Mercedes 190 W201 - jazda youngtimerem [cz. 18]
Składanie samochodu to z jednej strony ta przyjemniejsza część prac (bo widać efekt włożonej energii), z drugiej niesłychanie trudna, zwłaszcza gdy prace przerywane są przez niedobór często bardzo drobnych elementów konstrukcyjnych. Jak wyglądało składanie Mercedesa 190? – tego dowiecie się z tej części cyklu.
29.04.2016 | aktual.: 02.10.2022 08:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zamontowanie podstawowych części blacharskich to już jakiś sukces, niestety połowiczny. Przy takich pracach najgorzej jest ze szczegółami, drobnymi mechanizmami i ustaleniem co, jak i gdzie ma być zamocowane. Największym problemem w tym przypadku okazało się to, że demontaż części był tak dawno, że nikt już nie pamiętał jak to do końca wyglądało, w dodatku realizowany był w zasadzie w całości przeze mnie, a nie miałem na obecnym etapie prac tyle czasu, by pomagać w rozwiązywaniu zagadek (choć oczywiście starałem się jak tylko mogłem).
Druga kwestia to profesjonalizm montażu i pasowania poszczególnych elementów. Nie oszukujmy się, że na własną rękę można zrobić to w pełni poprawnie. Tutaj zdecydowanie warto wziąć fachowca, który złożył już setki samochodów. Tak też postąpiłem i wykupiłem czas zaprzyjaźnionego zbrojarza jednego z warszawskich ASO popularnej niemieckiej marki.
Porządek przede wszystkim
Pierwsze, co wspólnie zrobiliśmy, to posegregowanie wszystkich pozostałych części. Zwiozłem je do warsztatu z kilku różnych miejsc. Gdzie można trzymać takiego Mercedesa 190 w częściach? Łącznie nazbierałem sporo więcej niż jeden egzemplarz (dokupowałem poszczególne części), który rozlokowany był w piwnicy dawnego mieszkania, obecnie zajmowanej piwnicy, warsztatowym składzie części oraz bagażniku i wnętrzu jednego z moich aut. Z racji tego, że przestrzeni wciąż brakowało, a ja po remoncie mieszkania miałem dodatkowe auto do tak zwanej czarnej roboty, postanowiłem go nie sprzedawać i wykorzystać jako mobilny skład części. Ponieważ wciąż było mało, to bagażnik kolejnego mojego auta również zapełnił się Mercedesem 190.
Po przywiezieniu wszystkiego i posegregowaniu można było podzielić mechanizmy na kolejne etapy ich montażu, a także zgrupować w poszczególne obszary (np. śrubki do konkretnych drzwi). Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym codziennie nie zabierał kolejnej partii, która nazajutrz miała być montowana, do domu, celem dokładnego wyczyszczenia. Nawet jeśli przy montażu coś się miało wybrudzić, to i tak wolałem to dokładnie wyszorować. Drugiej takiej okazji na kompleksowe umycie raczej nie będzie.
Mogę śmiało powiedzieć, że przez moje obecne mieszkanie przewinęła się znaczna część mojego samochodu, a mycie elementów stanowiło codzienny, dwugodzinny rytuał. Po czyszczeniu wszystko było owijane folią i pakowane do worków lub kartonów, które ranem odstawiałem albo do warsztatu (gdy były potrzebne) albo z powrotem do bagażnika jednego z moich aut.
Ciągle czegoś brakuje
Podczas prac, mimo pokaźnego zapasu części, praktycznie ciągle czegoś brakowało. Często bardzo drobnych elementów, które uniemożliwiały dalszy postęp prac. Dodatkowo niektóre elementy zostały zagubione, a jeszcze inne albo były zniszczone już w momencie demontażu, albo zostały uszkodzone np. podczas jednego z transportów.
Niestety od 2013 roku sporo się pozmieniało. Wtedy części do Mercedesa 190 było mnóstwo, a ceny niskie. Obecnie niektóre elementy bywają drogie lub trudno dostępne (inne z kolei dalej są tanie i jest ich wystarczająco dużo). Dlatego niektóre elementy zostały zakupione w serwisie Mercedesa, który często sprowadzał je z dość odległych miejsc Europy. Zaletą tego jest to, że zawsze wszystko idealnie pasuje (części wyszukiwane są do konkretnego numeru VIN), każdy element jest nowy i fabrycznie zapakowany, a dodatkowo czasem ceny są konkurencyjne do elementów używanych.
Na specjalne zamówienie
Jednym z elementów sprowadzanych specjalnie ze Stuttgartu jest poprzeczka mocowania klaksonu, która była jednym z najbardziej skorodowanych elementów i nie nadawała się do ponownego montażu. To rzadko spotykany na rynku wtórnym element, bo zazwyczaj koroduje. Nowy to koszt prawie 200 złotych, ale to niezbędny wydatek, który świetnie zgrał się z dokupionymi na portalu aukcyjnym klaksonami.
Kolejna ważna część, to plastikowe, zewnętrzne podszybie. Moje niestety było połamane już przed demontażem, a w końcowych latach produkcji występowała inna odmiana podszybia niż na początku – przez co trudno je znaleźć. Ponieważ potrzebowałem tej części szybko, to specjalnie dla mnie dobrano i sprowadzono aż z Hiszpanii jedną z trzech ostatnich nowych takich części w Europie. Swoją drogą cieszy, że niektóre wyspecjalizowane serwisy tak troszczą się o stare auta marki i potrafią doradzić, pomóc i dodatkowo zaproponować rabat. Z cenami oryginalnych części bywa różnie – zazwyczaj w porządku, ale czasem niewielki plastik potrafi kosztować nierozsądnie dużo. Wtedy warto szukać zamiennika.
Również nowy i oryginalny jest znaczek atrapy chłodnicy – stary miał ułamane mocowanie i swoim wyglądem nie pasował do nowego oblicza samochodu. Tym bardziej, że dokupiłem także nowe wypełnienie atrapy chłodnicy (zamiennik jest bardzo tani, a daje pozytywny efekt wizualny).
Nowe, zamawiane wprost z półek Mercedesa, są także mocowania reflektorów i śruby je regulujące, a także język otwierania maski, który rozleciał się podczas ponownego montażu. Nowe są wszystkie mocowania elementów plastikowych (listew ozdobnych dachu czy plastikowych listew nadwozia). Chciałem, aby Mercedes był złożony możliwie najlepiej, a zużyte i wygięte przy demontażu elementy tego nie gwarantowały. Dodatkowo zły montaż elementów ozdobnych nadwozia łatwo doprowadza do przecięcia lakieru i korozji (co było widać na lewej stronie pojazdu przed renowacją, przy listwach, które były wcześniej demontowane) To niby drobne elementy, ale przy znacznej ich liczbie koszt jest już zauważalny – zestaw mocowań wszystkich listew (zamienniki) to koszt prawie 200 złotych.
Odnowić to co przykuwa uwagę
Zdecydowanie coś trzeba było zrobić z reflektorami, które przez wszystkie lata eksploatacji dostały niejednym kamieniem spod koła poprzedzającego pojazdu. Chciałem poddać renowacji odbłyśniki, ale ostatecznie nie starczyło na to czasu. Dlatego wymienione zostały jedynie klosze z oprawami. Dawne pojazdy są na tyle wdzięczne, że taki reflektor nie jest jedną zespoloną częścią, a składa się z poszczególnych komponentów, które można niezależnie wymieniać. Finalnie zdecydowałem się na dobrej klasy zamiennik, bo oryginalne klosze to koszt rzędu kilkuset złotych. Podobno bardzo dobrej jakości (identycznej z oryginałem) są włoskie klosze firmy Ambilight, ale niestety czas ich sprowadzenia wynosił wtedy do czterech tygodni, a ja potrzebowałem na już.
Montaż i pasowanie elementów
Gdy mamy już potrzebne wszystkie części i ich mocowania pozostaje tylko złożenie nadwozia do finalnej formy. To przyjemny moment, bo w krótkim czasie widać znaczny postęp. Zamontowanie to jedno, osobną kwestią jest pasowanie poszczególnych elementów. Tutaj konieczne jest doświadczenie, dobre oko, precyzja i odpowiednia mentalność.
Mój Mercedes 190 pasowany był dwukrotnie, choć dla mnie już po pierwszym było bardzo dobrze. Niemniej jednak cały przód został ponownie rozebrany, by poprawić odległości o 2-3 milimetry. Największy problem był z tylną klapą, w której rozszlifowane zostały otwory, bo inaczej po zamknięciu wystawała poza zarys auta. W całym nadwoziu jest tylko jeden mankament, którego dotychczas jeszcze nikt nie dostrzegł (poza osobą, która go pasowała). Stało się tak dlatego, że pierwsze pasowanie powinno nastąpić jeszcze przed lakierowaniem ,tak aby siermiężnymi narzędziami wyrównać ewentualną niedoskonałość. W tym przypadku szkoda było już lakierowania, tym bardziej że ja nie widzę tej wady (a lubię dokładność).
Powtórne zabezpieczenie antykorozyjne
Po pasowaniu nadwozia auto czekało na zabezpieczenie antykorozyjne oraz montaż zderzaków, listew i wykończeń. Dolne partie nadwozia zostały dokładnie ogumowane i pokryte białym „barankiem” aż do górnej linii zderzaka z tyłu i przodu oraz dolnych krawędzi drzwi po bokach. Dodatkowo, trzykrotnie została naniesiona warstwa zabezpieczeń dla profili zamkniętych tak, by dotarła we wszystkie zakamarki, a nadmiar stopniowo wyciekał przez otwory technologiczne. Osobna kwestia to kompleksowe oszlifowanie zaczątków korozji podwozia i pokrycie go zabezpieczeniem antykorozyjnym gdzie tylko było to możliwe. Zabezpieczone zostały także nowe elementy jak przednie błotniki - od wewnątrz czarnym "barankiem" od zewnątrz warstwą antykorozyjną.
Pozostał montaż ozdobników i drobnych zewnętrznych elementów funkcjonalnych. Ponieważ nic w tym projekcie nie było proste, to i tym razem trzeba było coś skomplikować. W obawie przed wspomnianym przecinaniem lakieru i za radą bardziej doświadczonych właścicieli Mercedesów W201 i W124 listwy boczne zostały zamocowane na specjalne folijki zabezpieczające. Ich montaż kosztował mnie dodatkowe 150 złotych (i dodatkowo koszt folijek), ale nie żałuję że sam tego nie rozbiłem, bo jest to niesamowicie trudna, precyzyjna i niewdzięczna praca. Uwierzcie, że nie chcecie usłyszeć opinii fachowca o tym zakresie prac.
Co z "szeroką listwą"?
Z lakierowaniem listew związany był ponownie wybór lakieru. Pomysłów było kilka, bo nie wiadomo co najlepiej pasuje do białego lakieru typu xyralic. Znów pomocne były próbki z mieszalnika, polakierowanie próbne listew i przykładanie do gotowej karoserii. Oryginalny lakier po naniesieniu na niego xyralicu okazał się zbyt jasny, pójście w odcień złotawy (złotawe są listwy przyokienne) okazało się chybione, podobnie jak biały z białym (tak jak Mercedesy 190 sprzedawane na rynek amerykański). Dlatego dobrany został zwykły szary lakier, który po pokryciu dodatkową warstwą xyralicu wypadł bardzo dobrze.
Dodam, że odszedłem nieco od oryginału również pod względem typu wykończenia lakieru. Oryginalnie listwy lakierowane były w lakierze półmatowym, co nie do końca mi się podobało. U mnie świadomie zastosowano pełen połysk lakieru. Całość kolorystyki tego egzemplarza podoba mi się dlatego, że z jednej strony pasuje ona do klasycznej bryły pojazdu, z drugiej odcina się nieco od dogorywających niekiedy białych Mercedesów, znanych z polskich dróg.
Oddzielny temat to zderzaki. Przedni nie wymagał praktycznie żadnych napraw, bo poprzedni użytkownicy jakoś go oszczędzili. Problemem był tylny zderzak, bo po pierwsze był pęknięty, po drugie przypalony końcówką rury wydechowej, po trzecie nawet część z czarnego plastiku była nie do odratowania, bo spotkała się z jakimś słupkiem.
Konieczne było kupno nowego zderzaka. I tu jest problem, bo większość ofert sprzedaży, to zderzaki do modelu przed liftingiem (tzw. wąska listwa), a druga połowa to zderzaki, które nie wiadomo do której są wersji. Po zdjęciach naprawdę trudno to rozpoznać (mają nieco inne proporcje, ale potrafię je odróżnić jedynie na żywo), a większość sprzedających wie tylko, że sprzedaje zderzak do Mercedesa. Kolejna kwestia to trudność ze znalezieniem w rozsądnej cenie zderzaka bez wlewu LPG i bez otworu na hak. Udało mi się taki znaleźć, ale gdy przyszła przesyłka, to okazało się, że oczywiście ma wlew LPG.
Pojawiło się nowe zadanie związane z jego usunięciem przy pomocy odrobiny plastiku, szpachli i tajemniczych dla mnie preparatów. Całość wyszła zdecydowanie nieźle, bo nikt nie zgadnie, że kiedykolwiek była tam dziura. Dodatkowo, w obu zderzakach naprawione zostały wszelkie drobne niedoskonałości, a całość polakierowana - część na lakier zgodny z listwami, a reszta farbą strukturalną. Osobną kwestią było znalezienie i zamontowanie belki tylnego zderzaka, której w moim egzemplarzu wcześniej po prostu nie było.
W201 jest złożony z zewnątrz, ale to dopiero część prac, bo zostało jeszcze całe wnętrze, o czym napiszę w kolejnej części cyklu.