Elon Musk chce, żeby wszystkie samochody były elektryczne. Czy to w ogóle możliwe?
Elon Musk zapowiedział, że jego firma nie spocznie do czasu, aż wszystkie samochody na drogach będą elektryczne. To realna wizja czy raczej marzenie, które nie ma szans się spełnić? A może po prostu dobry PR i słowa, które chcą usłyszeć fani Tesli?
16.05.2017 | aktual.: 01.10.2022 20:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tesla cały czas jest marka niszową, która produkuje niewiele samochodów. Jednak stała się symbolem dla aut elektrycznych, a Elon Musk jest największym propagatorem tej technologii. Samochody amerykańskiej firmy odniosły spory sukces i można jest zobaczyć nie tylko na ulicach Los Angeles i innych kalifornijskich miast, ale też w całych Stanach Zjednoczonych, Norwegii (której rząd dopłaca do samochodów elektrycznych) i największych europejskich metropoliach.
Choć Elon Musk przekonuje, że za rosnącą popularnością jego samochodów stoi ekologia i zalety napędu elektrycznego, to nie jest to cała prawda. W końcu duże koncerny już wcześniej oferowały samochody na prąd, ale nie stały się one ani modne, ani szczególnie popularne. Tesla przede wszystkim zauważyła, że skoro auta elektryczne są drogie, to nie ma sensu (przynajmniej na razie) tworzyć modeli miejskich, a zamiast tego stanęła w szranki z markami premium. W tej sytuacji ceny nie są już tak odstraszające.
Do tego dochodzą osiągi, a dokładniej przyspieszenie oferowane przez napęd elektryczny. Model S (a nawet SUV, czyli Model X) Tesli w najlepszej specyfikacji oferuje czas od 0 do 100 km/h porównywalny do supersamochodów. Do tego nisko położony środek ciężkości, który zapewniają akumulatory, poprawia właściwości jezdne i to mimo sporej masy pojazdu.
Zatem Tesla skierowała swoją ofertę do odpowiednich klientów i dzięki temu nie może narzekać na brak popularności. Co więcej, po jej samochody ustawiają się długie kolejki i amerykańska firma nie nadąża z produkcją. Nawet wpadki jakościowe nie odstraszają zbyt wielu klientów. Sam Elon Musk dzięki temu postrzegany jest jako wizjoner i osoba odpowiedzialna za rewolucję w motoryzacji. Sam pochodzący z RPA miliarder też dba o swój wizerunek i często wygłasza kontrowersyjne i ambitne tezy.
Jedną z nich jest stwierdzenie, że nie spocznie, dopóki wszystkie samochody na drogach nie będą elektryczne. Coś, w co chyba tylko najgorliwsi wielbiciele takich pojazdów mogą uwierzyć. Na drodze do pełnej elektryfikacji stoi wiele przeszkód i cały czas pozostaje pytanie – czy faktycznie jest ona potrzebna?
Przede wszystkim samochody elektryczne są droższe od spalinowych. Choć sam silnik jest relatywnie tani i prosty w konstrukcji, to już koszt produkcji akumulatorów jest bardzo wysoki. To oznacza, że cały czas nie ma co liczyć, aby popularne samochody zostały w najbliższym czasie zastąpione elektrycznymi odpowiednikami. Wystarczy spojrzeć na cenę Volkswagena e-Golfa, który kosztuje 162 890 zł, czyli blisko dwa razy więcej od porównywalnej wersji benzynowej.
Drugą kwestią jest ładowanie akumulatorów. Nawet w przypadku szybkich ładowarek i uzupełnianiu tylko części energii, trzeba na to poświęcić kilkadziesiąt minut. Podczas jazdy w mieście i możliwości ładowania w domu, w pracy lub w trakcie zakupów, nie jest to problemem, ale już podczas pokonywania dłuższej trasy taka przerwa nie zawsze jest czymś pożądanym. Tym bardziej że nawet najdroższe tesle oferują realny zasięg (przy ekonomicznej jeździe) nieco ponad 400 km, a w przypadku tańszych modeli jest to ok. 150-200 km.
Oczywiście Elon Musk wymyślił i na to sposób – wymienne akumulatory. Rozwiązanie polega na tym, że na specjalnej stacji można wymienić puste akumulatory na pełne. Jest to ekspresowe (jak przekonywał szef Tesli, nawet szybsze od tankowania paliwa), ale też ma swoje wady – po pierwsze dodatkowe zestawy akumulatorów to dodatkowe koszty, a po drugie w takim systemie albo trzeba wrócić po swoje baterie, albo muszą być one wspólne i niezależne od posiadanego samochodu.
Samochody na prąd mają wiele zalet. Sam silnik elektryczny ma dużo lepszą charakterystykę pracy od spalinowego, a do tego jest cichy, co zapewnia wyższy komfort podróży. Ekologiczne plusy też są oczywiste. Z jednej strony można mówić, że produkcja aut elektrycznych nie jest najlepsza dla środowiska, ale nawet w sytuacji, gdy prąd pochodzi z węgla, to auta na prąd pozwalają pozbyć się spalin z ulic i poprawić jakość powietrza w centrum miasta. Oczywiście można dyskutować, w jak dużym stopniu zanieczyszczenia powodowane są przez spaliny samochodów, gdyż nie brakuje ekspertów, którzy zauważają, że to kurz podnoszony z ulic (niezależny od rodzaju napędu) odpowiada za znaczą część pyłów unoszących się w powietrzu. Jednak mimo to bezdyskusyjnym jest, że nawet częściowa poprawa jest zjawiskiem pozytywnym.
Pozostaje pytanie, czy całkowita elektryfikacja samochodów jest w ogóle możliwe? Czy to wizja szalonego biznesmena, czy naiwna wiara, czy może zwykły PR? Możemy być pewni, że technologia będzie się rozwijać, dzięki czemu samochody elektryczne staną się tańsze, będą miały większe zasięgi, a akumulatory przez lata nie będą się zużywać. Mimo to część wad pozostanie. Trudno sobie wyobrazić, że biznesmen jadący na spotkanie przez Niemcy (800 km) będzie przynajmniej dwa razy zatrzymywał się na kilkadziesiąt minut, aby uzupełnić zapas prądu.
Zatem, mimo tego, do czego przekonuje Musk, samochody elektryczne nie będą w stanie całkowicie zastąpić spalinowych – przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Szef Tesli zdążył jednak nas już przyzwyczaić do bezkompromisowego zachwalania swoich produktów i krytykowania innych rozwiązań. Tak było np. z samochodami na ogniwa paliwowe, które są w praktyce autami elektrycznymi dającymi się zatankować na stacji, a które Musk całkowicie skreślił. Dlatego jego wypowiedzi zawsze należy oceniać przez pryzmat tego, że jako szef Tesli reklamuje swoją technologię i przekonuje, że jest ona najlepszym możliwym rozwiązaniem – nawet jeśli nie jest to prawdą.