Golf - cykl życia produktu ze stajni VW [felieton]
Pisanie o Volkswagenie Golfie przypomina wtykanie kija w mrowisko. Przyznam, że zawsze mnie dziwiło, że takie zwykłe i pospolite auto może wzbudzać tyle emocji i to jakże skrajnych. Lubię wyzwania i dziś chciałbym spojrzeć na ten model w trochę inny, subiektywny, ale mam nadzieję ciekawy sposób. Zobaczmy, czy mi uda.
17.04.2014 | aktual.: 08.10.2022 09:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na przestrzeni lat i patrzenia przez pryzmat kolejnych generacji, sposób odbierania tego modelu jest skrajnie różny. Można jednak odnotować pewne podobieństwa, wspólne dla wszystkich odmian, które chciałbym nieco rozwinąć. Z generacji na generację powtarza się ten sam scenariusz cyklu życia produktu, jakże charakterystycznego dla tego modelu.
Golfy trafiają na rynek jako auta stosunkowo nowoczesne, ale nie rewolucyjne – wśród konkurencji nie wyróżniają się szczególnie. Tak jest z generacji na generację, ale spójrzmy na najnowsze VI i VII – to całkiem przyjemne w jeździe pojazdy, ale trudno znaleźć w nich coś fascynującego, co by motywowało do ich kupna.
Po kilku latach dana generacja wchodzi w mniej chlubny okres swojej kariery. Na rynku używanym Golf jest rozchwytywany, nieważne w jakiej wersji i stanie technicznym, najważniejsze żeby był tani albo ładny (czyt. bogata wersja). To powoduje, że na rynku utrzymują się egzemplarze, które powinny odejść w niebyt. Jeśli w danym momencie brakuje tanich pojazdów krajowych, dowożone są prawdziwe perełki zza zachodniej granicy.
Ponieważ priorytetem jest cena, to naprawa odbywa się po kosztach. Egzemplarze kupione za grosze doprowadzane są do pseudoidealnego stanu technicznego i sprzedawane po średniej cenie rynkowej. W cenie zaczynają być wszelkiej maści dodatki, które wyróżnią samochód spośród setek podobnych i pozwolą napisać w ogłoszeniu jak bardzo doposażona jest to wersja i sprzedać go nieco drożej.
Dodatkowo, obecność wielu zamienników pozwala tanio serwisować kilkuletnie samochody, ale jakość najtańszych rozwiązań powoduje, że auto nie jest już tak dobre, jak było na początku swojego rynkowego stażu. Problemem zaczynają być także użytkownicy, którzy kupują auto, na które ich nie stać i oszczędzają na ich eksploatacji. Typowym przykładem tej fazy życia Golfa jest obecna sytuacja piątej generacji. Jeszcze niby świeża, ale już można znaleźć egzemplarze, których historią można by obdzielić wiele innych.
Jeszcze gorsza jest faza następna – obejmująca ponad dziesięcioletnie auta tego modelu. Są takie miejsca w Polsce, gdzie fascynacja tym VW jest tak silna, że kolejne generacje stają się wyznacznikiem wątpliwego prestiżu. Niestety, wyznacznikiem staje się również stopień modyfikacji i wielkość felg. O ile okładanie tych aut wielkimi spojlerami przestało być codziennością, to rozmiar felg dalej ma znaczenie. Nikt nie chce jeździć Golfem IV na standardowych 14-stkach, ale wszyscy chcą na 17-stkach lub większych.
I tutaj zaczynają się problemy. Auta kupowane są zazwyczaj przez ludzi stosunkowo młodych, dla których jest to pierwszy lub jeden z pierwszych samochodów. Koszt zakupu i niezbędnych modyfikacji (przyciemniane szyby, audio, felgi) powoduje, że na odpowiedni serwis już nie wystarcza. Większe koła powodują szybkie wybijanie się zawieszeń, które w krytycznym momencie uzdatniane są zamiennikami najniższej jakości w podrzędnym serwisie, a poprawa niekiedy trwa stosunkowo krótko.
Na paliwo też nie zawsze wystarcza, dlatego najbardziej poszukiwane są te, które jeżdżą za grosze – z instalacją LPG lub wręcz mitycznym TDI. Wystarczy poprzeglądać ogłoszenia sprzedaży Golfów III i IV generacji. Handlarze autami mają zasadę, że nie jest ważny stan techniczny Golfa, ważny jest silnik i odpowiedni wygląd – taki zawsze się sprzeda odpowiedniemu nabywcy. To niestety przypomina wojnę na wyniszczenie, którą przeżywają niedobitki.
Na szczęście starsze Volkswageny bywały dość wytrzymałe i te, które przetrwają te najgorsze chwile, przechodzą do fazy trzeciej – youngtimerów. Nagle bowiem okazuje się jak bardzo ciekawe to samochody. Auta, które przez 20 lat nikogo nie zachwycały teraz bywają pożądane nawet przez estetów. Największym powodzeniem cieszą się te, które miały najtrudniejsze życie – wersje GT, GTI, GTD i wszystkie podobne. Teraz jest odwrotnie - im mniej zmodyfikowany, tym cenniejszy.
Ceny zaczynają rosnąć i takiego zadbanego Golfa II kupić za przyzwoite pieniądze coraz trudniej. Znakomita dostępność części powoduje, że auta na których zawsze oszczędzano zaczynają być doinwestowywane. Ich właściciele nie szczędzą pieniędzy na elementy wysokiej jakości, polerowanie karoserii czy oryginalne, ale wcale nie monstrualne felgi „z epoki”.
Później im Golf starszy, i bardziej zadbany – tym droższy. Wśród pasjonatów znajdziemy wiele egzemplarzy pierwszej generacji – często po kompleksowej odbudowie. Prawdziwą perełką okazał się Golf I w wersji Cabrio – tego chyba nikt nie mógł przypuszczać przed kilkunastu laty.
Spójrzmy na III generację, która przez ostatnie lata była przez wielu opluwana. Najciekawsze i najstarsze egzemplarze powoli zaczynają budzić uznanie. Bo trzeba przyznać, że taki Golf III VR6, nawet dla krytyków marki i samego modelu, jest czymś zupełnie oderwanym od naszej nowoczesnej codzienności. Silnik sześciocylindrowy w kompakcie? – O to coraz trudniej nawet w BMW serii 1.
Zamiast toczyć wojnę o poszczególnych markach lub rozmawiać o silnikach TSI spróbujmy odpowiedzieć sobie na niełatwe pytania: Dlaczego akurat te samochody tak się starzeją? Dlaczego nie piszę tego artykułu o Oplu Astrze czy Fordzie Escorcie? Czy seria III lub IV kiedyś będzie równie ceniona jak te starsze? Ciekawi mnie, jakie Wy macie zdanie w tej kwestii.