Zapłacisz mniej za parkowanie jeżeli masz nowsze auto. Ulgi zamiast kar
Stołeczny radny Piotr Mazurek zaproponował niecodzienny sposób naliczania opłaty za parkowanie – im wyższa emisja spalin tym droższa opłata. Nie byłoby aut zwolnionych, ale posiadacz samochodu elektrycznego zapłaciłby tylko 10 proc. normalnej stawki. A ile to będzie w przypadku innych rodzajów pojazdów?
18.09.2017 | aktual.: 01.10.2022 19:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Opłata za parkowanie uzależniona od emisji spalin jest pomysłem w pewnym sensie analogicznym do opłat wjazdowych do centrów miast, a Piotr Mazurek najwyraźniej zaczerpnął go z Zachodu. Różnica polega na tym, że o ile opłata wjazdowa rzeczywiście ma sens, bo chodzi o zmniejszenie zanieczyszczenia powietrza poprzez wyeliminowanie starych aut z centrów, o tyle w przypadku polskiego pomysłu logika podpowiada, że nie do końca.
Parkowanie nie powoduje żadnej emisji spalin. Tymczasem zgodnie z tym rozwiązaniem, to właśnie stojący samochód z wyłączonym silnikiem, nie spełniający wysokich norm, ale też nic nie emitujący, byłby obciążony wyższą opłatą niż przejeżdżające obok nowoczesne auto, z którego rury wylatują spaliny. Idąc dalej tym w tym kierunku, trochę ironizując, bardziej opłaca się jeździć chwilę po okolicy kopcącym samochodem, na przykład czekając na kogoś, a tylko te ekologiczne taniej jest zaparkować.
Z drugiej strony, to i tak lepszy pomysł dla obywateli, ponieważ radny proponuje bonifikaty, czyli częściowe zwolnienia z opłat za parkowanie. Jeżeli więc zgodnie z nowym prawem dotyczącym podniesienia kwot za parkowanie, nad którym pracuje ministerstwo rozwoju, zapłacimy przykładowo 5 zł za godzinę, to po wprowadzeniu w życie takich mnożników, stawka podstawowa wciąż wynosiłaby 5 zł. W praktyce propozycje Piotra Mazurka są więc zachętą do wymiany samochodu na nowszy, a nie karą.
Zgodnie z planem radnego, auta elektryczne miałyby bonifikatę na poziomie 90 proc., co oznacza, że za parkowanie takiego pojazdu użytkownik zapłaciłby 50 gr. A co z autami spalinowymi? Zgodnie z proponowanymi wysokościami bonifikat, wyglądałoby to następująco:
Norma jaką spełnia samochód | bonifikata | przykładowa stawka przy wyjściowej 5 zł/godz. | |
---|---|---|---|
bezemisyjny | 90% | 0,50 zł | |
Euro 7 | 60% | 2,00 zł | |
Euro 6 | 50% | 2,50 zł | |
Euro 5 | 25% | 3,75 zł | |
Euro 4 | 10% | 4,50 zł | |
Euro 3 | 0% | 5,00 zł | |
Niższa norma | dopłata ekologiczna | 5,00 zł + ? |
Jak więc widać, ukarani byliby tylko posiadacze samochodów niespełniających normy Euro 3 oraz - jak proponuje radny - z wyciętym filtrem cząstek stałych. W praktyce auta wyprodukowane po 2000 roku nie będą obciążone żadną dodatkową opłatą, a te po 2005 roku (Euro 4) łapią się już na skromną bonifikatę. Auta młodsze niż z rocznika 2009 (Euro 5) miałyby całkiem sporą obniżkę.
Najbardziej cieszyliby się posiadacze aut spełniających normę Euro 6 obowiązującą teoretycznie od 2015 r. (w praktyce roczniki 2016 i młodsze). Płaciliby bowiem stawki podobne lub niższe niż przed planowanymi podwyżkami. Norma Euro 7 wejdzie w życie dopiero w 2020 roku, ale prawdopodobnie pomysł radnego też nie ma szansy na wcześniejszą realizację. Dlaczego?
Ponieważ aby móc przyznawać jakiekolwiek bonifikaty, ustawodawca musi mieć do tego odpowiednie narzędzia. Po pierwsze, samochody musiałyby zostać zweryfikowane pod kątem norm. Nie jest bowiem tak, że każde auto wyprodukowane w konkretnym roku jest tak samo ekologiczne. Byłoby to kłopotliwe w przypadku samochodów starszych oraz importowanych, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych, gdzie producenci są podporządkowani innym normom niż w Europie.
Co za tym idzie, każdy samochód – prawdopodobnie podczas corocznego badania technicznego – musiałby zostać poddany badaniu emisji spalin, co obecnie jest rzadko praktykowane. Diagnosta po przebadaniu pojazdu mógłby wystawiać zaświadczenie, ale najlepsza byłaby nalepka na szybę w celu umożliwienia szybkiej weryfikacji pojazdu przez służby kontrolujące na parkingach. Oczywiście takie badanie musiałoby być przeprowadzanie co rok, ponieważ niesprawny silnik lub wycięty filtr cząstek stałych miałby wpływ na wyniki. Nie trudno się domyślić, że nieuczciwe stacje diagnostyczne miałyby interes w tym, aby handlować takimi nalepkami.
Inna sprawa to parkomaty, które trzeba by dostosować do nowego prawa. Skąd bowiem urządzenie miałoby wiedzieć, jaką stawkę za godzinę parkowania policzyć? Wszystkie te komplikacje sprawiają, że pomysł radnego Warszawy byłby trudny i na pewno kosztowny do wdrożenia, ale jak wynika z rozmowy dla Faktu - chodzi mi przede wszystkim o wbicie kija w mrowisko i pokazanie problemu.