Samochód nie odpala – co można zrobić samodzielnie, a czego unikać?
Diagnozowanie usterek, które powodują problemy z uruchomieniem silnika nie zawsze jest łatwe. Lepiej zdać się na mechanika i powierzyć mu naprawę samochodu, jeżeli się na tym nie znacie. Nie znaczy to, że sami niczego nie zrobicie, choć we współczesnych autach większość opisanych zabiegów to czysta "partyzantka".
25.01.2017 | aktual.: 30.03.2023 11:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Uruchamianie samochodu na szybko, alternatywnymi metodami
Wsiadacie do auta, przekręcacie kluczyk lub wciskacie przycisk startera, a silnik nie chce się uruchomić. Jeszcze jedna próba i nic. Trzecia i… lepiej sobie darujcie. Jeżeli trzy razy silnik nie odpalił, za czwartym razem też tego nie zrobi.
Mowa oczywiście o nowoczesnych samochodach benzynowych z zapłonem elektronicznym i współczesnych silnikach diesla z systemem Common Rail. Jeżeli chcecie ponowić próbę z wiarą, że tym razem będzie dobrze, przynajmniej odczekajcie kilkadziesiąt sekund.
Przyczyn może być bardzo dużo - od prozaicznych, po bardzo zaawansowane. Jeśli nie jesteście mechanikami, powierzcie samochód komuś, kto się na tym zna. W tej sytuacji można zadzwonić po specjalistę lub odholować auto do warsztatu. Przydatne jest dobre assistance lub po prostu znajomy z lawetą. Zanim jednak zaczynicie dzwonić, możecie spróbować niektórych metod radzenia sobie z takimi przypadkami, znanych od lat, choć obecnie nie zawsze polecanych.
Macie mało czasu?
Jeżeli macie mało czasu, możecie spróbować odpalić auto na kilka sposobów. Gdy silnik kręci się powoli lub wcale, oznacza to zwykle problem z akumulatorem. Zanim zaczniecie szukać zewnętrznego źródła prądu (czyt. drugiego auta), otwórzcie maskę i sprawdźcie, czy nie poluzowała się któraś z klem. Bywa tak, że to jest jedyną przyczyną "awarii". Dokręcenie klemy może rozwiązać problem. Jeżeli nie, szukajcie dawcy i pożyczcie prąd.
Aby odpalić auto na kable, potrzebny jest wam samochód ze sprawnym akumulatorem i przewody do awaryjnego uruchamiania. Nie będziemy tu wchodzić w szczegóły, ponieważ opisaliśmy procedurę odpalania samochodu w ten sposób bardzo dokładnie.
Ogólne zasady to wyłączenie silnika w aucie dawcy i utworzenie obwodu elektrycznego pomiędzy akumulatorami. Najpierw podłączamy jeden przewód, łącząc plus akumulatora dawcy z plusem akumulatora biorcy (w takiej kolejności). Następnie drugim przewodem łączymy masę samochodu biorcy (najlepiej część silnika) z masą akumulatora dawcy.
Później próbujemy włączyć silnik biorcy, tak, jakbyście go normalnie uruchamiali. Jeżeli robicie to kluczykiem, warto nieco dłużej przytrzymać go w pozycji do zapłonu, ponieważ może być potrzebny dodatkowy czas, zanim silnik zacznie pracować. Odłączamy przewody natychmiast po uruchomieniu silnika, w kolejności odwrotnej do podłączania, zaczynając od masy biorcy.
Nie jest to jedyna polecana metoda awaryjnego uruchomienia auta w przypadku rozładowania akumulatora. Możecie także skorzystać z boostera do rozruchu, choć nie każdy posiada takie urządzenie.
Pozwoli ono na samodzielne – bez drugiego auta – uruchomienie silnika nawet wtedy, gdy akumulator jest całkowicie rozładowany, pod warunkiem, że booster ma wystarczającą moc. Zasada jego używania jest niemal taka sama jak w przypadku pożyczania prądu, ale najlepiej wykonywać procedurę zgodnie z instrukcją obsługi danego urządzenia.
Pozostałe dwie propozycje uruchomienia silnika nie są zalecane przez producentów samochodów i z całą pewnością znajdziecie o tym informację w instrukcji obsługi. Istnieje bowiem ryzyko wypadku lub uszkodzenia silnika, ale w sytuacjach awaryjnych trzeba położyć na wagę potencjalne korzyści i straty.
Samostart i nabłyszczacz jako "broń konwencjonalna"
Pierwszą z metod, bezpieczniejszą dla silnika, jest uruchomianie go przy użyciu specjalnego preparatu. Są w zasadzie dwa rodzaje, jeden do silników benzynowych, drugi do diesli. W sklepie bez trudu kupicie przygotowaną w spreju substancję do uruchamiania jednostki benzynowej (tzw. samostart), ale słabo nadaje się ona do diesla.
W przypadku tego rodzaju silnika, lepszym rozwiązaniem jest… nabłyszczacz do kokpitu. Chodzi o różnicę w składzie mieszanki, którego nie będziemy tu omawiać. Nawet mechanicy doskonale wiedzą, że preparat nabłyszczający lepiej sprawdza się w dieslach, a używają go również do wykrywania i diagnozowania usterek.
Co należy zrobić z tymi substancjami? Trzeba mieć podstawowe narzędzia i umiejętności, ale nie powinno sprawić wam to problemu, pod warunkiem, że będziecie mieli dostęp do układu dolotowego. Jeżeli jesteście w stanie odłączyć przewód doprowadzający powietrze do silnika, to jest już połowa sukcesu. Zwykle wystarczy śrubokręt lub szczypce do zdjęcia opasek.
Następnie należy wtrysnąć do silnika solidną porcję samostartu (zgodnie z instrukcją) tuż przed próbą uruchomienia. Warto skorzystać z pomocy drugiej osoby. Jeżeli się nie udało, trzeba wtryskiwać samostart w trakcie pracy rozrusznika aż do uruchomienia motoru. Najlepiej wykonywać to w rękawicy. Nie wolno wdychać oparów tej substancji.
Jeżeli używacie nabłyszczacza do diesla, to procedura wygląda bardzo podobnie, ale zadanie może być łatwiejsze, ponieważ wystarczy do tego jedna osoba. Dzięki swoim właściwościom, preparat wtryśnięty do układu dolotowego nie paruje zbyt szybko i zdążycie sami uruchomić silnik.
Przypominamy i podkreślamy raz jeszcze, że nie jest to metoda zalecana przez producentów, a im nowszy silnik, tym wyższe ryzyko jego uszkodzenia. Należy więc traktować tę metodę jako ostateczność w sytuacjach awaryjnych.
"Broń masowego rażenia", czyli odpalanie na pych
Na pych lub na zaciąg, jeżeli macie drugie auto, drugiego kierowcę i linkę. Jest to metoda skuteczna, ale też bardziej niebezpieczna dla silnika. Nie jest prawdą, że istnieje ogromne duże ryzyko poważnego uszkodzenia silnika, ale jest ono zdecydowanie większe, niż w przypadku stosowania samostartów.
Generalnie rzadko się zdarza, by przy próbie uruchamiania samochodu na pych zerwał się pasek rozrządu, o czym bardzo często się wspomina jako o potencjalnych skutkach takiej operacji. Nie jest też prawdą, że bezpieczniej uruchamiać w ten sposób silnik z łańcuchowym napędem rozrządu. Przynajmniej nie dotyczy to nowoczesnych konstrukcji, bo dawne silniki z solidnym łańcuchem znosiły to dzielnie.
Ryzyko jednak istnieje, a największą szkodę jaką można w ten sposób zrobić, to spowodować zerwanie rozrządu, zakończone zderzeniem zaworów z tłokami. W najgorszej sytuacji może nawet pęknąć wał korbowy, ale to już skrajny przypadek. Generalnie motor będzie nadawał się na złom lub do remontu.
Powyższa wiedza jest bardzo ważna. Trzeba być świadomym potencjalnych szkód. Wiele osób stosuje metodę na pych lub zaciąg, nie wiedząc czym ona grozi. Zatem jeśli w sytuacji awaryjnej przeprowadzacie taką procedurę, pamiętajcie czym grozi.
Jak odpalać auto na pych lub na zaciąg? Za kierownicą auta, które odmówiło posłuszeństwa, bezwzględnie musi siedzieć osoba, która wie co robić. Procedura jest prosta. Włączacie zapłon (kontrolki muszą się świecić) i drugi bieg. Wciskacie sprzęgło i ktoś zaczyna pchać. Jeżeli samochód ma automatyczną skrzynię biegów nawet nie myślcie o tej metodzie – jest niewykonalna.
Po osiągnięciu prędkości, która zmusza osobę pchającą do biegu, należy wcisnąć pedał gazu, najlepiej do oporu i puścić sprzęgło, jakbyście normalnie ruszali z miejsca. Tylko w miarę dynamicznie, bo powolne włączanie sprzęgła tylko zatrzyma samochód, a nie uruchomi go. Auto na chwilę zwolni, a następnie zacznie jechać o własnych siłach… lub nie. Jeżeli się udało, wystarczy wcisnąć sprzęgło i operacja zakończona.
Uruchamianie w ten sposób samochodu, ale z użyciem drugiego auta, różni się i to znacząco. Przede wszystkim najlepiej skorzystać z trzeciego biegu, który będzie bezpieczniejszy dla silnika, a jednocześnie nie powoduje większego problemu z pokonaniem oporów. Auto należy rozpędzić do około 30-40 km/h i z włączonym zapłonem powoli puszczać sprzęgło. Jeżeli silnik zacznie pracować, należy dać umówiony wcześniej sygnał kierowcy pojazdu ciągnącego by się zatrzymał. Warto korzystać z telefonu i zestawu głośnomówiącego.
Macie więcej czasu?
Jeżeli macie więcej czasu, ale nie umiejętności, możecie zrobić kilka drobnych zabiegów. Gdy auto nie odpala zimą lub przy dużej wilgoci, warto je podgrzać. W jaki sposób? Najlepiej wziąć suszarkę do włosów i ogrzać przez kilkadziesiąt minut do godziny, filtr paliwa i górną powierzchnię silnika.
Czasami to naprawdę wystarcza do uruchomienia auta. Często zamarznięte paliwo w filtrze czy też zawilgocony układ zapłonowy to jedyna usterka. Oczywiście trzeba później zająć się tą sprawą, wymieniając koniecznie elementy, które zawiodły.
Najlepiej do tego zdjąć plastikową obudowę silnika, jeżeli taka występuje. Nie jest to zbyt trudne, zwykle nawet nie trzeba niczego odkręcać. W silniku benzynowym grzejcie przewody zapłonowe, aparat, cewki, głowicę i elektronikę. Jeżeli macie chęć i narzędzia, możecie wykręcić świece zapłonowe i je także podgrzać, najlepiej tuż przed próbą uruchomienia silnika.
W dieslu warto grzać przede wszystkim filtr paliwa i przewody, które doprowadzają je do silnika. Można też skorzystać z tzw. farelki i na kilka godzin pozostawić ją w garażu, skierowaną wylotem na otwartą komorę silnika. Pamiętajcie tylko, by nie stawiać jej na aucie. Powinno się zamknąć garaż możliwie szczelnie na czas takiego grzania.
Jeżeli problem leży po stronie akumulatora, trzeba go podładować. Najlepiej zdjąć klemy i podłączyć prostownik, choć w większości aut wystarczy samo podłączenie prostownika. My jednak zalecamy tę pierwszą metodę. Jeżeli jest to trudne, postarajcie się chociaż zdjąć jedną z klem.
Ostatnia metoda, może wydawać się nieskuteczna, ale czasami wystarczy zwyczajnie poczekać. Z doświadczenia wynika bowiem, że auto może odmówić posłuszeństwa nad ranem, a gdy słońce nieco podgrzeje powietrze i osuszy wilgoć swoimi promieniami, po kilku godzinach silnik odpala jakby nigdy nic. Dlatego jeżeli czas was nie goni, dajcie sobie i autu kilka godzin, zanim wezwiecie mechanika lub lawetę.
Zobacz także