Chcą jeszcze bardziej dokręcić śrubę. Kierowcy zapłacą, nawet 9 tys. zł
Polska razem z blokiem kilku państw europejskich jest przeciwna nowej normie czystości spalin. Z kolei związek producentów stwierdza: Unia Europejska zaniża koszty, które będą musieli ponieść kierowcy.
23.05.2023 | aktual.: 23.05.2023 11:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po burzliwej batalii dotyczącej pojazdów bezemisyjnych czas na kolejne starcie pomiędzy organami unijnymi a producentami samochodów. Na razie ustalono, że od 2035 roku nie będzie można sprzedawać pojazdów emitujących dwutlenek węgla (chyba, że korzystają z e-paliw). Wspólnota jednak chce, by do tego czasu klasyczne "spalinówki" były jeszcze czystsze.
Zobacz także
Jak donosi ACEA (Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów) już teraz Europa ma najbardziej surowe normy emisji cząsteczek stałych i tlenków azotu. Mocniejsze dokręcenie śruby będzie oznaczać nawet o 2 tysiące euro (prawie 9 tys. zł) wyższą cenę samochodów osobowych i nawet 12 tys. euro (ok. 53 tys. zł) w przypadku autobusów i ciężarówek. To od 4 do 10 razy więcej niż zakładała Komisja Europejska.
Norma Euro 7 miałaby obowiązywać od 2025 roku. Oprócz zmniejszenia emisji wymaga ona, by auto było w stanie spełniać ją przez 10 lat i 200 tys. km. Obecnie jest to okres o połowę krótszy.
– Ze względu na ograniczenia w emisji CO2, jeśli producent chce zaproponować samochód segmentu A, to żeby spełnił on wymogi środowiskowe, auto musi być wyposażone w nowoczesne rozwiązania obniżające emisję CO2. Choćby układ mikrohybrydowy. A technologia kosztuje i w efekcie cena samochodu segmentu A zbliża się do ceny samochodu segmentu B – mówił Autokult.pl Jérôme Micheron, szef produktu firmy Peugeot.
Pomysłom sprzeciwiają też państwa. Na liście znajdziemy nie tylko Polskę, ale i Francję, Włochy, Czechy, Bułgarię, Rumunię, Węgry czy Słowację. Niemcy nie podpisały się pod tym stanowiskiem, choć minister transportu tego kraju popierał tę ideę.
Wskazano, że pieniądze wydane na doprowadzenie silników spalinowych do takiego poziomu czystości byłoby lepiej przeznaczyć na elektryfikację. Sigrid de Vries, dyrektor ACEA, stwierdził, że Euro 7 miałoby "ekstremalnie niski wpływ na środowisko przy ekstremalnie wysokich kosztach".
ACEA wskazuje na badania, według których wprowadzenie norm Euro 7 zmniejszyłoby emisję tlenków azotu o 4 proc. dla samochodów osobowych (w porównaniu do roku 2020). Utrzymanie normy Euro 6, przy wymianie pojazdów na nowsze po niższej cenie, zmniejszyłoby ten współczynnik o 80 proc.
Na razie w kwestii Euro 7 trwają negocjacje. Ostateczna data wejścia w życie przepisów nie jest znana.