Określanie własnej tożsamości przez pryzmat drobnych przyjemności

W dzisiejszym luźnym wpisie okołomotoryzacyjnym pozwolę sobie trochę poteoretyzować i wysnuję kilka akapitów nieskrępowanego konwenansami tekstu. Impulsem dla tego wszystkiego była sentencja jednego hiszpańskiego filozofa eseisty Jose Ortegi y Gasseta. Zaczniemy ambitnie - cytatem:

Określanie własnej tożsamości przez pryzmat drobnych przyjemności
Jozif AWM

01.04.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:30

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Obraz

"Dopiero w samotności człowiek jest naprawdę sobą."

Ja pójdę krok dalej i powiem, że to kim jesteśmy definiuje nasze zachowanie w wolny dzień, o poranku, w momencie kiedy nic nie musimy i skupiamy się na sobie, na naszych małych życiowych przyjemnościach. Na tych drobiazgach które sprawiają nam uciechę, o których często myślimy, i dzięki którym możemy się odróżnić jako indywidua od ogółu jednocześnie łącząc w grupy (jak grupa odwiedzających Autokult.pl).

Tak właśnie wygląda szara proza życia przeciętnego kierowcy.
Tak właśnie wygląda szara proza życia przeciętnego kierowcy.© Zdjęcie własne

Tym jesteśmy, co robimy....najczęściej w sobotę rano, a jak bardzo rano - to zależy od piątkowego wieczoru. Czasem to 8:45 i jedzenie śniadania ze świadomie wybranych produktów, a czasem to 14:30 i jedzona w piżamie pizza z dostawy.

W zależności od poprzedzającego piątku, całego tygodnia czy aktualnej pory roku w sobotni poranek następuje krystalizacja naszej osobowości. Zosia idzie na ubraniowe zakupy, Basia do biblioteki, Zuzia na boisko porzucać do kosza, a korposzczur-lizus Kamil zaprosił szefa na partyjkę skłosza. Co kto lubi. Ja natomiast ubrałem swój ukochany komplet ubrań z linii "jak jeszcze raz to ubierzesz to się do ciebie nie przyznam", przyodziałem buty które każdy szanujący się gentleman (a do takiego przecież aspiruję) wyrzuciłby dwie dziury temu i pojechałem zrobić coś dla siebie. SPA.

Bezdotykowa myjnia samochodowa. Garść monet w kieszeni i procedura przywracania fabrycznego blasku na lekko rdzewiejącym lakierze się rozpoczyna. Mimo, że dzień jest deszczowy, to przyjemność mycia, czyli de facto zmiany koloru auta z "szarego wiadra" na "der silwermetalik, ja" w skali bezwzględnej oscyluje w granicach zarezerwowanych dla sikania po staniu w dłuugim korku.

Odkurzanie, myjnia, wygrzebanie spod fotela papierka po ulubionym batonie zjedzonym na dopchanie po wigilijnym obiedzie, doglądanie nowych ognisk korozji i odprysków na lakierze. Niby trochę turpizm, a tak naprawdę to życie. Tak właśnie wygląda związek z samochodem, codzienność użerania się z problemami i odwożenia dzieci do przedszkola o na 8:30. Tak, jak nieumalowana, zmęczona i rozczochrana żona. A to, do czego wszyscy toczymy ślinę i czynność której tak bardzo wszyscy pragniemy - upalanie mocarnych aut na szerokich torach - to alegoria jednonocnego romansu z aktorką z telewizji. Zapomnij.

Wróćmy na myjnię - jest coś przyjemnego w patrzeniu na białą pianę wymieszaną z brudem spływającą wycięciami w karoserii. Brzmi to trochę niepokojąco, ale niech pierwszy hejtem rzuci ten, kto w telefonie nie ma zdjęcia swojego auta na myjni!

Nowe ogniska korozji. Cementują (szpachlują) związek z autem.
Nowe ogniska korozji. Cementują (szpachlują) związek z autem.© zdjęcie własne

Inne małe przyjemności wynikają z podejścia do sprawy. Dajmy na to tankowanie - czynność, którą ciężko lubić. Jak zwykle gdzieś się spieszysz, żyd razi po oczach, trzeba zjechać, wyjść, wsadzić pistolet, zalać, wyciągnąć, zapłacić 10x więcej niż ten cały szajs warty i jedziesz dalej. Nieco gorszy scenariusz zakłada, znowu jest północ i wszystkie stacje są zamknięte na rozliczenie, a do domu na tych oparach nie dojedziesz. Bo najczęściej opary kończą się o północy. Ot, jedna z odwiecznych mitycznych legend motoryzacyjnych. Coś jak nigdy niedziałający kompresor przy stacji czy pechowe zaliczenie jedynej dziury na całym odcinku równego asfaltu.

Ale w taki poranek jak ten, kiedy właśnie dokonałeś quasi-detailingu za 7 zł, jedziesz z zapiętymi pasami (1/5x) które od razu dociągnąłeś (1/500x) a ręce trzymasz 14:45, tankowanie nie jest tylko tankowaniem. Tankowanie jest serwis-parkiem dla Twojego wurca, jest pit stopem dla Twojej F1, jest oazą dla Twojego strudzonego podróżą Sputnika. Po zalaniu kilkunastu litrów najwyższej jakości paliwa ("nie zalewam do pełna bo środek ciężkości mi się zmienia" - autentyk o 316i Compact !!!) zmieniasz stanowisko na sprawdzenie ciśnienia w oponach (kompresor 8/10x zepsuty). Nie robisz tego często, najwyżej raz-dwa razy między wymianą opon, ale jak już robisz.....to te leszcze z pit stopów mogą się od Ciebie uczyć. Trzykrotna próba połączenia węża z zaworem schradera, później rzut oka na analogowym wskaźniku, dopompowanie na zapas, badawczy kopniak w oponę i można jechać dalej.

Ale jak jechać. W taki dzień nie jedziesz jak typowy Ty. W ten dzień jedziesz jak Gosling w drajwie, jak Statham w Transporterze, jak Gigi Galli w A-grupowym Clio, jak licealista w odpimpowanym Civicu na nielegalnym tuning-spocie na tyłach Biedry w powiatowym mieście, jak Jozif w lekko nadrdzewiałym Sputniku do Carrefoura po brokuły i papier toaletowy. LIKE A SIR.

Kiedy już zajeżdżasz dumny jak paw pod blok i robisz trzy kółka, żeby na pewno zaparkować pod samym wejściem do klatki przypominasz sobie, że masz jeszcze resztkę płynu do spryskiwaczy w bagażniku. Więc wlewasz. Ale jak wlewasz. Robisz to z namaszczeniem, jak mistyczny rytuał odprawiany o świcie w średniowiecznym, zamglonym zamku przez Seana Connery w imieniu róży. W pełni skupienia, z niemalże chirurgiczną precyzją, z aptekarską dokładnością, jakby od ilości wylanych kropli zależały losy cywilizacji. Więc wlewasz tę chemiczną ciecz w kolorze radioaktywnych kocich sików, wlewasz ją, z lubością wdychając niezdrową unoszącą się z baniaka woń. Zawroty głowy przyjemne, ale to nie to samo co aromat unoszący się za Robourem (najpierw nuta głowy - niespalone paliwo, potem nuta serca - olej, i na końcu nuta bazy informująca się o uzależnieniu - zapach tęsknoty). Ale o czym my mówimy, woń płynu do spryskiwaczy wobec zapachu przejeżdżającego Roboura ma się tak jak "faza po wąchaniu butaprenu wobec halunów po zarzuceniu porządnego kwasa". Takie piękne porównanie sprzedał mi jeden punk z którym jechałem kiedyś pociągiem relacji Wrocław-Powiatowe Miasto Rodzinne. Jest obrazowe i dość często go używam. Więc wlałeś ten płyn do spryskiwaczy, i masz świadomość, że robiłeś najnormalniejsze rzeczy na świecie. Kobiecy odpowiednik tych czynności to latanie na szmacie po kuchni, niemniej jednak jesteś dziwnie usatysfakcjonowany. Ostatnie pół godziny było czymś tylko dla Ciebie. Małym nakładem pracy poprawiłeś sobie humor i mniemanie o swoim aucie. W końcu czyste, zatankowane auto z dopompowanymi kołami to nie byle kokociny.

Na tym opowieść się kończy. Sexy Zuzia spociła się grając w kosza i wraca do domu, korpolizus Kamil mówi właśnie szefowi, że jest zaskoczony jego umięśnionymi łydkami, a Ty - szczęśliwy - wracasz do swojej dekadenckiej meliny szurając dziurawym butem. Nie zrobiłeś nic spektakularnego, żaden tam bok, żadna szybka seria zakrętów, żadne rajdowe ścięcie zakrętu, po prostu szara proza życia. Ale określa Ciebie.

I w ten sam sposób możemy spojrzeć na ludzi którzy nas otaczają. Nasi przyjaciele, rodzeństwo, współpracownicy czy małżonek. Patrząc na kogoś przez pryzmat przyjemności zawsze możemy dojrzeć w kimś drugie dno, może jakąś nową wartość.

Choć historia powinna się tutaj zakończyć, zakręca jeszcze jednym meandrem. Przed klatką spotykam sąsiada. Parę razy z nim gadałem, petrolhead ale 20 lat starszy - nie jest lekko złapać wspólny język. Na co dzień jeździ XJ, a na lato ma 911 997.2 Cabrio 4S. Widocznie zauważył, że ostatnio auto miałem upier....uje....brudne, i z

przekąsem rzucił uśmiechając się pod wąsem*:

  • O jakie jasne, nowe?
  • Nie, wyprane w Perwollu.
  • Wąs dodany na potrzebę tego zapisku. W rzeczywistości sąsiad nie ma wąsa.
Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (11)