Znakowanie części to nie wszystko. Toyota w Polsce zamierza podjąć walkę ze złodziejami katalizatorów
Toyota w Wielkiej Brytanii niedawno wypowiedziała wojnę złodziejom katalizatorów. I chociaż polski oddział japońskiej marki ma swoje sposoby na przestępców, to planuje wprowadzić podobne rozwiązanie jak na Wyspach. Nie chodzi jednak tylko o oznaczenie części.
06.06.2021 | aktual.: 14.03.2023 16:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aresztowany 25-latek z Piotrkowa Trybunalskiego ukradł łącznie 16 katalizatorów. Dwóch 37-latków zostało przyłapanych z 4 katalizatorami w Zgierzu. Z kolei 26-latek z Grudziądza został zatrzymany tuż przed próbą kradzieży. To tylko garstka przykładów z zeszłego miesiąca, ale przypadków kradzieży części układu wydechowego, zawierającej sporo cennych materiałów, jest całe mnóstwo. Ile? Tego nie wiadomo, ponieważ policja nie prowadzi tak szczegółowych statystyk.
Patrząc jednak na biuletyny wojewódzkich komend, nie ulega wątpliwości, że proceder wciąż jest popularny. W końcu kradzież jest stosunkowo łatwa i szybka – wystarczy szlifierka, podnośnik i kilka minut. Jak więc radzić sobie ze złodziejami nie tylko katalizatorów, ale ogółem samochodów? Zabezpieczeń nie brakuje, ale możemy wyróżnić ich dwa rodzaje – aktywne i pasywne. Pierwsze z nich mają za zadanie wydłużyć lub uniemożliwić kradzież. Z kolei drugie ułatwiają odnalezienie kradzionego auta lub powiązanie z nim odnalezionych części. Z obu korzysta Toyota.
- Dysponujemy na przykład zabezpieczeniem pasywnym typu Micro Dot, które polega na nanoszeniu na samochód za pomocą substancji świecącej w promieniach UV mikroskopijnych krążków z numerem VIN - mówi w rozmowie z Autokult.pl Artur Wasilewski, kierownik serwisu Toyota Motor Poland. - Mówimy tu o krążku o średnicy 0,5 mm. Łącznie takich krążków w całym samochodzie jest kilkanaście tysięcy. Tego typu oznakowanie ułatwia policji identyfikację części pochodzących z kradzieży. Usunięcie takiego oznakowania jest dość czasochłonne i nigdy nie ma pewności, że usunięto wszystkie krążki. Złodziej zapewne wybierze auto, przy którym należy wykonać mniej pracy, aby przygotować je do sprzedaży – dodaje.
Koszt takiego zabezpieczenia to ok. 900-1000 zł. Oznakowanie elementów nie jest rzecz jasna przypadkowe. Krążki, które można odczytać po 40-krotnym zbliżeniu, nakładane są zarówno na elementy mechaniczne jak silnik czy skrzynia biegów, ale też na części nadwozia czy wnętrza jak drzwi, boczki drzwi, nadkola, fotele, poduszki powietrzne czy lampy. Wszystko to części, które można znaleźć później na aukcjach. Jest z tym jednak pewien problem.
- Niestety, nie rozpowszechniło się to w wystarczający sposób, ponieważ jest to opcja pasywna, czyli działająca po fakcie. Oznacza to, że sprawcę można pociągnąć do odpowiedzialności, kiedy ktoś znajdzie jakąś część z ukradzionego i rozmontowanego samochodu, ale chodzi nam o to, żeby samochody nie ginęły, a nie żeby znajdować je rozkradzione. Teraz skupiamy się bardziej na zabezpieczeniach aktywnych, tj. nowoczesnych systemach alarmowych i immobilizerach, które opracowaliśmy i zleciliśmy ich wyprodukowanie firmie Vodafone. Naszą rolą jest modyfikacja zabezpieczeń, ale też analizujemy, w jaki sposób były zabezpieczone pojazdy odzyskane po kradzieży. Sprawdzamy, jak złodziej dostał się do środka, jak pokonał zamki w drzwiach, jak rozbroił systemy zabezpieczające fabryczne i dodatkowe oraz co możemy zrobić, żeby to zmienić na przyszłość – zdradza Artur Wasilewski.
Problem jednak polega na tym, że takich zabezpieczeń nie można nałożyć też na katalizator. - Z katalizatorem sytuacja wygląda nieco inaczej, gdyż jest to element nagrzewający się do dość wysokiej temperatury i żaden element wykonany z tworzywa sztucznego, czyli na przykład krążki Micro Dot nie są w stanie wytrzymać takich warunków pracy – mówi Artur Wasilewski.
Niedawno Toyota w Wielkiej Brytanii postanowiła w nowy sposób walczyć ze złodziejami katalizatorów, którzy u nich także są niezwykle aktywni. Nie ograniczono się jednak tylko do specjalnego oznakowania tej części. Żeby tego było mało, podobnych rozwiązań możemy się wkrótce spodziewać także u nas.
- Analizujemy bacznie rozwiązania wprowadzone w Anglii, polegające na naniesieniu na katalizator specjalnej farby, której składniki dobiera się indywidualnie do konkretnego numeru VIN, dzięki czemu możliwa jest ewentualna identyfikacja odzyskanej części. Anglicy zastosowali również aktywne zabezpieczenie katalizatora o nazwie CatLoc. Jest to po prostu dość sporych rozmiarów metalowa osłona, utrudniająca wycięcie katalizatora z samochodu przez złodzieja. Planujemy wprowadzenie pilotażowej serii tego typu zabezpieczeń, a po analizie ich skuteczności oferowanie jej wszystkim klientom, których pojazdy są szczególnie narażone na kradzież katalizatorów – zdradza Artur Wasilewski.
Jak metalowa osłona miałaby ochronić nasz katalizator? Po prostu jej przecięcie zajęłoby złodziejowi znacznie więcej czasu. O odkręceniu nie ma mowy, ponieważ są one montowane na tzw. śruby zrywalne. Zamiast kilku minut złodziej musiałby więc poświęcić na to kilkanaście, co zwiększa ryzyko zostania przyłapanym. Jest więc szansa, że złodziej po prostu odpuści. Pozostaje mieć nadzieję, że wspomniane rozwiązanie nie tylko sprawdzi się w przypadku toyot, ale zostanie też zaadaptowane przez innych producentów.
To tylko część układanki
Jednak oznaczanie części to tylko pewien element całej układanki. Inną sprawą jest, że zabezpieczenie samochodu wcale jeszcze nie rozwiązuje sprawy.
- Traktowanie kradzieży pojazdu jako zdarzenia incydentalnego jest podejściem powierzchownym. Mamy do czynienia z procederem, który w samej tylko Warszawie i okolicach generuje zabór mienia obywateli, o wartości ok. 100 mln zł rocznie – mówi Artur Wasilewski. - Kradzież samochodu nie polega na tym, że złodziej idzie ulicą i wpada na pomysł, że ukradnie samochód. Tym procederem zajmują się wyspecjalizowane, zorganizowane grupy przestępcze, w których to każdy doskonale zna swoją rolę – dodaje.
Jak twierdzi mój rozmówca, poszkodowanymi uczestnikami tego procederu są nie tylko posiadacze kradzionych aut, ale również tych okazyjnie kupionych. Kupując części niewiadomego pochodzenia, narażamy się na niebezpieczeństwo z dwóch powodów - po pierwsze, nie tylko nie możemy być pewni ich sprawności pod kątem technicznym, ale nieświadomie możemy stać się paserami. - Znane są przypadki, kiedy to w używanym aucie identyfikowano części pochodzące z aut skradzionych i pojazd był zatrzymywany do wyjaśnienia sprawy, a właściciel mógł usłyszeć zarzuty. Takie sytuacje należy uświadamiać obywatelom – twierdzi Artur Wasilewski.