Napęd, w który naprawdę wierzyłem, otrzymał kolejny cios. Powód jest prozaiczny – pieniądze [felieton]

Czysty transport, szybkie tankowanie i woda z rury wydechowej. Tak malowała się przyszłość motoryzacji wodorowej, za którą bardzo trzymałem kciuki. Teraz ta wizja mocno się oddala. Mercedes wycofuje się z rozwoju napędu wodorowego.

Może tego nie widać, ale to Mercedes GLC na wodór.
Może tego nie widać, ale to Mercedes GLC na wodór.
Źródło zdjęć: © mat. prasowe
Mateusz Lubczański

23.04.2020 | aktual.: 22.03.2023 11:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dystrybutor kończy pompowanie wodoru do zbiornika, a ja bębnie palcami o dach samochodu. Na stacji w Berlinie jestem jedynym podjeżdżającym do punktu tankowania wodoru, ale sama operacja przypomina tankowanie rozpowszechnionego w Polsce LPG. Jedyna różnica polega na tym, że pojawia się mokra plama pod autem - opróżniłem bowiem zbiornik z czystą wodą, która jest efektem ubocznym jazdy. Odpinam wąż, wsiadam do samochodu i w całkowitej ciszy kieruję się w stronę autostrady. Mam paliwa na kilkaset kilometrów.

Wodorowa Toyota Mirai - tankowanie nie jest specjalnie spektakularne.
Wodorowa Toyota Mirai - tankowanie nie jest specjalnie spektakularne.© fot. Mateusz Lubczański

Wówczas jeździłem jedynym autem wodorowym zarejestrowanym w Polsce – Toyotą Mirai, ale i Mercedes nie pozostawał w tyle, bowiem rok temu zaprezentował GLC na wodór. Mateusz Żuchowski miał okazję się nim przejechać i podał bardzo ciekawe dane – wodór w ciągu 30 lat będzie zaspokajał prawie 18 proc. globalnego zapotrzebowania na energię, a Mercedes chciał dalej eksperymentować z ogniwami. Robi to przecież od 30 lat, a raczej - robił, bowiem program rozwoju samochodów wodorowych został wygaszony. To po części efekt słabych wyników - zyski Daimlera z pierwszego kwartału są mniejsze o 70 proc.!

Na razie program dotyczy samochodów osobowych, właśnie pokroju GLC, które i tak nie były sprzedawane, a zaledwie wypożyczane podmiotom działającym w tej branży. Wyprodukowanie takiego auta to przynajmniej dwa razy wyższy koszt niż w przypadku pojazdu elektrycznego, choć zasada ich działania jest mniej więcej taka sama.

Samochód wodorowy to tak naprawdę "elektryk" z bardzo małą baterią, do której ładowania wykorzystuje się wodór. W ogromnym skrócie - wystarczy do ogniwa doprowadzić to paliwo i tlen, a efektem końcowym będzie wydzielenie się energii i powstanie wody. Jednak samo uwięzienie wodoru w zbiorniku jest nie lada wyczynem, bowiem ten pierwiastek "przeciska" się przez niemal każdy materiał.

Volkswagen woli "tradycyjne" elektryki. Oto dlaczego.
Volkswagen woli "tradycyjne" elektryki. Oto dlaczego.© mat. prasowe

Swoje wątpliwości dotyczące wodoru wyraził również Volkswagen - zauważył, że wydajność energetyczna całego procesu uzyskiwania i tankowania wodoru jest, no cóż, śmiesznie niska. By uzyskać wodór (czysty, nadający się do tankowania), trzeba przeprowadzić elektrolizę, gaz skompresować, przetransportować, zatankować i znów "przerobić" na prąd. Elektryka wystarczy po prostu naładować.

Czy to koniec rozwijania tak obiecującej technologii?

Nie do końca. W Niemczech wodorem interesuje się jeszcze BMW, ale i tu - pomiędzy słowami - da się zauważyć niepewność. Klaus Froehlich, szef rozwoju BMW stwierdził, że wodór będzie czwartym filarem motoryzacji, jeśli mowa o układach napędowych. Marka szykuje się przecież do wypuszczenia kilku egzemplarzy X5 napędzanych w ten sposób. Jednocześnie Froehlich zauważa, że technologia jest ok. 10 lat za "elektrykami".

W wodór wierzy Toyota i Hyundai, którzy ciągle sprzedają i rozwijają wodorowe samochody. I wierzy też Polska (dokładniej LOTOS), bowiem już za rok mają powstać dwie stacje tankowania samochodów napędzanych wodorem – w Warszawie i Gdańsku. Mówiono nawet o szlaku stacji w Polsce, który funkcjonowałby jeszcze przed 2030 rokiem. Krok Mercedesa nagle stawia to wszystko jednak pod znakiem zapytania.

Komentarze (52)