Max Verstappen z czwartym tytułem mistrza świata
Wyścig w Las Vegas przyniósł rozstrzygnięcie w walce o mistrzostwo. Aby przypieczętować tytuł, kierowca Red Bulla potrzebował finiszu przed Lando Norrisem. Zadanie, pomimo sporych problemów, wykonał bezbłędnie.
25.11.2024 09:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po kapitalnym występie na Interlagos, Max przyjechał do Miasta Grzechu jako pewny lider klasyfikacji. Szanse Norrisa były jedynie matematyczne, Lando potrzebował przede wszystkim cudu oraz bardzo solidnego występu. Weekend zaczął się świetnie dla stajni z Woking i nie było to spowodowane kapitalnym tempem Lando i Oscara w treningach, a poważną wpadką ich rywali.
Red Bull przywiózł do Las Vegas tylne skrzydło w specyfikacji, której wcześniej używali na Monzy. Jak się okazało, element ten kompletnie się na tym torze nie sprawdzał. Bolid generował spory opór powietrza na prostych, a Max w piątkowych treningach tracił na dystansie jednego kółka około 0,6 s. Mechanicy sięgnęli więc po prymitywne jak na Formułę 1 metody i za pomocą szlifierki, przycięli tylne skrzydło, tak aby poprawić prędkości na prostych.
McLaren nie wykorzystał jednak problemów Red Bulla. Norris i Piastri kompletnie nie mieli tempa, ani w kwalifikacjach, ani w wyścigu. Max natomiast, dzięki staraniom mechaników, przyspieszył i już w sobotę znalazł się przed swoim rywalem do tytułu. W niedzielę, mimo startu tuż za Verstappenem, Norris ani razu nie był w stanie zaatakować Holendra. Max natomiast próbował walczyć z szybszymi w ten weekend kierowcami Ferrari, jednak nie tracił z oczu głównego celu, jakim było przypieczętowanie czwartego mistrzostwa. Gdy zauważył, że utrzymanie się przed Sainzem i Leclerkiem wymagałoby podjęcia dużego ryzyka, nie próbował desperackich manewrów w obronie. Verstappen potrzebował jedynie finiszu przed Lando i dokładnie tego dokonał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Największa pochwała należy się w ten weekend Mercedesowi. Ich bolid odżył w Las Vegas, a tak świetnej dyspozycji w wykonaniu ekipy Toto Wolffa nie widzieliśmy od wyścigu na Silverstone. Srebrne strzały dominowały w treningach, a w kwalifikacjach nie udało im się zablokować pierwszego rzędu, tylko ze względu na błędy Lewisa popełnione na decydujących okrążeniach pomiarowych.
Wyścig należał w całości do George’a Russella, który wygrał go z łatwością. Hamilton, po starcie z 10. pozycji, błyskawicznie odrabiał straty, jednak pomimo świetnego tempa w ostatniej fazie niedzielnych zmagań, musiał zadowolić się drugim miejscem. Lewis nie krył jednak wielkiego zadowolenia. Po frustrujących wyścigach w Austin, Meksyku i Brazylii, w których Brytyjczyk kompletnie nie dogadywał się ze swoim bolidem, miejsce na podium w Las Vegas jest bardzo miłą odmianą. Mimo że Mercedes zgarnął w ten weekend mnóstwo punktów, to nie mają już żadnych szans na poprawę pozycji w klasyfikacji i sezon zakończą na czwartej pozycji.
Skoro już mowa o klasyfikacji konstruktorów - ponieważ kwesta tytułu wśród kierowców została rozstrzygnięta, McLaren może w całości skupić się na walce o mistrzostwo zespołów z Ferrari. Ekipa z Maranello po wywalczeniu trzeciej i czwartej pozycji odrobiła kolejne straty i zbliżyła się do stajni z Woking na dystans 24 punktów. Do końca sezonu pozostały dwa wyścigi. Zawody w Katarze będą dla nich dużym wyzwaniem i faworytem wydaje się być McLaren, natomiast ostatnia runda, na torze w Abu Zabi, jest na ten moment niewiadomą i trudno stwierdzić, który zespół będzie miał lepsze tempo.
Jako kibic uwielbiający zaciętą rywalizację chciałbym, aby Scuderia utrzymała dobrą formę, jednak trzeba być realistą. Jeżeli za tydzień, na torze Lusail, McLaren zaliczy weekend bez wpadek i jednocześnie będzie dysponował takim tempem jak w zeszłym roku, kiedy przegrali jedynie z Verstappenem, Ferrari może zapomnieć o mistrzostwie. Pozostaje mieć nadzieję, że w tym roku zespół Freda Vasseura lepiej przygotuje się do tego bardzo wymagającego wyścigu, a walka o tytuł rozstrzygnie się dopiero na torze Yas Marina. Jedno jest pewne – ostatnie rundy sezonu przyniosą nam mnóstwo emocji.
Pomimo iż Max Verstappen przyzwyczaił nas już do wygrywania wyścigów i zdobywania tytułów, poświęcenie mu zaledwie jednego akapitu tekstu, byłoby nie fair. W porównaniu to zeszłorocznych mistrzostw, sezon 2024 to nie był spacerek. Po absolutnej dominacji na początku sezonu, w zespole pojawiły się problemy. Zwycięstwo Norrisa w Miami zapoczątkowało okres, w którym McLaren wysunął się na czoło stawki i dysponował najszybszym bolidem. Norris i Piastri nie wykorzystali jednak szansy. Błędy popełniali zarówno kierowcy jak i zespół.
W międzyczasie pojedyncze przebłyski formy zaliczał Mercedes, a w końcówce sezonu do walki włączyło się też Ferrari. Max, dysponując drugim lub trzecim bolidem w stawce, wyciągał z niego absolutne maksimum. Dzięki swojemu naturalnemu talentowi był w stanie wykorzystywać każdą, nawet najdrobniejszą szansę i najmniejsze potknięcia rywali. Jedyną rysą na tegorocznym wizerunku Maxa jest niesportowe zachowanie w obronie podczas GP Meksyku, szybko jednak zapomnieliśmy o tym incydencie dzięki absolutnie mistrzowskiej jeździe Verstappena w Brazylii.
Na Interlagos, kierowca Red Bulla dobitnie pokazał, że w tym roku to właśnie on najbardziej zasłużył na mistrzostwo. Przed wyścigiem w Las Vegas każdy zdawał sobie sprawę, że Max zdobędzie tytuł. Pozostawało jedynie pytanie, czy przypieczętuje go już w ten weekend, czy dopiero w Katarze. Odpowiedź poznaliśmy w niedzielny poranek.
Verstappen zrównał się w klasyfikacji wszechczasów z Alainem Prostem i Sebastianem Vettelem. Jego kolejny cel to Juan Manuel Fangio, który w latach 50. pięciokrotnie zostawał mistrzem świata. Biorąc jednak pod uwagę aktualny układ sił w stawce, a raczej fakt, że w ostatnim czasie zmienia się on z wyścigu na wyścig, przed Maxem bardzo trudne zadanie. Czy Holender podoła wyzwaniu i w przyszłym sezonie po raz kolejny będzie triumfował? Zobaczymy, ale wcześniej przed nami jeszcze dwa wyścigi w tym roku.