Duchowy następca Defendera i maszyna prosta do bólu. Ineos wjedzie do Polski
Narzekasz na "koniec prawdziwej motoryzacji"? Z łezką w oku patrzysz na Mercedesa Klasy G czy Defendera sprzed lat, którym bliżej do ciągnika niż do samochodu? Mam dobrą wiadomość – duchowy następca tego ostatniego będzie dostępny w Polsce.
29.09.2021 | aktual.: 14.03.2023 14:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ineos – tak nazywa się marka, która zamierza w Polsce trafić do bardzo specyficznego klienta - takiego, który potrzebuje niezawodnej, prawdziwej terenówki. Już historia jej powstania jest niezwykle ciekawa. Stoi za nią Sir Jim Ratcliffe, jeden z potentatów przemysłu chemicznego i jeden z najbogatszych ludzi na Wyspach Brytyjskich. Kiedy Land Rover stwierdził, że czas pożegnać się z klasycznym Defenderem, Ratcliffe chciał przejąć linię i dalej produkować legendę. Kiedy okazało się, że za pieniądze nie można kupić wszystkiego, Ratcliffe powiedział "ok" i postanowił sam stworzyć swojego "Defendera".
Dlatego też powstał Grenadier, którego nazwa pochodzi od jednego z pubów w Londynie, gdzie zresztą powstały pierwsze szkice terenówki. Nie ma co ukrywać, że nie było to specjalnie skomplikowane, biorąc pod uwagę kształt Defendera/Grenadiera. Auto oparto na ramie, pod maską nie znajdziemy hybryd, a już samo wnętrze – banalnie proste i gotowe na podpięcie akcesoriów pokroju oświetlenia czy wyciągarki – sprawia bardzo surowe wrażenie.
O to chodziło – Grenadier nie będzie bulwarówką, nie będzie miał pod maską V8, które ma powiększać ego właściciela. Będzie miał za to rzędową "szóstkę" z BMW. Ineos ma sprawdzić się tam, gdzie reszta aut wymięka – w górach, w błotach, rzekach i każdym innym terenie, w który wjedzie właściciel.
"Chwila, chwila" – pomyślicie. – "Jak można wprowadzić na rynek nowe auto, które nie jest hybrydą?". Okazuje się, że jeśli firma nie przekroczy magicznej liczby 10 tys. egzemplarzy rocznie, Unia Europejska przymknie oko na emisję dwutlenku węgla. Ineos wie, że nie będzie to trwało wiecznie – dlatego razem z Hyundaiem pracuje nad napędem wykorzystującym wodór.
Ineos ma już fabrykę we Francji, którą odkupił od Daimlera. Jeszcze produkuje smarty, ale dzięki temu firma zdobywa doświadczenie w prowadzeniu obiektu. W 2024 roku Ineos chce iść "pełnym ogniem", produkując 30 tys. egzemplarzy rocznie, z czego 9 tys. ma trafić na Stary Kontynent, w tym 3-4 tys. do samych Niemiec, a do Polski ok. 400 egzemplarzy (w tym planowane pick-upy). Cena nie jest jeszcze znana, ale pierwsze prognozy mówią o 60 tys. euro. Na pewno na cenę w Polsce wpływ będzie miała akcyza. Plany są ambitne, ale czy kilka lat temu pomyślelibyście, że Suzuki Jimny będzie kosztowało 100 tys. zł? No właśnie.
"Dobrze, ale gdzie to serwisować?" – zapytacie. Ineos doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak istotna jest obsługa posprzedażowa. Przedstawiciele chwalą się, że jeśli utkniecie gdzieś w okolicach Opuwo w Namibii, zespół latających mechaników jest gotowy wyruszyć w dzicz i naprawić wam auto. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że awaria spotka was pod Sochaczewem. Co wtedy?
Za utrzymanie Grenadierów na drodze będzie odpowiedzialny serwis Boscha. Chodzi o kilka punktów w większych miastach Polski – takich jak Gdańsk czy Poznań – które będą w stanie podjąć się naprawy. Poza tym firma udostępni trójwymiarową instrukcję serwisową pojazdu.
Wolisz sam pracować nad swoim autem? Nie ma sprawy – możesz przejrzeć dokładnie przekrój odpowiednich elementów, zamówić szwankującą część do domu, a dzięki dokładnej instrukcji poczujesz się jak MacGyver.
Wszystko to brzmi całkiem interesująco, a pierwsze egzemplarze testowe mają jeszcze w tym roku pojawić się w Polsce. To tzw. "muły", które służą rozwojowi konstrukcji, a przejadą łącznie 1,8 mln km, zanim "normalne" auta dojadą do klientów. To nastąpi w lipcu 2022 roku. Grenadiera można zamawiać na stronie www.ineosgrenadier.com od 14 października.