"Ja pukam, ty mówisz". Resorty nie chcą wziąć odpowiedzialności za tzw. szkodę całkowitą
Resort infrastruktury doskonale wie, że po drogach poruszają się wraki po tzw. szkodzie całkowitej, które nigdy nie powinny na nie wrócić. Na razie jedynie "deklaruje wsparcie" przy pracach nad nowymi przepisami, lecz zespół nad nimi debatujący nie wyszedł z żadną ciekawą inicjatywą.
01.04.2021 | aktual.: 16.03.2023 14:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W polskich przepisach nie ma dokładnej definicji szkody całkowitej. Jest za to zdefiniowana szkoda istotna. Jeśli do niej dojdzie, auto po naprawie musi przejść dodatkowe badanie techniczne. Nie ma jednak żadnego zapisu, który wskazywałby, kiedy pojazd nie kwalifikuje się do naprawy i powinien być na stałe wycofany z eksploatacji.
Zobacz także
Taka sytuacja generuje masę patologii na rynku samochodów używanych. Z jednej strony pozwala na naprawę i sprzedaż aut w takim stanie, że nie da się ich naprawić zgodnie ze sztuką. Nie jest rzadkością import samochodów, które nie mają prawa do rejestracji w krajach zachodnich. Z drugiej strony daje ubezpieczycielom furtkę, gdzie mogą zarobić na pojeździe, który miał drobną kolizję.
"Na skrzyżowaniu delikatnie puknąłem auto, które nagle zahamowało. Uderzenie przy prędkości 7 km/h, ale tak nieszczęśliwe, że uniósł się delikatnie błotnik, który połamał przednie lampy i uruchomił poduszki powietrzne. Już w warsztacie powiedziano mi, że tak wycenią, żeby się nie opłacało naprawiać na oryginalnych częściach. Oczywiście po aukcji przeprowadzonej przez ubezpieczyciela, warsztat od razu kupił auto za dużo większe pieniądze, niż otrzymałem z polisy" – informuje jeden z czytelników.
Resort infrastruktury umywa jednak ręce, wskazując, że kwestie likwidacji szkód komunikacyjnych leżą w gestii Ministerstwa Finansów. To właśnie tam w 2017 roku działał zespół zajmujący się postulatami branży motoryzacyjnej odnośnie napraw powypadkowych.
W resorcie infrastruktury zauważono, że zasadne byłoby wprowadzenie do równania rzeczoznawców samochodowych, których ekspertyzy pozwoliłyby na kwalifikowanie wraków pojazdów jako "odpady". Z kolei "przecenione" naprawy zostałyby ukrócone. Rozmowy prowadzone w ramach podzespołu nie przełożyły się na żadne konkretne zmiany legislacyjne, a kierowcy zostali pozostawieni sami sobie.
Cała sytuacja przypomina parę dzieci przed pokojem nauczycielskim, które boją się naruszyć status quo. W końcu jedno z nich stwierdza: "ja pukam, ty mówisz".
Na razie więc trzeba być wyjątkowo czujnym przy zakupie używanego pojazdu. Warto skorzystać z usługi "Historia pojazdu", dostępnej na stronie rządowej, gdzie za darmo możemy sprawdzić historię badań technicznych oraz – od niedawna – aktualizowany przebieg pojazdu. Warto też odkodować numer VIN – indywidualny dla każdego pojazdu – i sprawdzić, czy wszystko zgadza się ze stanem rzeczywistym. Niestety, może się okazać, że zrobiliśmy "okazję" życia i kupiliśmy dwa auta w cenie jednego – niekoniecznie kompletne.