Mercedes 190 W201 - jazda youngtimerem [cz. 17]
Mercedes 190 wreszcie jeździ i wygląda prawie tak jak sobie wymarzyłem. Jednak droga ku temu była niesłychanie wyboista, o czym chcę Wam pokrótce opowiedzieć i być może uchronić od popełniania podobnych błędów.
21.04.2016 | aktual.: 02.10.2022 08:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Renowację pojazdów można przeprowadzić na co najmniej dwa sposoby – pierwszym jest oddanie pojazdu w ręce wysokiej klasy specjalistów, którzy za odpowiednią sumę odbudują każdy, nawet najbardziej zniszczony pojazd. Wtedy właściciela interesuje jedynie kiedy i ile ma za to zapłacić, a efekty pojawiają się stosunkowo szybko. Niestety, w przypadku wielu aut oznaczałoby to wydatek stanowiący kilkakrotność ceny pojazdu, a efekty bywają też przeróżne, niekiedy odbiegające od standardu kwoty na fakturze. Drugim jest zrealizowanie prac samemu, z drobną pomocą poszczególnych podwykonawców, tak w opisywanym przypadku popularnej 190-tki.
To nie może się nie udać!
Tutaj jednak pojawiają się schody. Część z Was zapewne pamięta, na czym zakończyły się ostatnie części cyklu odnowienia mojego egzemplarza. Wszystko szło bardzo dobrze…do pewnego momentu. Powód jest prosty, bo zapewne wiecie, że jest tylko jedna przyczyna, która może odwrócić uwagę motoryzacyjnych zapaleńców od ich pojazdów. Tak, to kobiety, które potrafią zawrócić nam w głowach.
Dokładnie tak było w tym przypadku, co sprawiło że polakierowane nadwozie Mercedesa zaparkowało pod płotem warsztatu i powoli wrastało w ziemię, a reszta części została rozlokowana dosłownie gdziekolwiek, gdzie tylko znalazło się na nie zadaszone miejsce. Uwierzcie, że to bardzo przykre, gdy patrzycie na auto, w które włożyliście mnóstwo pracy i którego nie macie czasu dokończyć. Praca, urządzanie nowego mieszkania, ślub – umówmy się, że są w życiu rzeczy ważniejsze od nawet najbardziej śnieżnobiałego starego Mercedesa.
Czas leczy rany, ale niszczy samochody
Oczywiście można się bardzo długo oszukiwać, że już za tydzień będę miał czas i znów prace ruszą pełną parą. Tak to wyglądało od czerwca 2013 do lutego 2015. Na domiar złego przeprowadziłem się 100 metrów od miejsca postoju mojego auta i dwa razy dziennie przejeżdżałem tuż obok niego, spoglądając na szkielet auta skrywający się pod plandeką. Uwierzcie, że to był naprawdę trudny i smutny widok, tak bardzo że nawet nie mam z tego okresu żadnego zdjęcia, bo nie potrafiłbym teraz na nie spojrzeć.
Sprawy zabrnęły na tyle daleko, że w lutym 2015 porozumiałem się z zaprzyjaźnionym warsztatem, by ich rękami dokończyć prace. Z auta została ściągnięta plandeka i o dziwo całość nie wyglądała tak mrocznie jak można było przypuszczać. Co najważniejsze, rdza nie zniweczyła naszych starań – dostrzegliśmy jedynie niewielkie jej ognisko w miejscu, które nie zostało poprawnie zabezpieczone.
Mercedes W201 - przetrwa wszystko?
I tu pojawia się po raz kolejny ta niezniszczalność starych Mercedesów. Nie są to auta idealne, ale mało który samochód nadaje się do czegokolwiek po półtorarocznym postoju pod dziurawą plandeką (jak się okazało poszarpał ją pies). Auto stało bez drzwi i tylko z dwiema szybami (przednią i tylną) - jak padał deszcz, to lało się również na siedzenia.
Tymczasem po dopompowaniu kół, sprawdzeniu poziomu płynów, wstawieniu zastępczego akumulatora i przekręceniu kluczyków szkielet Mercedesa po prostu odpalił i odjechał. Moja 190-tka wyraźnie była w wielkim szoku, ale ruszyła. Miejsca pod płotem zostały czym prędzej wypełnione, a MB190 zaparkowało w centralnym miejscu warsztatu tak, by wszystkim przeszkadzało i by ktoś się wreszcie nim zaopiekował.
Kończenie czegokolwiek po tak długiej przerwie nie jest proste. Spróbujcie sobie przypomnień czym zajmowaliście się półtora roku temu, a zobaczycie, że to nietrywialne. Tutaj, przez moje zaniechanie i brak czasu pracy było jeszcze więcej, niektóre czynności wręcz wymagały powtórzenia, choćby dla uzyskania pewności, że po odnowieniu wszystko jak najdłużej będzie wyglądało świeżo i działało poprawnie.
Wiedziałem, że elementy najbardziej narażone, które przez wiele dni stały zatopione w śniegu dla pewności warto ponownie zabezpieczyć antykorozyjnie. Problemem okazała się także wstawiona przednia szyba. Montowana była już po lakierowaniu i ktoś wpadł na genialny(!) pomysł (być może nawet ja), aby dla pewności, po montażu, przytrzymać ją do karoserii za pomocą taśmy. Można się domyślać jak ciekawie zrywa się po kilkunastu miesiącach, zarówno z szyby jak i z lakieru taką taśmę i jak trudno jest to zrobić bez szkody dla świeżo polakierowanego auta i nowej szyby.
Wnętrze - obraz prawdziwej rozpaczy
Najgorzej było chyba z wnętrzem – tapicerka pełna zacieków od deszczu, pobrudzona odkurzem (pyłem) lakierniczym, a w niektórych miejscach również białą farbą (naprawdę trudno takie nadwozie idealnie okleić). To wada lakierowania bez wymontowania całego wnętrza, ale uwierzcie mi że tego nie żałuję, bo pewno jeszcze bym to auto składał, a tak to już się nim cieszę.
Najgorsze jest jednak to, że taki pozostawiony na pastwę losu samochód okazuje się być idealnym miejscem, w którym można upchnąć wszystko, co nie mieści się gdzie indziej. W środku było mnóstwo części, z czego większość pasowała do tego samochodu. Do nich doszły części od przeróżnych innych aut + cała gromada wszystkiego, co może znaleźć się w warsztacie samochodowym, od narzędzi zaczynając na lakierach skończywszy.
Tu nieoceniona bywa praca warsztatowych praktykantów. Cały jeden dzień roboczy zajęło im wyciągnięcie wszystkiego z wnętrza i z bagażnika oraz wstępne odkurzenie i przemycie. Na szczęście udało się niczego przy okazji nie uszkodzić. Teraz piłeczka była po mojej stronie, bo to ja rozbierałem ten samochód i kojarzyłem poszczególne części. Znam je na tyle dobrze, że gdyby ktoś organizował quiz o Mercedesie 190, związany z ich rozpoznawaniem, to miałbym spore szanse.
Po wyrzuceniu zbędnych przedmiotów i części nieznajomego pochodzenia auto mogło powrócić na lakiernię, a ja zająć się szeroko pojętą logistyką. Czyli po kilku dniach pracy doszliśmy do stanu, w którym kończyliśmy półtora roku temu. Teraz tylko kupić lakier na pozostałe elementy, takie jak błotniki, drzwi, maska i klapa bagażnika i można rozpoczynać dalsze prace związane ze składaniem.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo
Ale! I tu wszystko co zostało powiedziane wcześniej przestaje mieć znaczenie. Bowiem już przy pierwszych lakierowaniach okazało się, że było to tak dawno temu, że żaden z nas zwyczajnie nie pamięta proporcji, ciśnienia lakieru i rozmiaru dyszy, który wtedy obraliśmy. Niestety przy takiej kombinacji pokrycia białą perłą standardowej bieli z palety Mercedesa, w zależności od każdego z wymienionych parametrów efekty były różne i stanowczo zbyt losowe. Niestety poszczególne elementy blacharskie lakieruje się oddzielnie, a nie w jednym podejściu jak gołą karoserię, co tylko pogłębiało problem. Dlatego warto zawsze i bezwzględnie to zapisywać.
Oznaczało to mniej więcej to, czego się spodziewacie – ponowne lakierowanie całości. Tym razem jednak w trochę innym, bezpieczniejszym podejściu. Konsultacje specjalisty od doboru lakieru skutkowały ponownym wybraniem białego koloru ze standardowej palety Mercedesa oraz warstwą lakieru typu xyralic (zamiast białej perły), który dodawał efektu, ale nie kojarzył się z tuningiem lat 90. – pasował do klasycznego MB 190.
Przed podjęciem decyzji nastąpiła próba na jednym ze starych błotników – całe szczęście można dorobić próbniki konkretnego lakieru (np. po 50 ml). Okazało się, że efekt jest w pełni powtarzalny (xyralic nie zmienia koloru, a jedynie dodaje efekt w blasku słońca). Niestety, taka zmiana podejścia to kolejny spory koszt – tym bardziej, że taki lakier jest naprawdę drogi (kilkakrotność ceny białego lakieru bazowego).
Chodzenie w kółko
Matowienie, lakierowanie karoserii – już po dwóch tygodniach ponownie byliśmy w punkcie wyjścia. Teraz konieczny był przegląd części blacharskich, bo okazało się że drzwi mamy w nadmiarze, za to brakuje zdrowych przednich błotników – ten, który kupiłem wysyłkowo przed rozbiórką auta po dwóch latach spędzonych w cieple zaczął korodować. Kwalifikował się do naprawy, ale nie chciałem tego robić, tym bardziej, że dostępne są nowe części (zamienniki).
Z ich jakością niestety bywa różnie, bo często zdarza się, że nie pasują rozmiarami lub krzywiznami i ich pasowanie jest problematyczne. Natomiast jeśli dobrze poszukać, to do 190-tki można dostać takie elementy w tzw. jakości podwyższonej. Kosztują kilkadziesiąt złotych więcej, ale pasują bez problemu. Przy okazji unika się nietrafionych zakupów na portalach aukcyjnych.
Montujemy najważniejsze elementy
Elementy zostały polakierowane zgodnie z obraną technologią i można było przystąpić do pierwszego montażu blacharskiego – samochód znów zaczął przypominać białego Mercedesa. Efekt w takim stadium jest jednak umiarkowany, bo montaż nastąpił bez pasowania elementów (to później) i dotyczył tylko największych elementów blacharskich (maska, klapa tylna, czworo drzwi), w dodatku bez wsporników, odbojów itp. przez co wyjęcie czegokolwiek z bagażnika oznaczało konieczność użycia kija od szczotki do przytrzymania klapy.
Stopniowo mocowane były kolejne elementy, zaczynając od tych najważniejszych. W pierwszej kolejności wstawione zostały szyby, aby w końcu nie padało do wnętrza. Niezwykle pomocne okazują się też mechanizmy otwierania i zamykania drzwi (na tym stadium bez klamek zewnętrznych i wewnętrznych) tak, aby można było palcem podważyć odpowiednią dźwignię i otworzyć lub zamknąć drzwi. Możliwość ich zamknięcia i zablokowania przydaje się podczas wjeżdżania na halę i przetaczania samochodu z miejsca na miejsce.
Ważne było także zamknięcie obszaru bagażnika, aby nie zbierała się w nim deszczówka. Dlatego możliwie szybko założone zostały tylne lampy, które wcześniej zostały przeze mnie rozebrane na części pierwsze i starannie wyczyszczone. Po takiej operacji wyglądały praktycznie jak nowe – czyste i bez najmniejszych rys lub zadrapań.
Już bezpieczny, ale wymagający jeszcze wiele uwagi
Od tej pory auto było mniej więcej bezpieczne, czyli nie niszczało już jak przedtem i pozwalało wzbudzić we mnie nadzieje na ukończenie renowacji. Taki stan został osiągnięty w połowie maja 2015, czyli mniej więcej trzy miesiące od momentu odhibernowania poczciwego Mercedesa 190. Niestety kolejne miesiące to brak czasu na ten projekt, który odżył ponownie dopiero pod koniec sierpnia. O montażu kolejnych elementów i dalszym przywracaniu 190-tki do życia napiszę w kolejnej części, już za tydzień, tymczasem zapraszam do przejrzenia archiwum tej serii wpisów.