Łobodziński: Akcyza na samochody i tak nas ogranicza. Dlatego należy rozważyć jej likwidację (Opinia)
Tak jak w swoim tekście Mateusz Lubczański napisał o ogromnej różnicy w cenie pomiędzy Toyotą Suprą 3.0 a wersją 2.0, tak nie jest to jedyny przykład konieczności likwidacji akcyzy na samochody. To właśnie przez akcyzę zależną od pojemności silnika nie jesteśmy traktowani na równi choćby z naszymi sąsiadami.
16.09.2020 | aktual.: 22.03.2023 10:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Polska jest jednym z niewielu krajów w Unii Europejskiej, w którym nakłada się podatek akcyzowy na samochody. Większość państw Unii Europejskiej tego nie robi. Wymieniając tylko naszych sąsiadów, są to: Czechy, Niemcy i Słowacja. Tam - niezależnie od wyboru wersji silnikowej - nie jesteś przypisany do grupy biedniejszych i uboższych. Kupujesz to, co chcesz. U nas natomiast kupujesz to, na co cię stać.
Supra to tylko jeden z przykładów, ale jakże dobitnie obrazujący bezsens akcyzy w tej formie, jaka obowiązuje u nas. Przyjrzyjmy się rynkowi niemieckiemu, na którym akcyzy zależnej od pojemności silnika nie ma.
Toyota Supra 2.0 w najwyższej specyfikacji kosztuje w Niemczech 52 tys. euro, a odmiana z silnikiem 3-litrowym - 61,3 tys. euro. Różnica to 9,3 tys. euro, czyli 41,4 tys. zł, przeliczając na złotówki. można powiedzieć: sensowna różnica za tę sporą różnicę w mocy i osiągach.
W Polsce natomiast za wersję 2.0 zapłacimy 210 tys. zł, natomiast za 3-litrową - już 316 tys. zł. Różnica to "raptem" 106 tys. zł. Zupełnie jakbyśmy kupowali całkiem inne auto. Podkreślę, że chodzi o 30 proc. To ponad 2-krotnie większa różnica niż w Niemczech, co zawdzięczamy właśnie akcyzie 18,6 proc. na samochody z silnikiem powyżej 2 l pojemności.
Supra to niejedyny przykład. Weźmy na tapet Alfę Romeo Giulię w specyfikacji Super. 2-litrowy benzyniak kosztuje w Niemczech 42 tys. euro, a 2,2-litrowy diesel tylko 2 tys. euro więcej (8,9 tys. zł). W Polsce natomiast różnica wynosi aż 14,2 tys. zł.
Mazda to kolejna marka, która oferuje auta z silnikami do 2 l i powyżej. Świetnym przykładem jest model 6. Różnica pomiędzy wersją 2.0 i 2.5 w Niemczech to ok. 6500 zł, natomiast w Polsce - 16 tys. zł!
Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność, a potwierdzają jedno – wysoka akcyza na nowe auta ogranicza nas bardziej niż Niemców czy mieszkańców innych państw. To dlatego wiele marek ma problem ze sprzedażą swoich niektórych modeli.
Jeep już wycofał model Cherokee w wersji z dieslem 2.2, a Alfa Romeo Stelvio byłaby atrakcyjniejszym autem, gdyby diesel 2.2 kosztował niewiele więcej od benzyny.
Jeśli 200-konna Kia Stinger z dieslem kosztuje 20 tys. zł więcej od 245-konnej benzyny, to nic dziwnego, że nikogo taki wariant nie interesuje. W Polsce jest jeden Stinger z dieslem na sprzedaż. Używany. Z Francji.
Sam rynek nowych samochodów pokazuje, jak niesprawiedliwym podatkiem jest akcyza, a konkretnie ogromna różnica stawki pomiędzy pojemnością do i od 2 l. Zamiast ją zlikwidować lub przynajmniej zmniejszyć różnicę, minister rozwoju Jadwiga Emilewicz ma chęć wprowadzenia drugiego absurdu - obłożenia wyższą akcyzą samochodów używanych. I to na tyle wyższą, żeby nie opłacało się ich sprowadzać do Polski.
Minister Emilewicz przypomniała, że system akcyzowy pochodzi sprzed 1989 r., co sprawia, że "wzmożoną opłatę płacą ci, którzy mają samochód w lepszym standardzie ekologicznym". Czy to nie jest argument przeciw jej likwidacji?
Skutek podniesienia akcyzy na auta używane mógłby być tylko jeden. Polacy, zamiast wymieniać stare na nowe, będą naprawić stare, by służyły jeszcze dłużej. Będą m.in. wycinać filtry DPF, z czym rząd chce walczyć, tylko nie wie jak. A przed podniesieniem akcyzy rynek zalałyby pojazdy stare i z dużymi silnikami, które po zarejestrowaniu w kraju (i opłaceniu akcyzy wg obecnej stawki) staną się towarem deficytowym. Na szczęście, wyższa akcyza raczej nie przejdzie.