Mandaty dla kierowców do 4000 zł? Na razie to tylko petycja

Kierowcy mogli ostatnio usłyszeć, że oto stoimy na progu zmian, które wprowadzą kwotę 4 tys. zł mandatu za najpoważniejsze wykroczenia drogowe. To byłaby prawdziwa rewolucja, ale pomysł ten będzie raczej przyczynkiem do dyskusji niż przyszłym prawem.

Najwyższa kwota mandatu to dziś mniej niż dwa tankowania do pełna
Najwyższa kwota mandatu to dziś mniej niż dwa tankowania do pełna
Źródło zdjęć: © Policja
Tomasz Budzik

08.03.2021 | aktual.: 16.03.2023 14:22

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Obowiązujące w Polsce kwoty mandatów są zbyt niskie - co do tego nie ma wątpliwości. Głównym celem karania uczestników ruchu jest przecież zniechęcenie ich do łamania przepisów. Przed laty, gdy ustanowiono widełki taryfikatora, kary spełniały swoją rolę. Dziś dla wielu zmotoryzowanych perspektywa otrzymania 300 czy 400 zł kary nie jest szczególnie skutecznym straszakiem. Tym bardziej że obecnie prawo praktycznie zlikwidowało stosowanie fotoradarów innych niż stacjonarne, które są doskonale widoczne i oznakowane, a rozwój techniki sprawił, że każdy kierujący z łatwością może uruchomić aplikację ostrzegającą przed policją.

System wymaga zmiany, ale nie należy zbyt poważnie brać medialnych doniesień o czekającej nas niebawem podwyżce mandatów do 4, a nawet 5 tys. zł. Owszem, jak zauważył dziennik.pl, w Sejmowej Komisji do Spraw Petycji początkiem marca rozważano projekt, w którym widełki kar, które mogliby stosować policjanci, kończyłyby się kwotą 2000 zł, a w przypadku, gdy uczestnik ruchu złamie dwa paragrafy lub większą ich liczbę, mundurowy mógłby nałożyć karę w wysokości 4000 zł.

Komisja poprosiła Ministerstwo Sprawiedliwości o informację dotyczącą kwot mandatów w poszczególnych państwach Unii Europejskiej. Nie przesądza to jednak sprawy i nie oznacza, że zaproponowany przepis wejdzie w życie. Jakie informacje otrzymają w odpowiedzi posłowie?

W Polsce kara za przekroczenie prędkości o 20 km/h to 100 zł. Za to samo w Belgii można zapłacić 135 euro, w Holandii 165 euro, a we Włoszech 170 euro. Niemcy są znacznie skromniejsi – 35 euro. Jeśli przekroczenie prędkości jest drastyczne – o ponad 50 km/h – kara w Polsce to 500 zł. Niemcy są umiarkowani – 240 euro, ale w Chorwacji można zapłacić 400 euro, w Hiszpanii 600 euro, a w Austrii do 2180 euro. Szybkie porównanie pokazuje, że polski taryfikator jest "tani".

Czy należy spodziewać się rychłej zmiany taryfikatora? Prezydent podpisał nowelizację przepisów, wprowadzającą pojęcie minimalnego odstępu od poprzedzającego pojazdu na autostradzie czy drodze ekspresowej. Oznacza to, że teraz trzeba będzie zaproponować karę za złamanie nowego przepisu. Nim wejdą one w życie, a więc przed 1 czerwca 2021 r., światło dzienne będzie musiał ujrzeć też nowy taryfikator. Na razie nie wiadomo czy skończy się na prostym dopisaniu jednego wykroczenia.

Niewykluczone, że będzie to solidna przebudowa z nową maksymalną karą. Na 5000 zł, które rzekomo miało być sondowane przez premiera w 2020 r., raczej nie ma co liczyć. W końcu kierowcy to ludzie dorośli, a więc i wyborcy. Władzy łatwo przyjdzie uzasadnienie podwyżki w taryfikatorze, ale politycy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że tak radykalna rewolucja odbiłaby się na sondażach. Byle strach o te ostatnie nie zaprzepaścił szansy na zmianę na polskich drogach.

Komentarze (25)