Kupił poloneza w Tajlandii. To zaledwie jedna ze 193 sztuk. Rozmawiamy z Pawłem o kulisach tej historii
"Kupiłem Poloneza" - po tym zdaniu raczej nie ma co liczyć na fanfary. Jedni powiedzą "super, stary!", a inni "przykro mi". Ale wystarczy dodać "w Tajlandii" i nagle temat nabiera zupełnie innego wymiaru. To jedna z zaledwie 193 sztuk "borewicza", które wychodziły z fabryczną klimatyzacją.
25.03.2024 | aktual.: 27.03.2024 10:18
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nasze dobro narodowe na czterech kołach można było kupić na całym świecie: we Francji, gdzie nazywał się Mistral lub Alize, w Wielkiej Brytanii znany był jako Prima i Piedra, a w Chile - Cruzado. Łącznie do kilkunastu krajów całego świata wyeksportowano ponad 148 tys. polonezów. Więcej o aucie dowiecie się z artykułu Filipa Bulińskiego, a na nas czeka historia jednego, konkretnego egzemplarza.
Zobacz także
Paweł był trójmiejskim DJ-em. Po raz pierwszy do Tajlandii poleciał w 2016 roku. Wtedy też poznał swoją przyszłą żonę, która zabrała go na stopa. Życie rozdzielone na dwa kraje i częste loty sprawiły, że postanowił się przebranżowić i od 2019 roku na stałe jest już w Azji. Parę lat później zamiłowanie do klasycznej motoryzacji i "polski pierwiastek" doprowadziły do tej rozmowy.
Maciej Skrzyński: Powiedz proszę, jak zaczęła się ta historia?
Paweł Frączyk: Pamiętam, że kiedyś zobaczyłem tutaj w Tajlandii poloneza. Widziałem też fiata 125p. To było jeszcze jakoś w 2016, podczas mojej pierwszej wizyty. Ja wtedy w Polsce miałem stare volkswageny transportery, T-trójki, więc gdzieś tam ta klasyczna motoryzacja była. W grudniu zeszłego roku zupełnie przypadkiem trafiłem na ogłoszenie sprzedaży poloneza. Napisałem z ciekawości, w ogłoszeniu było kilka zdjęć z zewnątrz, a w międzyczasie żona powiedziała mi, że ludzie czasami wystawiają tutaj auta nie będąc ich właścicielami i oszukują na zaliczki. Sprzedający przestał mi odpisywać, więc temat się rozmył.
Dwa tygodnie później przyleciał mój znajomy na sylwestra na Phuket, siedzieliśmy przy "browarze", opowiedziałem mu tą historię i mówię: "Ty wiesz co, zerknę czy jeszcze jest to ogłoszenie". I było! Znalazłem tego samego poloneza, ale wystawionego już przez inną osobę. Była jedna różnica. Tym razem w ogłoszeniu było zdjęcie książeczki, takiej naszej karty pojazdu, i to już dało mi do myślenia, że właściciel faktycznie ma dostęp do dokumentów od tego samochodu. Cena była mniej więcej ta sama co wcześniej.
Poprosiłem żonę, żeby pomogła mi się dogadać, bo sprzedający nie mówił po angielsku. Samochód był zarejestrowany na młodą kobietę, której na oczy nie widziałem, ale dokładną historię będę dopiero zgłębiał - może uda zdobyć się numer telefonu, a później jakieś stare zdjęcia poprzednich właścicieli. Przez wideorozmowę zobaczyłem, że silnik pracuje, sprzedający pokazał się przy aucie, więc już wiedziałem, że to nie jest oszustwo. Wysłałem zaliczkę i czekałem półtora miesiąca na załatwienie formalności, bo okazuje się, że tyle trwa wyrobienie nowych tablic, a pośrednik koniecznie chciał zachować numery. Po wszystkim zostało już polecieć i wrócić na kołach te 600 km.
Pomysł, żeby wracać nim na kołach, był odważny. Szczególnie, że nie był to egzemplarz w stanie kolekcjonerskim.
Najpierw się zastanawiałem, czy go nie ściągnąć lawetą, ale po paru dniach uznałem, że to by było za proste! Powstał plan, żeby kupić bilet do Bangkoku i stamtąd taksówką trzy godziny do Hua Hin. Trzy dni przed wylotem dołączył kolega, totalny spontan. Byliśmy nastawieni, że auto może się rozkraczyć w każdym momencie, ale dodawało to adrenaliny i radochy. Na miejscu je szybko ogarnęliśmy, zebraliśmy pajęczyny ze środka, przetarliśmy chusteczkami, żeby tylko podjechać do mechanika i zobaczyć, co dalej. Najgorsze były chyba sparciałe opony.
No właśnie, opony padły szybko, niestety łącznie z zapasem, ale udało się równie sprawnie załatwić nowe o dziwo. Ile kosztowały?
Wyszło w przeliczeniu ok. 200 zł za sztukę. Byliśmy u człowieka, który ma przydrożną wulkanizację czynną 24h, jeździ też po okolicy i ratuje ciężarówki (z przebitymi oponami - przyp. red.). Jego go wtedy nie było, więc poszliśmy do motelu, wróciliśmy rano. Komunikacja odbywała się tak, że ja dzwoniłem do żony, ona rozmawiała z nim po tajsku i mi tłumaczyła na angielski. Podałem mu rozmiar, dostaliśmy cenę, on wykonał telefon i po 10 min. przyjechał pick-up z tymi czterema oponami.
Czym się różnią tajskie polonezy od polskich?
Dochodzę do tego powoli, różnic odkrywam coraz więcej. Zostałem bardzo miło przyjęty do grona maniaków FSO w Polsce i w ciągu ostatnich paru dni dużo mi pomogli, ciągle się czegoś nowego dowiaduję. Widziałem też innego poloneza na ten rynek i po zdjęciach zauważyłem, że skórzane fotele są nietypowe. Tamten też miał klimatyzację wraz z oryginalnym silnikiem 1500. W moim też jest, ale coś jest "wymodzone" i póki co nie działa. Chcę, żeby to w serwisie sprawdzili. Chłopaki (z facebookowej grupy FSO Polonez - przyp. red.) wskazują jeszcze to na klapę, to na deskę. Samochód ma też dużo chromów dookoła.
Jeżeli chodzi o historię polonezów w Tajlandii, to z tego, co się dowiedziałem, one były oficjalnie eksportowane z Polski. Było ich tylko 193 sztuki. Gdyby było to 5 czy 10 tys. to pewnie bym się tym nie zainteresował. Ale jednak mieć jednego z niecałych dwustu, to już, można powiedzieć, rarytas. To była współpraca FSO z tajską firmą Karnasuta (która zbankrutowała w 1988 - przyp. red.). Patrząc też po papierach, one szły na eksport z kierownicą po prawej stronie.
Wszystkie te 193 sztuki były wyprodukowane prawdopodobnie w 1980 roku. Mój ma datę pierwszej rejestracji 1984. Natomiast tamten drugi miał 1983. Możliwe, że był po prostu sprzedawany przez te 3-4 lata. To rodzi pytanie, jaki był popyt <śmiech>. Mam go od zeszłego czwartku, więc ciągle coś odkrywam.
Widziałem też, że przetrwały wszystkie cztery oryginalne kołpaki, jeszcze z logo Fiata.
Tak, wszystkie cztery, to niesamowite. Warto tu też wspomnieć o chłopakach z grupy FSO Polonez na Facebooku. Kilka osób już się zadeklarowało, że pomoże z brakującymi częściami, a mój przyjaciel mechanik znalazł już u siebie "w kanciapie" nawet brakujące halogeny i podrzucił je do moich rodziców w Gdyni. Takie coś mnie jeszcze bardziej nakręca na to, że faktycznie warto zadbać o ten samochód. Mam dwuletniego syna, który jest pół Tajem, pół Polakiem i dla niego to też na pewno będzie niesamowite, za kilka lat jak już podrośnie, mieć tą cząstkę swojej historii w postaci klasycznego samochodu.
Twój tata miał poloneza? Stąd miłość?
Tak, mój tata miał sklep spożywczo-mięsny. Woziłem z nim towar do sklepu polonezem, on miał przejściówkę. Stąd sentyment. Mój dziadek miał fiata 125p i nie wykluczam zakupu takiego tutaj. Zobaczymy, może się kiedyś trafi, może będzie z tego coś więcej. Miłość do FSO kwitnie!
Będziesz sam serwisował, czy masz mechanika?
Znam tutaj człowieka, który naprawia starsze auta. Ale nie wiem jak on by sobie poradzili z naszą, polską motoryzacją. Silnik, który teraz jest w polonezie, z toyoty, znają na pewno. Ale ten samochód ma pewne niuanse, więc niektóre rzeczy będę raczej robił częściowo sam albo najchętniej wspólnie.
Z częściami będzie pewnie największy problem.
Pewnie będzie trudno. Odezwę się do dużych dilerów typu InterCars. Znalazłem też grupę pasjonatów starych fiatów w Tajlandii - może oni pomogą. Ale wydaje mi się, że np. z zawieszenia coś powinno udać się znaleźć. Tu były fiaty 125p, 124, więc coś się może dopasuje, pewnie trochę części gdzieś zalega. Stare fiaty najwidoczniej wciąż tu gdzieś jeżdżą - miejmy nadzieję, że nie na częściach z fabryki.
Czy to znaczy, że ludzie w Tajlandii się "jarają" polonezem?
Jak już wracaliśmy na Phuket, to zajechaliśmy do lokalnej kawiarni. Panie, które tam obsługują, robiły jakieś kanapki. Zobaczyły, że przyjechaliśmy polonezem i mówią na zasadzie "wow, ale fajny". Wyszliśmy na zewnątrz i tam siedziało trzech Tajów i reakcja była taka sama. Podniosłem maskę, opowiedziałem, że to silnik z toyoty. Oni nigdy w życiu nie widzieli poloneza. I tak na całej trasie. Mega pozytywne reakcje, "okejki", ludzie zagadywali. Tłumaczyliśmy co to, chociaż on w papierach ma, że to fiat. Jest nawet książeczka gwarancyjna z logo.
Ciekaw jestem, jak jest tam na miejscu. Miałeś okazję zobaczyć, jak wygląda społeczność klasyków w Tajlandii?
Uważam, że jest bardzo rozwinięta. Tylko oczywiście jest troszkę inna niż u nas. Pamiętam, jak widziałem zlot starych datsunów. Jest bardzo dużo volkswagenów, nawet byłem na czterech zlotach tutaj - trzech w Bangkoku, jednym na południu Tajlandii. To było nawet ponad sto samochodów. Widać tutaj też stare niemieckie auta, BMW z lat 80. i 90., mercedesy. Tak, oni to kultywują, nawet coraz bardziej, i bardzo się tym "jarają". Jak byłem w urzędzie imigracyjnym, to zaczęliśmy rozmawiać z urzędnikiem o motocyklach. Obydwaj jeździmy i tak od słowa do słowa wyszło, że on się interesuje starymi motocyklami BMW z lat 60. czy 70.
A orientujesz się, jak z cenami? Tańsze niż w Europie, czy może droższe przez słabą dostępność?
Ceny klasyków, z globalnych marek, są zbliżone do tych w Polsce, tu wcale nie jest taniej.
Czyli nie znaleźliśmy właśnie świetnego interesu. A jak z formalnościami? Masz tajskie prawo jazdy? Samochód zarejestrowałeś na siebie?
Tak, mam tajskie prawo jazdy. Przepisałem z polskiego, musiałem tylko zdać uproszczony egzamin. Jedno z zadań polega na tym, że siadasz na krześle i masz dwa pedały - gazu i hamulca. Do tego coś a’la sygnalizator świetlny. Jak zapali się czerwone to musisz jak najszybciej nacisnąć hamulec, a jak zielone, to pedał gazu. Musiałem też obejrzeć filmy w języku tajskim o zachowaniu bezpieczeństwa. Oczywiście pełny egzamin, od zera, jest trudniejszy. Samochód mam na siebie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kupiłem Poloneza w Tajlandii - Pierwsza trasa 650km!
Zarejestrowany jako zabytek, czy nie ma takiej opcji?
Nie widziałem takich tablic. Oni tu mają inny system. Mają różnorodność tablic ze względu na przeznaczenie samochodu. Taksówki mają na przykład zielone, busy białe, ale napisy są niebieskie i tak dalej. Zabytkowych nie widziałem.
A jak z ubezpieczeniem? Jakie to są kwoty?
To jest ciekawostka. Najtańsze OC z podstawowym pakietem to kwestia kilkudziesięciu złotych. Tak że roczny koszt utrzymania samochodu, jeśli nie chciałbyś nim jeździć, to jest właśnie takie ubezpieczenie i tutejszy przegląd techniczny, który łączy się z czymś na wzór podatku drogowego.
Czyli w zasadzie podobnie jak u nas, tylko koszty niższe. Dziękuję bardzo za rozmowę i trzymam kciuki za rozwój projektu.
Dzięki, sam jestem ciekaw, co z tego dalej będzie.
A jeśli chcecie śledzić dalsze losy Pawła, tajskiego poloneza i możliwych przyszłych projektów, to wpadajcie na jego profil na Instagramie: