Gadżety – czyli po co komu koło zapasowe ?

Obecnie wielu producentów aut traktuje koło zapasowe jako gadżet, za który trzeba dopłacać, a w wielu autach jest ono niedostępne nawet za dopłatą. Klienci zarzucają im zbytnią oszczędność czy chęć wyciągnięcia dodatkowej „kasy”, ale czy rzeczywiście jest ono niezbędne?

rysunek przyjaciela, który chciał pozostać anonimowy
rysunek przyjaciela, który chciał pozostać anonimowy
Arnold Arnoldiusz

18.04.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:21

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Już nie pamiętam kiedy w którymkolwiek z aut zmieniałem koło, co nie znaczy, że nigdy nie „złapałem gumy”. Jednak wymiana koła nie była konieczna. Przebijałem koła zarówno w dzień, gdy łatwo mogłem znaleźć warsztat, jak i w nocy czy święta, wtedy dopompowując co jakiś czas dojeżdżałem do celu i następnego dnia naprawiałem.

Minęły już czasy opon z dętkami, po przebiciu których całe powietrze uchodziło niemal natychmiast uniemożliwiając dalszą jazdę.W stosowanych obecnie oponach bezdętkowych nawet kilka przebić nie kończy jazdy. Najczęściej nawet nie jest konieczne używanie zestawów naprawczych, z których jeszcze nigdy nie korzystałem. Wystarczy dopompować koło by dotrzeć do warsztatu, użyć wspomnianego zestawu a w ostateczności skorzystać z assistance, często dołączanego do ubezpieczenia gratisowo lub wymagającego niewielkiej dopłaty.

Zmiana koła jest na tyle uciążliwa, że pomimo iż w moim roboczym aucie wożę je ze sobą (zamontowano je fabrycznie gdzieś w dalekiej RPA), to przez ostatnie 8 lat (ponad 400 tys. km ) nigdy nie było ruszane. Nie dość, że ma mniejszą oponę od tych, które mam na kołach napędzających (jest oryginalne), to nie jestem pewien czy dałoby się jeszcze odkręcić je i przełożyć. Traktuję je jakby go nie było. Zatem po co je w ogóle wożę? Dociąża mi tylną oś, co w pikapach jest dość istotne i to jest jedyne jego zadanie. Poza tym, z czasów kiedy jeszcze koła zmieniałem pamiętam, że podczas zmiany jak na złość, zawsze padał deszcz, było błoto i zmiana zawsze wiązała się z pobrudzeniem siebie i bagażnika z którego najpierw trzeba było wszystko powyjmować (np. na deszcz) lub poprzekładać do kabiny, ale wtedy mokli pasażerowie.

Oczywiście staram się zmniejszyć ryzyko uszkodzenia, dbając o stan ogumienia, bo

jak to mówią: „lichą oponę na kaczym gó…e przebijesz”. Czy też uważną jazdą, bo przecież to nie dziura w drodze atakuje koło, lecz koło (tzn. kierowca) atakuje dziurę ryzykując, np. uszkodzenie felgi.

Bo do czego w zasadzie służy koło zapasowe? Niezależnie czy to jest „dojazdówka” czy „pełnowymiarowe”, służy jedynie do dojechania do warsztatu, gdzie to uszkodzone zostanie naprawione. Przecież kontynuowanie jazdy z przebitym zapasem prawie niczym nie różni się od jazdy bez niego. Prawie, bo licząc na to, że mamy zapas, najczęściej nie wozimy już ze sobą ani zestawu naprawczego ani kompresora.

A to, że „złapaliśmy gumę” raz, wcale nie zmniejsza prawdopodobieństwa że nie złapiemy jej ponownie. To jest nowe zdarzenie losowe podobnie jak każdy rzut monetą i prawdopodobieństwo wyrzucenia np. reszki przy każdym rzucie jest takie samo. O tym, że najczęściej zapas ma inny bieżnik niż pozostałe (co grozi mandatem) już tylko wspominam, bo policjant po „gęstym tłumaczeniu się” przymknie na to oko.

Rozerwanie opony czy skrzywienie felgi przecież trzeba traktować jako zdarzenie drogowe, podobnie jak stłuczkę czy kolizję, tyle że z łagodniejszymi skutkami.

Ryzyko ich wystąpienia jest podobne, o ile nie mniejsze i podobnie jak one, wymagają czasu na wezwanie pomocy czy policji np. by udokumentować szkodę do uzyskania odszkodowania od właściciela drogi.

Koło zapasowe uważam za zbędne do tego stopnia, że w dwóch autach domowych w ogóle ich nie mamy. W jednym, bo wymagało dopłaty i zabierałoby miejsce w bagażniku, a tak mam dodatkowy schowek pod jego podłogą. W drugim świadomie z niego zrezygnowaliśmy, pomimo iż w standardzie (tzn. w niższym poziomie wyposażenia) było. Jednak obciążało dodatkowo tylne drzwi, ograniczało widoczność do tyłu, no i może najważniejsze - żonie się nie podobało. Ludzie wożą je ze sobą chyba tylko dla uspokojenia sumienia lub jako talizman na szczęście. Tyle, że jest to wyjątkowo ciężki i nieporęczny talizman.

Każdy (lub prawie każdy) ma jakąś historyjkę, w której przydało się koło zapasowe, jak i historyjkę o jakiejś innej awarii. A przecież awaria koła jest taką samą awarią jak każda inna, a nikt nie wozi ze sobą zapasowego silnika, czy masy innych części, które mógłby nawet wymienić samemu na drodze by kontynuować podróż. Owszem kiedyś się je woziło, ale to były inne czasy i pora chyba zmienić mentalność. Wyjątkiem, gdy to koło jest potrzebne, jest wyjazd w naprawdę daleką podróż - wyprawę, choćby za naszą wschodnią granicę (np. na Ukrainę), ale tam to najlepiej mieć od razu dwa... ;-)

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (25)