Nissan GT‑R - Godzilla jak wino
Ferrari - F430, 458 Italia, 488 GTB, BMW Serii 5 - E60, F10, G3-, Golf - V, VI, VII...
04.01.2017 | aktual.: 01.10.2022 20:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W tym czasie tylko jeden słuszny wariant Nissana GT-R. Popularna Godzilla zaczęła swoje życie w 2008 roku i żyje nadal. Dojrzewa stając się z roku na rok coraz lepszą. Złośliwi mówią "komputer na kołach". Może coś w tym jest, ale w takim razie czym jest Tesla?
Japończycy to perfekcjoniści. Są niezwykle uparci i uwielbiają samodoskonalenie. Wszystko co robią popierają głębszą filozofią i nadają sens nawet prostym rzeczom. Trenuję karate to wiem. Zamiast karmić ludzi liftingami i "nowymi generacjami", które nie wnoszą nic nowego, otwarcie przyznają, że to wciąż ten sam GT-R ale jednocześnie z roku na rok coraz lepszy, coraz dojrzalszy. Dopiero wersja na rok 2017 doczekała się jakichkolwiek zauważalnych zmian stylistycznych. Kojarzycie ten motyw? Honda, która długo zwlekała z wypuszczeniem Type-R, do momentu aż inżynierowie uznali, że jest wystarczająco dobra by złoić konkurencję.
VR38DETT - Pozornie bezduszny zlepek liter i cyfr, który tak na prawdę oznacza żywiołowe i dopracowane serce Nissana, produkowane ręcznie przez skośnookich inżynierów. Dziś to serce jest o prawie 100KM mocniejsze niż 8 lat temu, przynajmniej w "zwykłej" wersji, bo należy też pamiętać o wersji Nismo. Na rynek silnik ten wchodził z mocą 485KM, która gwarantowała sprint do "setki" w 3,5s i pozwalała gnać 311km/h. Dzisiejszy GT-R ma już 570KM i podobno "setkę" jest w stanie zrobić poniżej 3s (ale tylko w perfekcyjnych warunkach) a licznik skończy swój bieg na wskazaniu 315km/h. W wersji Nismo pod maską pracuje aż 600KM czyli o 115 więcej niż w pierwszym wcieleniu tego dzika. Przyznacie sami, że 115KM pomiędzy najsłabszym a najmocniejszym wcieleniem to nie byle jaki wzrost, prawda? Sam silnik to benzynowe V6 wspomagane dwiema turbosprężarkami, które tutaj myślę nikomu nie przeszkadzają. Samochód ma pod podwoziem dwa wały napędowe - jeden transportuje moc na tylne koła, skąd jest "zawracana" drugim, cieńszym wałem napędzającym koła przednie. Po drodze oczywiście są przekładnie, mosty napędowe i takie tam. Skomplikowane ale piekielnie skuteczne. Tyle suchych faktów. Całkiem nieźle prawda?
Nie ma jednak róży, która nie posiada kolców. Najczęściej wskazywaną wadą Nissana GT-R jest jego masa, która zdaniem doświadczonych kierowców jest wyraźnie odczuwalna, szczególnie z przodu tego potwora. Dla porównania kultowa 911-tka w wersji Turbo S z podobnym silnikiem (też 6 cylindrowe 3.8 o mocy 580KM) jest o niecałe 150kg lżejsza (1740kg GT-R'a wobec 1600kg w 911-tki), co przekłada się realnie na odczucia zza kierownicy i lepsze "papierowe" dane dotyczące przyśpieszeń i prędkości maksymalnych. Uważam, że dążący do perfekcji inżynierowie Nissana poza tym, że każdego roku dopracowują zawieszenie i poszczególne elementy silnika kryjącego się pod maską powinni pomyśleć o zbiciu masy, by ustosunkować się do tych zarzutów, bądź co bądź płynących od ludzi, którzy na prowadzeniu się znają. Chociaż GT-R'em jeździ Krzysztof Hołowczyc, czyli zawodowcy mimo masy lubią to auto.
Każdy medal ma jednak dwie strony. Nie inaczej jest ze zbijaniem wagi. Poza ograniczeniami konstrukcyjnymi tą ciemniejszą stroną odchudzania, głównie poprzez zastosowanie w produkcji lżejszych materiałów, są rosnące koszta produkcji takiego auta. Drogiego karbonu czy aluminium przecież i tak nie brakuje w konstrukcji "Godzilli". Konsekwencją drogiego odchudzania byłoby mocne podwyższenie stosunkowo niskiej ceny tego samochodu a przecież GT-R ma być nie tylko szybki ale i przystępny dla klientów. Komuś prawdopodobnie wyszło, że nie warto zbijać kilku kilogramów kosztem drastycznego zwiększenia ceny samochodu. Należy pamiętać, że podstawowy GT-R (od 499.000zł) kosztuje obecnie prawie dokładnie połowę tego co 911 Turbo S (1.000.038zł), z którym ma przecież porównywalne osiągi i dodatkowo jest prawie w pełni wyposażony, co w Porsche nie jest tak oczywiste. Za 30 KM więcej w odmianie Nismo zapłacimy 750.000zł, co już skraca dystans do Porsche dając w zamian wyższą od Niemca moc.
Co jeszcze się zmieniło? To co widoczne, czyli karoseria i wnętrze. Pracowici, żółci przyjaciele przeprojektowali zderzaki, nieco zmieniając kształt przednich nadkoli i sam wyraz twarzy. Tutaj jednak można mówić o pierwszym solidnym liftingu. Pierwszy lifting po 8 latach produkcji! Nieźle! Poza tym zmiany stylistyczne zaszły też wewnątrz kabiny. Zmieniła się kierownica, bo dotychczas montowana wyglądała już nieco archaicznie. Zmienili ułożenie przycisków i łopatek do zmiany biegów, które teraz obracają się razem z kołem kierownicy. Wewnątrz zmienił się też panel centralny. Duży, na prawdę wielofunkcyjny ekran zyskał układ nerwowy, dzięki któremu reaguje na dotyk ale wciąż pozostał umieszczony na górze deski rozdzielczej, przyciski (jak dobrze, że się ostały) są teraz umieszczone po bokach ekranu a nie tylko pod jego spodem. Przyciski służące do ustawiania klimatyzacji powędrowały niżej, co zostało wymuszone przez zmianę kształtu deski rozdzielczej oraz dołożenie centralnych kratek nawiewów. Z wyglądu to by było tyle. Myślę, że ogólny design tego auta mimo upływu lat jest nadal na tyle świeży, że nawet te zmiany nie były niezbędne, choć na pewno działają in plus.
Czy bym go kupił? Tak! Obiektywnie patrząc, to auto za niewygórowaną kasę daje niesamowite osiągi i prowadzenie, które są porównywalne z najszybszymi (i najdroższymi) samochodami na świecie. Mimo kilku kilogramów nadwagi i zastosowania dużej ilości skomplikowanej technologii i elektroniki, ten samochód potrafi dawać niezapomnianą frajdę z jazdy, co potwierdzają w swoich opiniach wyczynowi kierowcy. Skoro więc nie ma wielkiej różnicy to po co przepłacać? Mam tylko nadzieję, że w wersji na 2018 nie dołożą silników elektrycznych, bo się załamię.