Idą zmiany w systemie badań technicznych pojazdów. Ministerstwo sonduje grunt

Rząd wraca do zarzuconej końcem 2018 r. reformy systemu funkcjonowania SKP. Wiceminister infrastruktury spotkał się już z przedstawicielami przedsiębiorców prowadzących stacje kontroli pojazdów.

Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli system wymaga zdecydowanej zmiany. Dziś jest niewydolny
Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli system wymaga zdecydowanej zmiany. Dziś jest niewydolny
Źródło zdjęć: © Andrzej Zbraniecki/East News
Tomasz Budzik

05.12.2019 | aktual.: 22.03.2023 17:08

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Powrót do stołu

Wiceminister infrastruktury Rafał Weber pod koniec listopada spotkał się z przedstawicielami zarządu Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów. Lakoniczna notka drugiej z tych organizacji informuje, że tematem spotkania było omówienie przyszłych zmian w systemie kontroli pojazdów. Poprosiłem ministerstwo o więcej szczegółów.

  • Przepisy Unii Europejskiej, w szczególności regulacje dyrektywy Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/45/UE (...), zobowiązują Polskę do wprowadzenia w krajowych przepisach zasad dotyczących badań technicznych pojazdów przyjętych i obowiązujących w UE - informuje Autokult.pl Szymon Huptyś, rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury. - Projekt ustawy wdrażający rozwiązania z zakresu badań technicznych pojazdów przewidziane przepisami UE jest przedmiotem prac w Ministerstwie Infrastruktury. Na spotkaniu wiceministra Rafała Webera z przedstawicielami Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdu (...) nie podjęto żadnych wiążących decyzji - dodaje Huptyś.

Na fali zwiększenia dbałości o bezpieczeństwo na drogach rząd wraca do zawieszonych 14 grudnia 2018 r. zmian w systemie kontroli pojazdów. Mamy dużą zwłokę, bo wspomniana dyrektywa określała, że implementujące ją przepisy w każdym z państw członkowskich powinny obowiązywać najpóźniej od 20 maja 2018 r. Przed rokiem nie udało się tego zrobić.

Już na finiszu drogi legislacyjnej, podczas trzeciego czytania w Sejmie, wskutek opinii Jarosława Kaczyńskiego złożono wniosek o odrzucenie projektu w całości.

Kość niezgody

Powodem takiego obrotu sprawy był opór ze strony środowiska właścicieli stacji kontroli pojazdów. Pośród wielu zmian, które wprowadzała nowelizacja, zaproponowano również obowiązek odprowadzenia 3,5 zł tzw. opłaty jakościowej od każdego badania. Jednocześnie nie zmieniono cennika badań technicznych. W praktyce oznaczało to, że nową daniną byliby obciążeni właściciele stacji. Choć żadna ze stron listopadowego spotkania w Ministerstwie Infrastruktury nie ujawnia na razie szczegółów, podczas rozmów prawdopodobnie właśnie ten aspekt zmian był głównym punktem.

W 2018 r. środowisko właścicieli SKP podnosiło też temat cennika opłat za badania. Jak argumentowali przedstawiciele PISKP, nie był on zmieniany od 2004 r. W praktyce oznacza to, że przychody właścicieli stacji są na jednakowym poziomie, choć na przestrzeni lat wzrosły koszty funkcjonowania firm.

Opór wzbudzał również zawarty w odrzuconej nowelizacji pomysł, by zmienić sposób sprawowania kontroli nad SKP. Obecnie taką kontrolą mają zajmować się starostowie, po zmianach miało być to zadanie Transportowego Dozoru Technicznego. Była to reakcja rządu na miażdżący raport Najwyższej Izby Kontroli z 2017 r. Stwierdzono w nim, że nadzór nad stacjami jest w zasadzie iluzoryczny. Niemal żadne ze skontrolowanych wówczas starostw (19 z 21 skontrolowanych) nie przeprowadzało obowiązkowych, corocznych kontroli SKP. W rezultacie niektóre z nich nie były sprawdzane od kilkunastu lat.

To przekłada się na sposób funkcjonowania wielu punktów. Zatrudnieni w nich diagności nie wystawiają oceny negatywnej mimo istotnych usterek pojazdów, zyskując w ten sposób zaufanie klienta, który wróci za rok, a sami nie ryzykują w zasadzie niczym. Efekt? Odsetek badań zakończonych wynikiem negatywnym w Polsce wynosi ok. 2 proc., podczas gdy w Niemczech sięga 23 proc. przeglądów.

Co zmieni się dla kierowców?

Jeśli rząd powróci do rozwiązań, które zostały zdefiniowane w zawieszonej nowelizacji, nowy system badań będzie miał dla kierowców dobre i złe strony. Ci, którzy spóźnią się z badaniem technicznym o więcej niż 45 dni, za badanie zapłacą o 45 proc. więcej. Z kolei, jeśli wprowadzą w pojeździe zmiany konstrukcyjne, będą musieli udać się do jednej ze stacji o rozszerzonych kompetencjach, wskazanych przez Transportowy Dozór Techniczny.

Plusów projektowanych zmian jest jednak więcej niż minusów. Kierowca, któremu w dowodzie rejestracyjnym skończą się pola na pieczątki przeglądu, nie będzie musiał wyrabiać nowego dokumentu. Byłaby to likwidacja absurdu. Dziś przepisy nakazują w takiej sytuacji wymianę dowodu rejestracyjnego, choć podczas kontroli policja w ogóle go nie potrzebuje, gdyż korzysta z danych zgromadzonych w Centralnej Ewidencji Pojazdów.

Ułatwieniem dla kierowców ma być też zasada mówiąca, że jeśli pojawiają się na stacji kontroli nie wcześniej niż 30 dni przed wyznaczonym terminem, nie tracą brakujących do niego dni. Po badaniu diagnosta miałby jako nowy termin badania podać datę odległą o rok od wyznaczonej poprzednio. Wreszcie, jeżeli dojdzie do zmiany sposobu nadzoru nad SKP, to przeglądy staną się bardziej skrupulatne.

Premier głośno mówi o konieczności poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach. Nie sposób wyobrazić sobie jej bez wyeliminowania z ruchu tych pojazdów, których stan stanowi zagrożenie dla kierowcy i innych uczestników ruchu. Oby tym razem rząd nie wycofał się w ostatniej chwili.

Komentarze (37)