Sprawdziłem swój alkomat profesjonalnym sprzętem. Wtedy przestałem mu ufać
W zeszłym roku policjanci zatrzymali ponad 109 tys. nietrzeźwych kierowców na polskich drogach. Teoretycznie łatwo zweryfikować, czy można prowadzić samochód – alkomaty można kupić już za 30 zł. Jak się przekonałem, w praktyce nie można im ufać.
27.11.2018 | aktual.: 30.03.2023 13:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zapytajcie któregokolwiek z moich znajomych, a potwierdzą wam, jak panicznie podchodzę do wizji prowadzenia samochodu w przypadku podejrzenia, że mogę nie być całkowicie trzeźwy. Wcale tu nie chodzi o to, że w trakcie imprezy wsiądę do auta i pojadę do sklepu. To poranek następnego dnia budzi u mnie największe wątpliwości. Czy już mogę prowadzić samochód? Czy nie stwarzam zagrożenia? Wreszcie – czy w przypadku kontroli policji nie będę miał problemów?
Ktoś powie, że przecież można samemu ocenić, czy się dobrze czujesz. Pewnie. Problem w tym, że prawo nie bierze pod uwagę samopoczucia kierowcy. Jeśli w organizmie ciągle mamy alkohol, to prowadzimy samochód pod jego wpływem. Spotkanie z policjantami może skończyć się mandatem, grzywną, zakazem prowadzenia pojazdów mechanicznych czy wręcz karą pozbawienia wolności. Kłopoty zaczną się również w przypadku stłuczki, nawet jeśli to nie my ją spowodujemy.
Stąd zawsze wychodzę z założenia, że lepiej odpuścić kilka drinków lub rano wybrać komunikację miejską, niż ryzykować. Jeśli nie mam pewności, sprawdzam się prostym alkomatem. Kosztował kilkadziesiąt złotych, co wydawało się śmiesznym wydatkiem w porównaniu do konsekwencji. Niestety śmieszne są również jego wskazania.
Zasada działania jest prosta. Należy go włączyć, poczekać 10 sekund, aż się uruchomi, a następnie przez 10 sekund dmuchać w ustnik. Urządzenie pokaże ilość alkoholu w wydychanym powietrzu, co pozwala na ocenę, czy można wsiadać za kółko. Sceptycznie podchodząc do jego skuteczności zawsze przyjmowałem zasadę, że dopóki nie widzę dwóch zer, nie wsiadam za kierownicę.
Dopiero niedawno nadarzyła się okazja, by zweryfikować, czy moje przypuszczenia co do małej dokładności mojego urządzenia były słuszne. Spotkałem się z przedstawicielami brytyjskiej firmy AlcoSense produkującej alkomaty. Jej założyciel, kierowca wyścigowy Hunter Abbott, zdradził, że urządzeniami zainteresował się po tym, jak jego kolega, który po weselu "czuł się dobrze", stracił prawo jazdy po kontroli trzeźwości. Pracował jako przedstawiciel handlowy, więc utrata dokumentu wiązała się z wydaleniem z pracy.
Abbott na spotkanie przywiózł zaawansowany alkomat Dräger 9510 używany przez policję i sądy oraz aparaturę pozwalającą na symulowanie wydychanego powietrza. Ustawiliśmy próbę, przy której na komisariacie zobaczylibyśmy 0,2 prom. Następnie sprawdziliśmy wskazania mojego alkomatu. Zależnie od sposobu "dmuchania" pokazywał 0,1 lub 0,5 prom. W pewnym momencie nawet pojawiły się moje oczekiwane dwa zera.
Następnie sprawdziliśmy alkomaty AlcoSense. Wskazania wahały się od 0,207 do 0,208 promila niezależnie od tego, jak mocno aparatura "dmuchała". Nic dziwnego – Abbott podkreślał, że ich flagowy model Ultra jest równie skuteczny, co alkomaty używane podczas kontroli policyjnych na drogach. Niestety kosztują swoje. Najtańszy model to wydatek ponad 500 zł, a najdroższy blisko 1000 zł.
Czy warto? Nie miałem do dyspozycji alkomatów innych producentów, więc nie mogę się wypowiadać o konkurencyjności brytyjskich urządzeń. Na pewno pozytywne wrażenie na mnie zrobiła prostota obsługi i fakt, że pilnują one, by użytkownik "poprawnie" dmuchał. Dzięki temu nie ma ryzyka, że sprzęt zbierze zbyt mało powietrza i pokaże fałszywy wynik, jak to miało miejsce w przypadku mojego prywatnego alkomatu.
Natomiast warto pamiętać, że zbadać się można również na komisariacie policji. Z własnego doświadczenia wiem, że nie na każdym mają alkomaty, dlatego warto zadzwonić wcześniej i się upewnić. Takie badanie jest darmowe i trwa dosłownie moment, a pozwala mieć pewność, że się nie łamie prawa.