Citroen C2 - przyjemna pchełka
Do niedawna Citroen C2 nie wzbudzał we mnie żadnych emocji. Było to w moim odczuciu auto jakich wiele na drogach, które przejeżdżało koło mnie pewnie milion razy i nie zwracało mojej uwagi. Było tak aż do dnia, kiedy to wpadło w moje obślizgłe ręce i przestało być mi obojętne. Zwykle jeśli uznam coś za nudne i nieinteresujące po prezentacji, to podczas jazdy moje zdanie się nie zmienia - są jednak przypadki jak ten i kilka innych, które zmieniają moje podejście diametralnie.
08.04.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po świątecznym dniu jakim był tegoroczny "lany poniedziałek" jakichś większych wrażeń, szczególnie motoryzacyjnych. No może jedyne czego oczekiwałem to tego, że pas w samochodzie nie będzie w stanie objąć mojego wielkiego z przeżarcia brzucha, ale nie o tym. Moją uwagę dzisiaj przykuł piękny, czerwony Citroen C2. Podszedłem do niego sceptycznie, z ogromnym dystansem. Teraz wiem, że to był błąd - chociaż może dzięki temu przeżyłem zaskoczenie miesiąca.
Pierwsze spojrzenie z zewnątrz było na początku bezduszne, później serce zaczęło się otwierać. Mój "testowy" egzemplarz był soczyście czerwony. Współtowarzysze upierali się, że to wiśniowy, ale do wiśni to temu było daleko. Podoba mi się uśmiechnięta paszcza C2. Ogólnie doszedłem do wniosku, że w gamie Citroena to C2 powinien nazywać się Jumper (ang. skoczek), z "twarzy" zdecydowanie bliżej mu do wizerunku lekkiego skoczka niż popularnemu dostawczakowi. Ogólnie auto przypomina mi trochę Fiata Seicento, ale może to tylko moje skojarzenie. Na swój sposób jest to autko urocze i mega pozytywne - jest tylko jeden warunek, musi mieć ładny, jaskrawy kolor. Czarny czy szary nie poprawia humoru tak jak czerwony albo co lepsze żółty. Mówi się, że to babskie auto, ale myślę, że facetowi nie wstyd nim jeździć. Co prawda już z daleka widać, że to francuskie dzieło lecz to tylko plus. Coś w tym jest - auta swoim wyglądem często zdradzają swój kraj pochodzenia. Mentalność ludzi, w tym wypadku stylistów z danego kraju wymusza pewne kształty nadwozi, choć zdarzają się wyjątki - takie Subaru Legacy mogłoby równie dobrze mieć znaczek Opla i nikt by nie zwrócił na nie uwagi, ale to tylko jeden z paru wyjątków potwierdzających moją nienaukową regułę.
Wnętrze samochodu zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Wygodne fotele nawet dla gościa, który ma 190 wzrostu i swoje waży - było miło. Całkiem niezłe materiały we wnętrzu, szczególnie jeśli chodzi o to, czego się dotyka. Ogólnie mam totalnie w nosie z czego zrobiona jest deska rozdzielcza bo i tak jej nie macam, bardziej ma dla mnie znaczenie czy kierownica dobrze leży w dłoniach i czy dźwignia zmiany biegów jest miła w dotyku i pracuje przyjemnie. W C2 wszystko było jak się należy, odpowiednia kierownica i fajny, krótki drążek zmiany biegów - taki sportowy wręcz. Wnętrze co prawda jest z wyglądu dość ascetyczne a jak już pewnie wiecie ja bardzo lubię guziczki, ale tutaj to nic złego. Dla mnie największa według dziennikarzy wada takiego Opla Insignii przed liftingiem jest dla mnie największą zaletą, mowa o gąszczu przycisków na środkowym panelu deski rozdzielczej. Fajnie jak samochód ma każdy guzik od każdej funkcji, grzebanie po komputerowym menu mnie nie kręci, ale o czym ja tu mówię, C2 nie zna czegoś takiego jak rozbudowany komputer pokładowy czy system multimedialny. Na desce rozdzielczej jest to co trzeba - panel nawiewu (może i nawet powinien być z klimą nawet automatyczną - to ważny dodatek) i radio. Do tego można mieć automatyczne szyby i uwaga - podgrzewane fotele. Na zimę jak znalazł! Można mieć też jeszcze zmieniarkę CD, ale miejsce na konsoli środkowej o wielkości 2 DIN lepiej zagospodarować jakimś dużym radiem a raczej radio-komputero-kombajnem, który będzie wyposażony w cały współczesny zestaw multimediów. Względnie można mieć zwykłe radio i radio CB, ale kto by C2 jeździł często w dalekie trasy? Do tego najważniejszą sprawą są ciekawie zrobione zegary. Mimo, że nie jestem fanem cyfrowych prędkościomierzy, bo przeskakują co kilka km/h to tutaj robiło to nawet dobre wrażenie. Obrotomierz w formie przesuwającej się w poziomie wskazówki przypomniał mi gry komputerowe. Miła odskocznia od siermiężności i nudy. Nigdy nie lubię pustej gadaniny o przestronności wnętrza bo to jest mierzalne, im więcej cm tym lepiej, ale tutaj przeżyłem pozytywne zaskoczenie - jest szeroko, mam wrażenie, że szerzej niż u niektórych większych konkurentów. Co prawda nie siedział koło mnie nikt mojej postury, więc nie wiem czy bym go macał barkiem czy nie, mimo to spotkało mnie kolejne pozytywne wrażenie. Cechą, która odróżnia to auto od wspomnianego Seicento (od którego i tak jest większe - nie bierzcie tego serio) jest brak gołej blachy we wnętrzu. To zaleta a wnętrze jest po prostu miłe i chciało mi się się w nim przebywać. Plusa zebrała u mnie też niska pozycja za kierownicą, uwielbiam nisko siedzieć, nie cierpię aut, w których czuję się jak bym siedział na toalecie.
Zachęcony i zaskoczony z przyjemnością przekręciłem kluczyk w stacyjce. Spod maski mojej czerwonej truskaweczki odezwał się najmniejszy silnik o pojemności 1.1 i mocy 61 koni mechanicznych. Wrzuciłem bieg w dobrze pracującej skrzyni biegów i autko przyjemnie się potoczyło. Prawda jest taka, że osiągi są na poziomie Seicento 1.1 ale tego nie czuć. Mimo 14.5 s do 100 km/h autko sprawia wrażenie lekkiego i dość szybkiego - to zasługa małej masy własnej, która jest mniejsza niż tona (no dobra ze mną nieco ponad). Daje to przyjemne poczucie lekkości i zwinności. W gamie na szczęście są dwa razy mocniejsze silniki i jeden diesel. Nie lubię małych aut z dieslami pod maską, bo czuć wtedy większą masę jednostki napędowej na przednich kołach. Z pewnością 110-konny motor diesla daje frajdę z jazdy tym maleństwem paląc przy tym małe ilości paliwa. Auto jeździ typowo po francusku, co w tak małym miejskim wozidełku jest zaletą. Dość miękko zestrojone zawieszenie nie katuje kręgosłupa, ogólnie samochód raczej do relaksu, niż do wyciskania siódmych potów z tego małego silniczka. Mnie taki charakter w pełni pasuje, lubię się relaksować za "kółkiem". Jeśli ktoś szuka emocji to Citroen ma wersje VTS i VTR, które powinny dawać wystarczająco dużo mocnych wrażeń i chciałbym się nimi przejechać. Ponad 120 koni w tak małym samochodzie? To musi być mega przeżycie. Jednostka 1.1 jest za to królem miasta i to nie podlega dyskusji. Złoty środek stanowi jednostka 1.4 o mocy 75 lub 90 koni, co prawda wielkiej przepaści w dynamice tutaj nie ma, choć z pewnością można liczyć na lepszą elastyczność, szczególnie w mocniejszej 16-zaworowej wersji. To dumnie brzmi mieć silnik 16V, jako dziecko zawsze się dałem na to nabrać i gdy samochód miał na klapie znaczek 16V, to wyobrażałem sobie ten monstrualny silnik pod maską, dopiero po czasie przyszło rozczarowanie godne informacji o tym, że mikołaja nie ma. Wracając do tematu Citroen w C2 montuje też jednostkę 1.6 110 KM, ale to chyba wersja pozbawiona sensu. Pali nie wiele mniej niż mocniejsze wersje, również 1.6 a nie daje tego samego.
Po miłych doświadczeniach dnia dzisiejszego stwierdzam, że to samochód dla każdego. Zabawny wygląd poprawia humor i nie jest typowo babski, jak np. większa Micra czy VW New Beetle. Gdybym miał polecać silnik - jako drugie auto "do miasta" polecałbym 1.1, ewentualnie 1.4 75KM. Jeśli ktoś planuje czasem wyskoczyć pod miasto, lub mieszka na wsi i dojeżdżałby do pracy poza terenem zabudowanym to złotym środkiem będzie 1.4 90 KM. Dla wszystkich tych, którzy lubią małe, szybkie i zwinne tylko VTS i VTR. Również biorąc pod uwagę ceny ten samochód jest zdecydowanie dla każdego, kilka tysięcy złotych za takie poprawiające humor auto to niewielka kwota. Polecam niczym Magda Gessler!