do wulkanizatora. Jednak rzeczywistość potrafi szybko udowodnić, że za nic ma takie teorie.
Zestaw naprawczy jest tańszy (choć trudno patrzeć na to inaczej, niż jako na oszczędność dla producenta), ale nietrudno wyobrazić sobie takie uszkodzenie opony, przy którym będzie on po prostu nieskuteczny i w takiej sytuacji pozostaje wycieczka z uszkodzoną oponą do wulkanizatora innym środkiem transportu. Natomiast nawet na "dojazdówce" można dotrzeć do celu podróży i dopiero wtedy zacząć szukać wulkanizatora. A pełnowymiarowe koło zapasowe to już rozwiązanie idealne, które dziś wydaje się luksusem (niestety) minionych czasów.