Tym lubią chwalić się sprzedawcy. Uważaj, łatwo wpaść w pułapkę
Niedawno wymienione elementy, "autorskie" modyfikacje czy niespotykane wyposażenie - w oczach osoby szukającej atrakcyjnych czterech kółek, takie rzeczy mogą wydawać się zaletami. Warto jednak podejść do zagadnienia na chłodno i zastanowić się, co kryje się pod takim "zachwalaniem".
09.01.2021 | aktual.: 16.03.2023 14:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Auto ma "nowiutką" instalację gazową
Lub prawie "nowiutką", tylko trzeba sobie zadać pytanie: po co sprzedający ją zakładał niedługo przed sprzedażą samochodu. To spory wydatek, który raczej nie zwróci się przy odsprzedaży. Oczywiście pomijając kwestie losowe (pilnie potrzebne pieniądze), widzę tu dwie strony medalu.
Samochód z dużym silnikiem benzynowym nie zawsze jest łatwo sprzedać. Potencjalni nabywcy nie tylko więcej zapłacą za OC, ale też za paliwo. Wiedzą, że aby normalnie jeździć takim autem, raczej będą zmuszeni do założenia instalacji, a to może oznaczać wydatek od 2500 do nawet 5000 zł. Mówiąc wprost – po zakupie auta tyle będą musieli dołożyć, a sprzedającego to nie obchodzi. Nie obniży ceny dlatego, że ktoś chce założyć gaz.
Dlatego takie auta często konwertuje się na zasilanie gazowe przed sprzedażą. Łatwiej znajdują nabywcę, a poczyniony wydatek, choć w pełni może się nie zwrócić, to stanowi dobrą kartę przetargową. Dobra instalacja w porządnym silniku V8 powoduje, że samochód jest tańszy w utrzymaniu niż diesel, a jeździ się nim lepiej.
Jest jednak druga strona medalu. Instalacja gazowa założona na 2-3 miesiące przed sprzedażą powinna wzbudzić czujność, jeśli cokolwiek w silniku działa nieprawidłowo. Najpewniej sprzedający ma już dość walki z niefachowym warsztatem, który ją źle zainstalował. Po wielu nerwach i przemyśleniach właściciel samochodu odpuszcza i chce się pozbyć problemu. W takich sytuacjach można negocjować cenę.
Moja rada: jeśli ktoś sprzedaje auto niedługo po zamontowaniu instalacji gazowej, koniecznie trzeba sprawdzić, czy działa poprawnie. Tu niezbędna jest jazda próbna, a dobrym rozwiązaniem jest także analiza spalin w warsztacie montującym LPG - oczywiście nie w tym, który ją zakładał. Przy okazji można się na miejscu dowiedzieć, czy instalacja jest właściwie dobrana, a silnik faktycznie się do tego nadaje.
Rozrząd na łańcuchu, więc nie trzeba wymieniać
Wymiana napędu rozrządu to obecnie wydatek minimum 500 zł. W wielu modelach wymaga poważnej ingerencji i może kosztować grubo ponad 1000 zł. Łańcuch teoretycznie rozwiązuje problem i pozwala uniknąć dodatkowego wydatku zaraz po zakupie auta. Pod warunkiem, że jest dobry.
Niestety we współczesnych samochodach pewniejszym rozwiązaniem jest rozrząd na pasku. Łańcuchy nie są już tak trwałe jak dawniej, rozciągają się, powodując liczne problemy z silnikiem, a ich wymiana jest znacznie droższa niż w przypadku paska. Można ogólnie przyjąć, że łańcuch rozrządu to raczej wada niż zaleta, choć są konstrukcje (głównie auta japońskie), które faktycznie służą niemal wiecznie.
Aby uznać łańcuchowy rozrząd za zaletę, trzeba sprawdzić, czy nie jest to konstrukcja wadliwa. Na to potrzeba czasu (szukanie informacji w internecie) lub fachowej wiedzy. Dobrze jest skonsultować to z doświadczonym mechanikiem. Ponadto łańcuch rozrządu koniecznie trzeba skontrolować przy pierwszym serwisie po zakupie.
Inna sprawa to świeżo wymieniony napęd rozrządu, nieważne czy łańcuch czy pasek. Dla mnie to podejrzane, że ktoś przed zakupem podejmuje taki wydatek. Oczywiście pomijam kwestie losowe. Czy auto z wymienionym rozrządem zyska na wartości? Nie sądzę. I tak wielu przezornych kupujących wymieni go jeszcze raz.
Jeśli kupujecie auto, którego właściciel zapewnia, że wymienił napęd rozrządu, to koniecznie zażądajcie faktury z warsztatu, a jeśli takiej nie ma, to niech złoży taką deklarację na umowie sprzedaży. Kartka przyczepiona do silnika nie jest ani dowodem, ani dokumentem, a zapewnienia słowne można zupełnie zignorować.
Wymienione turbo to zazwyczaj nie jest zaleta
Turbosprężarka zużywa się jak każda inna część silnika, ale w polskich realiach rzadko przeprowadza się jej fachową wymianę, która w skrócie polega na:
- Ustaleniu przyczyny awarii turbosprężarki
- Usunięciu skutków awarii turbosprężarki (m.in. płukanie silnika, czyszczenie dolotu)
- Wymianie elementów współpracujących z turbosprężarką (układ dolotowy)
- Wymienię oleju silnikowego z filtrem
Aby zaoszczędzić, często pomija się powyższe kwestie i wymienia turbo na najtańszy dostępny zamiennik (regenerowany). Taki samochód zazwyczaj ostatecznie trafia na sprzedaż, gdy tylko właściciel poczuje, że coś jest nie tak. Im wcześniej, tym lepiej.
Porządna wymiana uszkodzonej lub zużytej turbosprężarki wiąże się ze sporymi kosztami. Sama część to zwykle koszt minimum 800-1200 zł, a przecież konieczne jest też wykonanie wszystkich dodatkowych czynności, o których pisałem wcześniej. Rachunek z warsztatu – jeśli w ogóle jest – opiewający na kwotę poniżej 2000 zł można traktować jako podejrzanie niski. Z ostrożności nie kupiłbym takiego samochodu.
Jeśli jednak zależy wam na takim egzemplarzu, warto mieć jakikolwiek dowód na to, że turbo zostało wymienione. Jeśli coś będzie nie tak, możecie skorzystać z rękojmi.
Szerzej na ten temat pisałem w poniższym artykule:
Zobacz także
Dobrze zabezpieczone podwozie może kryć największą wadę auta
"Auto zabezpieczone przed korozją" – brzmi nieźle, ale pozostaje pytanie: co jest pod takim zabezpieczeniem? Jeśli zdrowa blacha to super. Jeśli zaawansowana korozja - fatalnie. Nie ma w aucie niczego gorszego niż zardzewiała podłoga i to jeszcze pokryta warstwą zabezpieczenia antykorozyjnego.
Bardzo ostrożnie podchodziłbym do niefabrycznych powłok, zwłaszcza gdy są świeżo położone. Z reguły taką operację wykonuje się na lata, a nie przed odsprzedażą auta. Jeśli mają za sobą lata eksploatacji, prawdopodobnie były zrobione w dobrej wierze i mogą faktycznie stanowić zaletę.
Zobacz także
Jeśli auto ma świeże zabezpieczenie antykorozyjne, to radzę dokładnie obejrzeć podłogę i sprawdzić ją, co niestety wiąże się ze zniszczeniem powłoki. Może to być trudne, bo właściciel pewnie niechętnie wyrazi na to zgodę, dlatego warto mieć odpowiednio spisaną umowę. Taki dokument może w przyszłości okazać się niezwykle pomocny w sporze o ukrytą wadę. Dobrze jest też mieć fakturę na usługę wykonaną w warsztacie, który – przynajmniej tak można domniemywać – nie powinien położyć zabezpieczenia bezpośrednio na korozję.
Napęd na cztery koła, czyli… dodatkowe koszty
Napęd na cztery koła to bardzo dobre rozwiązanie, które z reguły powinno podnosić wartość auta, bo po prostu jest lepsze. Jednak nie zawsze. W niektórych modelach rzadko się przydaje, za to może wygenerować dodatkowe koszty.
Przykładem są popularne auta z grupy VW czy Opla, które nierzadko wykorzystują sprzęgło wielopłytkowe dołączające tylną oś. Zdarza się, że takie sprzęgło zostaje uszkodzone przez brak serwisu olejowego. Starsze koreańskie SUV-y miewają problemy z przegubami wału napędowego, które powodują hałas i wibracje, a nie są tanie. Co więcej, w niektórych modelach nie da się wymienić samych przegubów – trzeba wymienić cały wał.
Zanim wasze oczy zaświecą się po otrzymaniu informacji, że samochód ma napęd na cztery koła, odpowiedzcie sobie na pytanie: czy jest wam naprawdę potrzebny? Jeśli nie, a są wersje z napędem na jedną oś, może lepiej kupić taką. Czasami mają prostsze zawieszenie tylne, nie trzeba pamiętać o dodatkowym oleju, a do tego nie grożą żadne mechaniczne niespodzianki.
Przesadnie niski przebieg nie sprawia, że auto jest jak nowe
Zdarzają się ogłoszenia sprzedaży aut, które mają ponadprzeciętnie niski przebieg. Zakładając, że jest on prawdziwy, można stwierdzić bez najmniejszych wątpliwości, że to okazja. Owszem, niski przebieg sprawia, że wiele części nie jest zużytych jak przy średniej dla danego rocznika i modelu, ale jest też inna strona medalu.
Bardzo niski przebieg oznacza jedną z dwóch sytuacji: ktoś jeździł rzadko lub na krótkich odcinkach. Jeśli auto służy np. tylko na dłuższe wyjazdy, jest garażowane i regularnie serwisowane, to trafiliście na złoto. W drugim przypadku niekoniecznie, bo używanie na krótkich dystansach jest nie mniej wyczerpujące jak przy normalnej eksploatacji.
Pomimo niskiego przebiegu, przez brak dobrego dogrzania, silnik może mieć dużo nagaru, a gromadząca się woda też nie jest dla niego dobrodziejstwem. Najgorzej jeśli jest to w miarę nowoczesny diesel, który nie może pozbyć się zanieczyszczeń z filtra DPF w tzw. procesie wypalania sadzy. W takim przypadku nadal mamy do czynienia z autem, które w wielu obszarach nie będzie mocno zużyte, ale nie ma co liczyć na to, że pod każdym względem będzie jak nowe.
Niektóre części i materiały eksploatacyjne starzeją się nie tylko wraz z przebiegiem, ale i wiekiem. Dotyczy to zwłaszcza elementów gumowych, a tych w pojeździe jest sporo – od zawieszenia, poprzez paski napędowe, aż po uszczelki drzwi. Olej silnikowy z reguły wymienia się raz w roku, niezależnie od przebiegu. Klimatyzacja też nie jest w 100 proc. szczelna, a rzadko używana może być silnie zanieczyszczona.
Oczywiście niski przebieg to nie wada, ale nadzwyczajnie niski nie powinien wam sugerować, że samochód jest prawie jak nowy. Wiek jest niemal równie ważny co przebieg, choć uważam, że z punktu widzenia eksploatacji lepiej jest kupić starsze auto z niskim przebiegiem niż nowsze z wysokim.