Polscy nastolatkowie pracują dla Ferrari. Zdradzili mi, dlaczego zostali wybrani przez legendarny zespół
Co łączy Charlesa Leclercca, Frédérica Vasseura, studenta z Łodzi i licealistę z Krakowa? Wszyscy reprezentują Scuderię Ferrari. Polacy stanowią jedną z głównych sił w Esportowym teamie Włochów. O tym jak ważny jest simracing i jak spełniać swoje marzenia rozmawiam z Tomaszem Poradziszem i Antonim Nicponiem w siedzibie zespołu w Maranello.
03.01.2024 | aktual.: 03.01.2024 18:08
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nieuczciwie byłoby zacząć ten tekst od stwierdzenia, że "simracing się ciągle rozwija". Wirtualne wyścigi już osiągnęły właściwie wszystko, co się da: ogromną widownię, tysiące profesjonalnych zawodników na całym świecie oraz zaangażowanie organizatorów F1 i startujących w niej zespołów.
Od 2019 r. w e-sporcie oficjalnie startuje również Scuderia Ferrari. Legendarny zespół bierze udział w Formula 1 Esports Series (zdobyli tytuł mistrzowski w pierwszym sezonie startów) oraz w pozostałych najważniejszych ligach organizowanych na platformach Assetto Corsa Competizione i rFactor2.
Od 2020 r. Włosi organizują również swój własny puchar Ferrari Esports Series na Assetto Corsa oraz Assetto Corsa Competizione i aktywnie wykorzystują talent młodych zawodników ze świata wirtualnego w jak najbardziej realnym wymiarze. Najlepszym dowodem na to jest obecność w Maranello dwóch Polaków, z którymi miałem okazję się spotkać wśród symulatorów w siedzibie Ferrari Esports Team.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mateusz Żuchowski: Kim jesteście i co tutaj robicie?
Antoni Nicpoń: Mam 19 lat, studiuję zarządzanie na Uniwersytecie Łódzkim, a w Ferrari pomagam w zarządzaniu codziennymi aktywnościami podczas startów w wirtualnych seriach długodystansowych. Moją rolą jest pomaganie zawodnikom w przygotowaniach do startów, zarządzanie ich czasem, obmyślaniem taktyki na poszczególne wyścigi oraz na cały sezon.
Tomasz Poradzisz: Ja mam 18 lat, pochodzę z Krakowa i z e-sportem jestem związany praktycznie całe moje życie. Już od kilku lat jestem obecny w rozgrywkach F1 Esport Series. Jest to seria analogiczna do prawdziwej Formuły 1, organizowana przez te same podmioty, w której udział bierze tych samych 10 zespołów. Miałem przyjemność współpracować z kilkoma z nich: zaczynałem od stażu w McLarenie, potem startowałem dla Alfy Romeo, a teraz znalazłem się w Ferrari.
W tej chwili jestem kierowcą rezerwowym, którego rolą jest bardziej wspieranie innych zawodników w treningach niż uczestnictwo w wyścigach. Każda para rąk jest cenna dla zespołu, bo mając czterech kierowców, można jednocześnie sprawdzać na przykład cztery ustawienia na dany wyścig, a nie trzy. Roli tej podjąłem się w tym roku głównie z tego powodu, że oprócz pracy dla Ferrari, przez cały czas moim priorytetem pozostaje szkoła – mimo sukcesów na polu simracingu, nie zamierzam przerywać kształcenia, teraz jestem w klasie maturalnej. Swoją przyszłość docelowo wiążę z lotnictwem, jestem obecnie już w trakcie swojego pierwszego szkolenia lotniczego, którego celem jest uzyskanie licencji. Niemniej tak długo, jak będzie się dało, będę chciał pozostać związany z simracingiem. Poza mistrzostwami świata, równolegle startuję również jako zawodnik w największych ligach na świecie.
Jak to się stało, że akurat dwóch nastolatków z Polski zostało wybranych przez najsłynniejszy zespół wyścigowy spośród tysięcy młodych adeptów z całego świata, którzy daliby tak wiele, żeby stać teraz w tym miejscu i reprezentować Ferrari w takim charakterze?
Tomasz Poradzisz: Obowiązuje tutaj obiektywne kryterium wyników. Dobrze zaprezentowałem się na topowym poziomie rozgrywek, które śledzą skauci zespołów F1. Przeszedłem oficjalny proces kwalifikacyjny na licencję startów w mistrzostwach świata. [Przyp. red.: Tomek jest tutaj trochę za skromny: w ciągu zaledwie pięciu lat profesjonalnej kariery trzykrotnie zdobył mistrzostwo Polski w serii F1, a w 2022 roku zdominował, z 6 zwycięstwami w 12 wyścigach, F1 Esports Series Challengers w kategorii PC. W tym samym roku zadebiutował także w F1 Esports Pro Series, zwracając na siebie uwagę fanów i profesjonalistów podczas GP Holandii, gdzie startując z ostatniej pozycji, udało mu się wywalczyć dziesiąte miejsce i tytuł "Kierowcy dnia".]
Antoni Nicpoń: Ja z kolei stoję po stronie zarządzania zespołem i w tej profesji nie ma skautów; jest to zawód skupiający się na działaniach zakulisowych, a przez to chyba trochę niedoceniany. Trudniej tutaj wykazać konkretne wyniki. Przez Ferrari zostałem zauważony dlatego, że prowadziłem swój własny team. Zebrałem w nim doświadczenie, które pozwoliło mi awansować do większych drużyn. Jak wszystko w życiu, wynikało to z ciężkiej roboty i długoletniego budowania doświadczenia, ale też na pewno trochę ze szczęścia.
To ile tej ciężkiej roboty było potrzeba, by dotrzeć do tego miejsca, w którym się teraz znajdujemy?
Tomasz Poradzisz: Lat mam 18, na tym topowym poziomie rozgrywek jestem od pięciu. Mój pierwszy kontrakt naturalnie podpisywał za mnie mój rodzic. Dołączyłem wtedy do agencji e-sportowej, z którą jestem związany po dziś dzień. Jednak już wcześniej jeździłem po zawodach. Zacząłem bardzo wcześnie nawet jak na realia tego sportu: nadal jestem jedną z młodszych osób w stawce, a jednocześnie jedną z bardziej doświadczonych.
Antoni Nicpoń.: E-sport pochłania mnie od siedmiu lat, początkowo jeździłem dla siebie, a cztery lata temu przeszedłem na pozycję zarządzającego teamem. Na profesjonalny poziom przeniosłem się dwa lata temu, a w Ferrari jestem od kwietnia 2023 r.
Po co właściwie wy i cały e-sport takiemu zespołowi jak Scuderia Ferrari – jednej z największych legend w historii Formuły 1?
Antoni Nicpoń: Myślę, że powodów jest bardzo wiele! Świat e-sportowy nieustannie rośnie. Według ostatnich statystyk już w tej chwili ogląda go więcej osób na świecie niż na przykład tenisa, a fanów przez cały czas przybywa. Wyniki te korzystnie wpływają również na popularność motorsportu w realnym wydaniu, ponieważ światy te zaczynają się coraz mocniej przenikać. To się dzieje już teraz, a co się stanie za 10 lat – może będziemy mieli pierwszego Mistrza Świata F1, który zaczynał w simracingu? Przed e-sportem rysuje się wielka przyszłość i dlatego właśnie tak wiele osób i zespołów chce być jego częścią, nawet legendarne Ferrari.
Czy transfer pomiędzy ściganiem się na symulatorze a rozwojem kariery w wyczynowym sporcie motorowym jest rzeczywiście osiągalny, czy to tylko taki wyświechtany slogan?
Tomasz Poradzisz: Byli już zawodnicy, którzy dokonali tej sztuki. Nadal jest to jednak zdecydowanie bardziej wyjątek niż reguła. To jednak będzie się zmieniało na przestrzeni najbliższych lat. Zespoły nadal mają mniejsze zaufanie do zawodników z simracingu, nawet jeśli ci, którzy przesiedli się do prawdziwych aut, od samego początku radzili sobie bardzo dobrze. To zaufanie będzie jednak rosło, w miarę jak symulatory będą coraz wierniej oddawały rzeczywistość. Różnica pomiędzy światem wirtualnym a realnym w tym zakresie systematycznie się pomniejsza. Wierzę, że dzięki temu wkrótce zobaczymy jakiś wielki talent w Formule 1 wywodzący się z simracingu. Wierzą w to również zespoły, dlatego już teraz też w simracing inwestują.
Przyznacie jednak, że kierowcy w prawdziwej F1 mierzą się z większą liczbą wyzwań – wyścigi stanowią dla nich choćby ogromny wysiłek fizyczny. Czy wy również musicie się przygotowywać od strony fizycznej?
Tomasz Poradzisz: Tutaj obciążenie skupia się bardziej na psychice. "Mental" jest niesamowicie ważny, jeśli do złożenia mamy jedno okrążenie, a różnica w wynikach na przestrzeni całej stawki wynosi pół sekundy. W treningach w zaciszu domowym każdy kierowca reprezentuje równie wysoki poziom, ale różnice zaczynają się pojawiać w momencie bezpośredniej rywalizacji. Puls kierowców w czasie zawodów wynosi 140 – 150. Od kokpitów odchodzimy spoceni, ale nie dlatego, że siłowaliśmy się z kierownicami, tylko w wyniku zmęczenia tym niesamowitym skupieniem potrzebnym przez cały wyścig. Dlatego też zawodnicy szukają profesjonalnego wsparcia w tym zakresie i na nim zyskują.
Antoni Nicpoń: W Ferrari znają jednak powiedzenie "w zdrowym ciele – zdrowy duch", dlatego w przygotowaniach do sezonu e-zespół angażuje również dietetyków oraz trenerów, którzy przygotowują plany na siłownię.
Na czym polega główna różnica pomiędzy simracingiem a realnymi wyścigami?
Tomasz Poradzisz: Taką otwierająca oczy obserwację zdradził mi Robert Kubica, który ma doświadczenie zarówno w prawdziwej, jak i wirtualnej Formule 1. Kierowcy w simracingu bazują wyłącznie na tym, co widzą na własne oczy, tymczasem zawodnicy w realu większość informacji pobierają ciałem od przeciążeń wywieranych na fotel. Nawet jeśli jedni i drudzy robią to samo – operują autem z pomocą kierownicy i pedałów – to robią to na podstawie całkiem innych sygnałów. Zmiana tego przyzwyczajenia po przejściu na prawdziwy bolid jest najtrudniejszą rzeczą dla kierowcy wykształconego na symulatorze. Nie dlatego, że ten nierealistycznie odwzorowuje rzeczywistość, ale przedstawia tylko jej wycinek dla jednego ze zmysłów.
W praktyce jednak podstawową różnicę stanowią koszty. Nieporównywalnie łatwiej zapewnić komuś warunki do rozwoju w simracingu niż sezon startów w jakiejkolwiek serii stanowiącej etap na drodze ku F1. W momencie, w którym różnice pomiędzy symulatorem a rzeczywistością się zatrą, e-sport będzie idealnym narzędziem dla zespołów do wynajdywania prawdziwych talentów, które wcześniej nie mogły się rozwinąć ze względu na zaporowe budżety.
Jeden sezon startów w Formule 4 wymaga od zawodnika wydania co najmniej dwóch milionów złotych. Z jakimi kosztami mierzycie się w simracingu?
Tomasz Poradzisz: Sprzęt zawiera się w przedziale cenowym od tysiąca do ponad 20 tys. zł. Spokojnie można jednak zacząć od tego dolnego pułapu i z powodzeniem się w takich warunkach rozwijać i osiągać pierwsze sukcesy. Ja miałem to szczęście, że gdy pojawiła się potrzeba zainwestowania większych pieniędzy, pojawiło się już wsparcie zespołu, który pokrywał wydatki. Do startu kariery potrzeba trochę więcej niż klawiatury i myszki, ale prawdziwe talenty się tutaj obronią i koszty nie powinny stawać na ich drodze – w przeciwieństwie do ścigania w realu.
W jaki sposób te talenty się bronią? Gdzie wyłapują je te skore do wspierania w rozwoju zespoły?
Antoni Nicpoń: Nie mają z tym żadnego problemu – wszystko jest dostępne na YouTubie czy na Twitchu. Możliwości weryfikacji zawodników są więc nieograniczone w żaden sposób. Na podstawie tych przekazów prowadzone są bardzo dogłębne statystyki: porównywane są wyniki wyścigów, czasy poszczególnych okrążeń, powtarzalność uzyskiwanych wyników.
Brzmi poważnie. Czy na wirtualnym sporcie zawodnicy są w stanie realnie zarabiać?
Tomasz Poradzisz: Na naszym poziomie jest to już pełnoetatowa praca: pojawiają się kontrakty, umowy, mamy stałą miesięczną płacę oraz bonusy za wyniki i uczestnictwo w poszczególnych eventach. Z powodzeniem można się z tego utrzymać. W mistrzostwach świata zwycięski zespół dostaje około 150 tys. dolarów. Trenujemy po 6-7 godzin dziennie łącząc to z innymi obowiązkami, poświęcamy e-sportowi dużą część naszego życia, a i tak nadal mierzymy się z komentarzami, że to tylko dzieciaki grające w grę. To nastawienie się jednak zmienia, a w niektórych częściach świata już się zmieniło, na przykład w Azji.
Profesjonalizmu na pewno nie można wam odmówić. Przyglądałem się wam przed naszą rozmową i muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem tego jak świetnie mówicie po angielsku i w jak profesjonalny sposób prowadzicie interakcje z innymi przedstawicielami mediów i osobami z Ferrari. Jaki zespół cech – oprócz talentu na torze – jest według was potrzebny do rozwoju kariery w tej dyscyplinie?
Antoni Nicpoń: Profesjonalizm na najwyższym poziomie jest tu rzeczą naturalną dla wszystkich. Cechy, które naprawdę robią różnicę, to zdolności interpersonalne i ambicja. Z moich obserwacji wynika, że wiele osób przed realizacją marzeń powstrzymuje prosty fakt, że po prostu za wcześnie się poddają i nie wierzą w siebie. Mistrzem zostaje ten, kto całym sobą wierzył w to, że nim zostanie. I ta prawda jest akurat tak samo obowiązująca zarówno w świecie wirtualnym, jak i rzeczywistym.
Mateusz Żuchowski, dziennikarz Autokult.pl