"Staną się zaporowo drogie". Kolejne pomysły urzędników
W kwestii sprzedaży samochodów spalinowych Unia stanęła w martwym punkcie. Dalej jednak dostępność aut dla "zwykłego Kowalskiego" stoi pod znakiem zapytania. Przez nadchodzącą normę czystości spalin Euro 7 ceny mogą stać się zaporowe.
20.03.2023 | aktual.: 20.03.2023 11:37
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Nie ma zgody na proponowaną przez Komisję Europejską normę Euro 7. Jej przyjęcie spowodowałoby ogromne zwiększenie kosztów produkcji samochodów osobowych i ciężarowych. Będziemy robić wszystko, aby ta propozycja nie weszła w życie – powiedział w wywiadzie dla PAP minister infrastruktury Andrzej Adamczyk.
Czym jest norma czystości spalin Euro 7?
Od lat nowe samochody muszą spełniać określone wymagania dot. tego, co emitowane jest z rury wydechowej. Najnowsze zasady będą jednak wyjątkowo problematyczne. Przede wszystkim, badanie czystości będzie wykonywane w większej liczbie scenariuszy – w temperaturach sięgających 45 stopni Celsjusza czy na krótkich odcinkach, gdzie silnik nie może się rozgrzać. Do tego samochód ma "trzymać" normę przez 10 lat albo 200 tys. km. Po raz pierwszy badane będą emisje pyłu z klocków hamulcowych czy nawet ścieranie opon (będące źródłem mikroplastiku).
Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów wskazuje jednak, że gdyby skupić się na produkcji aut z obecną normą Euro 6, do 2035 roku emisja szkodliwych tlenków azotu wyniosłaby 80 proc. Jeśli wprowadzimy Euro 7, auta będą droższe, a redukcja tlenków azotu wyniosłaby mniej niż 4 proc., gdyż stare pojazdy pozostaną dłużej na drogach.
Tanie auta się skończą
– (Euro 7 jest – dop. red.) pochodną bardzo wysokich ambicji unijnych urzędników i grup w PE, które forsują rozwiązania nieprzystające do rzeczywistości – powiedział minister Adamczyk. Zwłaszcza że norma miałaby obowiązywać od 2025 roku. To za krótki czas na wprowadzenie koniecznych modyfikacji.
Polska nie jest osamotniona w tym podejściu.
– Jeśli (Euro 7 – dop. red.) zostanie zaakceptowane w dotychczasowym kształcie, Škoda Auto zamknie jedną fabrykę, ponieważ przestaniemy produkować mniejsze modele: Fabię, Scalę, Kamiqa, co oznacza utratę 3000 miejsc pracy – powiedział Martin Jahn, szef sprzedaży i marketingu czeskiego producenta. Tylko te modele odpowiadają za 1/3 całej sprzedaży.
– Mniejsze samochody z silnikiem spalinowym staną się zaporowo drogie – stwierdził w rozmowie z czasopismem "Autocar" Thomas Schäfer, dyrektor zarządzający Volkswagenem. Wspomniał też, że w praktyce przyjęcie takich norm oznacza śmierć modelu Polo. – To sprawi, że umierająca technologia będzie zaporowo droga – dodał.
Krytyki krokom Unii Europejskiej nie szczędził też Carlos Tavares, dyrektor zarządzający grupą Stellantis (w skład której wchodzą m.in. Peugeot, Fiat czy Opel).
– Niczemu nie pomaga, jest kosztowna, nie przynosi benefitów klientom ani środowisku – skomentował normę Euro 7 Tavares.
Kroki w tym kierunku miały być "stratą czasu i pieniędzy". Zwłaszcza że te ostatnie były potrzebne na rozwój baterii i samochodów elektrycznych, które miały zawładnąć europejskimi drogami po 2035 roku. Miały, bowiem głosowanie w tej sprawie zostało przesunięte, a Niemcy, Włochy, Polska czy inne kraje z rozwiniętym segmentem automotive nie chcą gruntownych zmian.
Francja zauważa, że branża otrzymuje sprzeczne sygnały.
– Mówienie, że przechodzimy na elektryki, ale jednocześnie zostajemy z silnikiem spalinowym jest ekonomicznie niespójne i niebezpieczne dla branży – powiedział Bruno Le Maire, francuski minister finansów.