Kary za przegląd po terminie. Będą, ale nie tak, jak planowano
Idą radykalne zmiany w dziedzinie obowiązkowych przeglądów, ale wszystko wskazuje na to, że zakładana data wejścia w życie zmian 1 stycznia 2022 r. jest już niemożliwa do utrzymania. Tymczasem problem jazdy bez pieczątki przeglądu się nasila.
08.11.2021 | aktual.: 14.03.2023 14:29
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Termin nieznany
Wszystko wskazuje na to, że kolejny raz przesunie się termin rewolucji w obowiązkowych przeglądach pojazdów. Zmiany w przepisach miały wejść w życie 1 stycznia 2022 r., ale projekt nowelizacji utknął w martwym punkcie. Zgodnie z informacjami opublikowanymi na stronie Rządowego Centrum Legislacji od lipca znajduje się na etapie Komitetu do Spraw Europejskich.
Wcześniejsze podejście do zmian z 2018 r. zakończyło się niespodziewanym odrzuceniem nowelizacji w całości po trzecim czytaniu w Sejmie 14 grudnia 2018 r. Wówczas jednak projekt nowelizacji był na etapie Komitetu do Spraw Europejskich już 14 marca 2018 r., a 2 listopada wpłynął do Sejmu.
Nawet zakładając niezwykłe przyspieszenie prac nad obecną nowelizacją, trudno wyobrazić sobie, aby projekt przeszedł pozostałe etapy legislacyjne po stronie rządu, a potem trafił do Sejmu, gdzie "zaliczyłby" trzy czytania, został skierowany pod rozwagę Senatu i uzyskał podpis prezydenta do końca 2021 r. Oznacza to, że szanse na zachowanie terminu 1 stycznia 2022 r. jako momentu wejścia w życie zmian są już raczej nierealne. A szkoda, bo to bardzo potrzebna nowelizacja.
Coraz większe lekceważenie
Zmiana, na którą czekamy, miała wprowadzić do polskiego prawa zasady sformułowane w dyrektywie Unii Europejskiej 2014/45/UE. Każdy z krajów członkowskich miał obowiązek zrobić to do 20 maja 2017 r. Polska wciąż nie wywiązała się z tego zadania. Nie chodzi jednak tylko o naszą wiarygodność w Brukseli, ale o bezpieczeństwo na drogach.
Jedną ze zmian zawartych w nowelizacji jest wprowadzenie sankcji za nieterminowe przeprowadzenie badania. Zgodnie z projektem po zmianie przepisów kierowca, który pojawi się na stacji diagnostycznej po upływie 30 dni od wyznaczonej daty obowiązkowego badania, będzie musiał zapłacić za badanie dwukrotnie wyższą stawkę. To ma skłonić kierowców do dbałości o sprawność techniczną pojazdów i terminowego odwiedzania stacji kontroli pojazdów. Dziś jest z tym coraz gorzej.
Wszystkie zarejestrowane pojazdy powinny być poddawane corocznej kontroli technicznej. Wyjątek stanowią samochody nowe. Tu pierwsze badanie musi odbyć się po trzech latach od momentu rejestracji, a kolejne po następnych dwóch latach.
Według danych Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego w 2018 r. - po odjęciu tak zwanych martwych dusz - w Polsce zarejestrowanych było 22,68 mln pojazdów. Rok później powinny one przejść badania. Na stacjach kontroli pojazdów w 2019 r. pojawiło się jednak 1,86 mln pojazdów. Oznacza to, że badań nie przeprowadzono w przypadku 18,1 proc. zarejestrowanych pojazdów. W 2019 r. zarejestrowanych było 23,88 mln pojazdów, a w 2020 r. badaniom poddano 1,89 mln pojazdów. Na stacjach nie zjawiło się 20,7 proc. zarejestrowanych pojazdów.
Ta zmiana nie wynikała jednak z większego udziału nowych aut. Jak informuje PZPM, "średni wiek samochodu osobowego w 2019 roku (w części aktualizowanej) wynosił 14,1 roku (o 0,2 roku więcej niż w 2018 roku), natomiast mediana sięgała 15 lat (o rok więcej w stosunku do wcześniejszego roku)". Polacy używają coraz starszych aut, a to oznacza, że coraz mniej z nich jest ze względu na swój wiek zwolniona z corocznego badania. Odsetek nieprzebadanych pojazdów powinien więc maleć. Niestety, rośnie.
Dzieje się tak między innymi dlatego, że dziś spóźnienie się z badaniem technicznym czy w ogóle jego opuszczenie nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami w momencie kolejnego pojawienia się u diagnosty. Mają to zmienić nowe przepisy, ale na razie nie jest jasne, kiedy naprawdę wejdą one w życie.
Problem ceny
Rząd może powstrzymać jeszcze jeden aspekt. Wraz z projektem nowelizacji przepisów o przeglądach strona rządowa nie zaproponowała zmiany cennika badań technicznych. Środowisko właścicieli stacji diagnostycznych zabiega o to od lat. Trudno się im dziwić, bo ceny za badania pozostają bez zmian od 2004 r. W ciągu tych 17 lat drastycznie zmieniła się kwota minimalnego i średniego wynagrodzenia czy koszty związane z prowadzeniem działalności.
Do tej pory apele środowiska pozostawały bez echa. 18 listopada Polska Izba Stacji Kontroli Pojazdów będzie w tej sprawie protestować w Warszawie. Na razie trudno przewidzieć, jakie skutki pociągnie za sobą planowana akcja właścicieli stacji diagnostycznych. Z całą pewnością środowisko będzie domagało się jak najszybszej ingerencji w kwestię cen. Jeśli rząd przychyli się do tych żądań i postanowi załatwić to wraz z nowelizacją, sprawa może się przedłużyć.
Czekamy na prawo
Unijne zasady powinny być wdrożone w Polsce od czterech lat. Zmiany zakładają wprowadzenie obowiązku fotografowania sprawdzanego pojazdu na stanowisku diagnostycznym, by dało się udowodnić, że badanie w ogóle miało miejsce, zwiększenie nadzoru nad prawidłowością wykonywanych badań technicznych, wprowadzenie kar dla spóźnialskich kierowców czy zmianę zasad kształcenia diagnostów.
Efektem wprowadzenia nowych przepisów ma być uszczelnienie systemu. Jak informuje najwyższa Izba Kontroli, w Niemczech około 20 proc. przeprowadzonych badań technicznych kończy się wynikiem negatywnym. W Polsce w 2020 r. współczynnik ten wyniósł 2,5 proc. i z pewnością nie wynika to z lepszej kondycji samochodów po tej stronie Odry.