Zapytałem czołówkę polskiego cross country, dlaczego tak trudno pokonać Hołowczyca? Powód jest banalny
Podczas rajdu Baja Poland spotkałem się z dwoma kierowcami ze ścisłej czołówki polskich rajdów cross country. Zapytałem ich, dlaczego tak trudno pokonać Krzysztofa Hołowczyca? Czy chodzi tylko o sprzęt? Jak się okazuje, niekoniecznie. Porozmawialiśmy też o planach na przyszłość.
05.09.2023 | aktual.: 06.09.2023 14:25
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Za nami rajd Baja Poland będący rundą Rajdowych Mistrzostw Polski Samochodów Terenowych, ale także Pucharu Świata FIA i Europy. Przed imprezą otrzymałem informację prasową od rzecznika Krzysztofa Hołowczyca zatytułowaną: "Czy Hołowczyc wygra dziewiąty raz?" Wiedząc, że tam będę, od razu przyszła mi myśl, żeby zapytać najlepszych rywali wprost: czy naprawdę nie można go pokonać?
Opinii zasięgnąłem u dwóch czołowych zawodników, którzy też brali udział w tym rajdzie. Jednym z nich jest Michał Małuszyński, który korzysta z takiego samego samochodu jak Hołowczyc (Mini John Cooper Works Rally) i z usług tego samego zespołu X-raid. Drugim z moich rozmówców był Włodzimierz Grajek, wieloletni uczestnik mistrzostw, startujący obecnie Toyotą Hilux T1+, imponującą maszyną, która wygrała w tym roku m.in. Rajd Dakar. Zatem jak sami widzicie, trudno mówić o różnicach sprzętowych pomiędzy nimi, a Hołowczycem.
Obaj mają też niemałe doświadczenie w rajdach cross Country, choć nie takie, jak Krzysztof Hołowczyc. Żaden z nich nie startował np. w Dakarze, choć pojawiają się regularnie na rajdach zagranicznych. Natomiast obaj startowali nie raz na poligonie w Drawsku Pomorskim, gdzie odbywa się kluczowa część rajdu Baja Poland i gdzie tak trudno pokonać Hołowczyca.
Michał Małuszyński: kiedyś przyjdzie czas na pokonanie Hołka
Marcin Łobodziński: dlaczego tak trudno pokonać Hołowczyca?
Michał Małuszyński: Krzysiek ma ogromne doświadczenie, to jeden z najlepszych kierowców na świecie, dla niego bycie kierowcą rajdowym to zawód, a dla mnie to spełnianie pasji, ja mam inny zawód. Na co dzień dużo pracuję, a na rajd muszę się wyrwać od codziennych zadań. Staram się oczywiście poświęcać czas na treningi, ale jestem w tym mocno ograniczony. Z żoną traktujemy rajdy jako realizację marzeń. Myślę, że może kiedyś przyjdzie czas na pokonanie "Hołka", ale jednocześnie wiem, że możemy się dużo nauczyć rywalizując z nim i Łukaszem (Kurzeją, pilotem Hołowczyca - przyp. red.), co więcej, musimy przejechać jeszcze wiele kilometrów.
MŁ:: Jakie masz plany zagraniczne?
MM: Jeździmy regularnie puchar świata i puchar Europy, choć ten rok jest mniej udany, bo długo czekaliśmy na auto w najnowszej specyfikacji T1+. Mamy je od Baja Italia, gdzie debiutowałem zupełnie bez testów. Od 2021 roku częściej wyjeżdżamy za granicę i to się na razie nie zmieni.
MŁ: A Dakar?
MM: Plan na Dakar oczywiście jest, ale jesteśmy załogą, która sama się finansuje. Nie korzystamy z pieniędzy sponsorów i nawet tego nie chcemy, bo nie chcemy ponosić odpowiedzialności za wynik. Oczywiście staramy się jechać najlepiej jak potrafimy. Jeśli natomiast uda się wystartować w Dakarze, to nie pojadę z żoną (Julita Małuszyńska jest pilotem Michała). To za duże ryzyko, nie chcemy być razem na takim rajdzie w samochodzie. Julita pewnie będzie szefem zespołu, ale ja wystartuję z profesjonalnym pilotem.
MŁ: Jaki pojazd bierzesz pod uwagę na potencjalny start w Dakarze?
MM: Tylko Mini T1+.
MŁ: Wyjaśnisz krótko różnice pomiędzy kategoriami T1 i T1+?
MM: Auto T1+ jest homologowane do 2,3 m szerokości, a T1 do 2 metrów. Auto T1+ ma koła o 5 cali wyższe i o 7,5 cm szersze, a skok zawieszenia jest większy o 7 cm. T1+ możemy pojechać przez dziury nieporównywalnie szybciej, a w zakrętach jest dużo stabilniejszy od T1.
MŁ: Jak postrzegasz dominujące już w tym sporcie pojazdy UTV.
MM: Fajnie, że jeździ ich tak dużo. To bardziej budżetowa klasa. Ja nie lubię otwartych pojazdów, wolę zamkniętą kabinę. Wadą dla mnie jest też napęd paskiem i nie wyobrażam sobie jazdy ze skrzynią automatyczną w rajdach.
Włodzimierz Grajek: stajemy na starcie i wiemy, że nie wygramy
Marcin Łobodziński: dlaczego tak trudno pokonać Hołowczyca?
Włodzimierz Grajek: Hołowczyc jest profesjonalnym kierowcą, to jest jego zawód. Dużo trenuje, dba o kondycję i ma ogromne doświadczenie. Jest kierowcą ze ścisłej światowej czołówki. Ja jestem właścicielem firmy i nie zawsze mogę sobie pozwolić na starty czy treningi. Pomimo tylu lat wciąż jestem amatorem.
Weźmy za przykład Dakar – dla mnie start w tym rajdzie jest niemożliwy właśnie z tego powodu, że prowadzę firmę. Nie mógłbym po prostu wyjechać sobie na miesiąc. Hołowczyc tam jedzie nie za swoje, jest w pracy. Ja pracuję w swojej firmie.
Inny przykład, pokazujący różnicę pomiędzy takimi zawodnikami jak ja i profesjonalnymi, jest taki, że kiedy mamy przygotowanie do rajdu, to ja w tym uczestniczę, czasami ciągnę lawetę ze swoim samochodem. Widziałeś, jak przyjechał Hołowczyc? Na gotowe. Po prostu przyjechał swoim BMW, wypoczęty, przygotowany, wsiadł do Mini i pojechał. Dla mnie rajd zaczyna się kilka dni wcześniej i cały czas coś robię - jedną ręką w zespole, drugą jeszcze załatwiam firmowe sprawy. Bo dzięki temu drugiemu mogę w ogóle startować.
W samochodzie rajdowym trzeba siedzieć maksymalnie często. Ja po miesiącu niejeżdżenia nie mam już tego czucia, trochę jestem zagubiony. Jeżdżąc regularnie autem rajdowym jesteś cały czas przygotowany.
Jeszcze inny przykład. Kiedy Dakar startował w Ameryce Południowej, to niektóre odcinki były na bardzo dużych wysokościach, co dla organizmu człowieka nie jest łatwe. Czołowi kierowcy zespołów fabrycznych spędzali 2 tygodnie w górach na dużych wysokościach, żeby się przyzwyczaić. Amator nie może sobie na to pozwolić.
Zobacz także
MŁ: Jakie masz plany na przyszłość?
WG: Nie patrzę daleko w przyszłość. Wiek już robi swoje, ja startuję od ponad 20 lat i myślę, że pojeżdżę rok, dwa, góra trzy i koniec. Na koniec chciałem pojeździć samochodem z czołówki, profesjonalnym, bo przez lata jeździłem takimi powiedzmy amatorskimi autami. Moja toyota jest w specyfikacji fabrycznej.
MŁ: To może czas na ciężarówkę?
WG: Nie chcę niczego deklarować, nie lubię mówić tak definitywnie. Moja żona już mnie delikatnie prosiła, żeby się wycofać z rajdów. Różnie to się może skończyć, trochę się boi. Powiedziałem jej, że też o tym myślę, ale muszę sobie znaleźć jakieś inne fajne hobby. W końcu wpadłem na pomysł, żeby sobie kupić helikopter, nauczyć się latać. Żona popatrzyła na mnie i odparła: "to ty już zostań w tych swoich rajdach"
Więc myślę, że niebawem nadejdzie koniec, ale niczego nie obiecuję. Na pewno szybciej bym poszedł na emeryturę, gdybym wygrał z "Hołkiem", żeby już więcej z nim nie przegrać. Bo wiesz, teraz to jest tak - każdy z nas, mówię o czołówce, staje na starcie i wie, że nie wygra. To jest trochę przykre.
MŁ: Dużo ostatnio mówi się o kategorii T1+, ty też masz takie auto. Możesz opowiedzieć o różnicach między T1 i T1+?
WG: Kiedy przesiadłem się z BMW zbudowanym w specyfikacji T1 na Toyotę Hilux w tej samej specyfikacji, to byłem przezachwycony. Toyota była lżejsza, lepiej wyważona, jest samochodem fabrycznym, a BMW nie. Jest niby T1, ale amatorskim. Różnica była ogromna. Natomiast przesiadka z T1 na T1+ nie dała mi już tak dużej różnicy, a nawet momentami się zastanawiałem, czy dobrze zrobiłem.
Toyotą T1 jeździło mi się łatwiej. Największą i chyba jedyną dużą różnicą i zaletą T1+ jest możliwość szybszej jazdy po dziurach. Natomiast T1 w niektórych rajdach prowadzi się zgrabniej, lepiej mieści się między drzewami czy w koleinach. Na przykład w Hiszpanii nie mogłem pokonać jednego zakrętu bez urwanych części karoserii. Jak dojechaliśmy do mety oesu, to okazało się, że wszystkie startujące Toyoty T1+ miały pourywane plastiki. Moim zdaniem Toyota T1 nie musi być gorsza od T1+ na europejskich rajdach.
Zobacz także
Hołowczyc jedzie jak zaklęty i wygrywa po raz dziewiąty
Na rajdy cross country jeżdżę od lat, a szczególnie lubię próby na poligonie drawskim. Mam już swoje miejscówki, na których porównuję przejazdy poszczególnych zawodników z różnych klas. Podczas tej edycji skupiłem się na czołówce i przede wszystkim Hołowczycu. Uważam, że różnice pomiędzy "Hołkiem", Małuszyńskim, Grajkiem i resztą stawki są dostrzegalne. To jest absolutna czołówka.
Jednak na tle swoich rywali Hołowczyc jedzie w inny sposób. W cross country zawodnicy otrzymują roadbook przed startem nie znając trasy. Nie ma (jak w rajdach płaskich) przejazdów zapoznawczych, a pilot dyktuje to, co dostaje od organizatora, a nie to, co sam napisał. Jedynie w przypadku ponownie przejeżdżanych odcinków może sobie nanieść jakieś poprawki czy uwagi.
Niemniej Hołowczyc jedzie właśnie jak w rajdach płaskich. Tam, gdzie inni zawodnicy kalkulują, często hamują wcześniej, czasami "pompują" gazem, by dojechać do zakrętu albo są niepewni w samym zakręcie, bo go nie znają, tam "Hołek" idzie pełnym ogniem. Jakby trasę przejechał wcześniej wielokrotnie i jechał na opis pilota, a nie roadbook organizatora.
Mam dwa swoje ulubione miejsca z hopkami, na których nie każdy skacze. Skaczą ci odważniejsi, bo zaraz po lądowaniu trzeba hamować i wejść w ciasny zakręt. Nie każdemu udaje się ta sztuka, więc większość zawodników dusi silnik przed hopką, by mieć czas na hamowanie.
W jednym z nich Grajkowi otworzyło się zawieszenie i na chwilę stracił napęd, ale nie można mówić o skoku, bo koła dotykały podłoża. Przed zakrętem dohamował i wszedł w łuk jak profesor. Małuszyński oderwał auto od podłoża i poleciał dość wysoko, ale pięknie zgrał lądowanie z hamowaniem i pokonał zakręt czysto. Hołowczyc poleciał najwyżej, co oznacza, że jechał najszybciej i cisnął gaz do końca. Trochę niespokojnie lądował, ale wężykowanie samochodu wykorzystał do ustawienia go w zakręt, jakby dokładnie znał jego kąt. Auto było ustawione perfekcyjnie do wyjścia i nawet nie były potrzebne ruchy kierownicą jak u innych. Może i na wejściu trochę stracił, ale patrząc na prędkość około 50 metrów za zakrętem widziałem różnicę między nim, a innymi zawodnikami.
Na drugiej hopce jest długa prosta i potem nawrót, ale i wystarczająca odległość na hamowanie. I znów czołówka wydaje się jechać szybko, ale Hołowczyc jako jedyny nawet nie zdjął nogi z gazu, co nie tylko widać, ale i słychać w czasie lotu. Jako jedyny też jeszcze przez chwilę się napędzał po wylądowaniu, kiedy pozostali pompowali na przemian pedałami hamulca i gazu, celując w odpowiednią do kąta zakrętu prędkość.
Różnice widać było także na odcinkach w Szczecinie. Na shakedownie jest przejazd przez betonową drogę i wejście w ciasny prawy łuk. Jedzie Małuszyński, dojeżdża do łuku szybko, mocno hamuje i ciasno wchodzi w zakręt, ustawiając prawe koło na zewnątrz koleiny, jakby na tarce toru wyścigowego. Układa samochód, by pojechać dokładnie po wytyczonym śladzie, a na koniec wychodząc płynnie, zachowując tor jazdy jak kierowca wyścigowy.
Za nim Hołowczyc takim samym samochodem pokonuje betonowy przejazd na dwóch kołach z zauważalnie większą prędkością i hamuje tuż przed łukiem, jakby za późno, wydaje się, że się nie mieści, ale jak z procy wystrzeliwuje w kierunku wyjścia. Włodzimierz Grajek atakuje zakręt spokojniej i w nieco zachowawczy sposób, ale wykorzystuje potworną moc swojej Toyoty balansując auto na przemian gazem i hamulcem. Robi więcej hałasu niż Mini, więc wydaje się, że przejechał najszybciej, ale jeśli nie brać tego pod uwagę, to tej szybkości aż tak nie widać jak u kierowców Mini.
Tylko wprawne oko dostrzeże jeden mały detal, różnicę między Hołowczycem a resztą. "Hołek" łapie lewą stronę, trochę wychodząc za koleinę, ale dociążone koła są na dużo twardszym podłożu. Nie na rozkopanym piachu, lecz na ubitej trawie. Efekt jest taki, że kilkanaście metrów za zakrętem ma większą prędkość niż Małuszyński i Grajek. Szybko biegnę na inne podobne zakręty i widzę to samo. Kto jeszcze tak jedzie? Nikt.
Wydaje się, że "Hołek" wjeżdża w zakręt chaotycznie i trochę za szybko, ale na wyjściu okazuje się najszybszy. Efekt jest taki, że na 5,8-kilometrowej próbie jest szybszy od Małuszyńskiego o 8 s, a od Grajka o 21 s. Na 30-kilometrowej próbie ostatniego dnia, gdzie część odbywa się na tym samym fragmencie, uzyskuje przewagi na poziomie 20-40 s. Na dłuższych odcinkach potrafi wygrywać o minutym, zyskując po kilka sekund na każdym fragmencie, jaki możecie obserwować.
Stojąc w jednym miejscu, nie nagrywając filmików, zauważycie więcej niż wam się wydaje. Możecie też znaleźć sobie punkty od-do, stać w miejscu i mierzyć czasy przejazdów stoperem. Prawie w każdym miejscu Hołowczyc jest najszybszy. Wtedy zrozumiecie ten sport i dlaczego uważam, że jest to jeden z niewielu rajdów w Polsce, na które warto pojechać. Przede wszystkim dlatego, że nie ma tak wielu ograniczeń dla kibiców, a ich samych jest mało, więc widać bardzo dużo.
Zwycięzcą po raz dziewiąty został nie kto inny jak Krzysztof Hołowczyc pilotowany przez Łukasza Kurzeję. Nie po raz dziewiąty z rzędu, ale to i tak wybitny wynik. Drugą lokatę zajmują Małuszyńscy. Włodzimierz Grajek i Dominik Jazic są na czwartym miejscu w klasyfikacji generalnej, ale na trzecim w Mistrzostwach Polski.