Czy warto kupić tanią terenówkę? – poradnik kupującego
Dziś spróbuję pomóc osobom szukającym odpowiedzi na pytanie zadane w tytule. Spora część początkujących miłośników offroadu chcących zacząć dopiero swoją przygodę wchodzi na fora internetowe i zadaje pytanie: jaką terenówkę kupić za 5, 8, 10 tys. zł. Jeśli trafi na ogólne forum samochodowe szybko posypią się propozycje, ale na prawdziwie offroadowych forach prędzej zostanie wyśmiany. My nie wyśmiewamy, staramy się pomagać. Spróbujmy odpowiedzieć na pytania: czy warto kupić tanią terenówkę? Z czym trzeba się liczyć przy takim zakupie? Jeśli kupić to co?
28.11.2014 | aktual.: 30.03.2023 09:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rynek tanich samochodów terenowych wbrew pozorom jest ogromny, ale to nie znaczy, że mamy duży wybór i możemy przebierać jak w 15-letnich kompaktach. W pierwszej kolejności trzeba sobie samemu zadać pytanie: czego oczekuję od takiego samochodu? Jeśli ma być to auto do jazdy na co dzień i czasami wypadów w teren zalecam zaczekać, uzbierać jakieś 25-30 tys. zł i dopiero wrócić do tematu. Kupując samochód terenowy za niewielkie pieniądze można go przeznaczyć najwyżej do przejażdżek po wsi lub samych wypadów w teren, z nastawieniem na każdorazową reanimację trwającą później kilka dni.
Szukając taniej terenówki trzeba się liczyć z tym, że 15- czy 20-latek będzie przynajmniej tak samo zużyty jak samochód osobowy, a nierzadko jak auto dostawcze. Historie o dużej wytrzymałości terenówek można sobie odłożyć na bok, bo wszystko się niweluje przy ciężkiej eksploatacji. Zwykle samochody terenowe w niskich cenach mają luzy wszędzie gdzie się da, a nawet tam, gdzie nie powinny się pojawiać, korozja atakuje wszystko, silniki przeszły już przynajmniej jedną wymianę uszczelki pod głowicą, a japońskie nie raz zostały przegrzane. Nie możecie oczekiwać tego, co od 10-letniego sedana. Najlepiej nastawić się na najgorsze.
Niejako na odwrót działa rynek wtórny. Często zakup auta ściągniętego z zachodu od handlarza jest bardziej opłacalny niż zarżnięty szrot od Polaka. My wciąż żyjemy w przeświadczeniu, że terenówka jest jak traktor, zniesie wszystko, na wszystkim pojedzie i nic się w niej nie zużywa. Opłakany stan polskich aut tylko to potwierdza. Lepiej wybrać coś sprowadzonego z zachodu, nawet jeśli licznik był cofnięty o 200 tys. km, a silnik pracuje nierówno.
Małe niedomagania czy usterka choćby skrzyni biegów lub reduktora nie jest czymś, co nakazuje się wycofywać, ale doskonałą okazją do negocjacji. Nie dajcie się wciągnąć w pułapkę typu „skrzynia kosztuje tylko 1500 zł”, ale sami sprawdźcie ile za coś takiego trzeba zapłacić. Na szczęście terenówki z lat 80. i początku 90. nie były skomplikowane i każdy normalny mechanik poradzi sobie z silnikiem, skrzynią czy zawieszeniem, a elektryk ze znalezieniem prądu czy masy.
Jeśli auto ma być eksploatowane tylko w terenie lub po polnych drogach, dobrym wyborem będzie tańszy i zdrowy anglik. Takie samochody można kupić nierzadko za 50-60 proc. wartości normalnego auta, jeździ się nim prawie tak samo, a już niedługo będzie można je zarejestrować choćby po to, by nie mieć problemów w razie wypadku. Trudno jest dziś odpowiedzieć jedynie na pytanie o stawki ubezpieczenia. Te mogą być wysokie. Można też, choć nielegalnie, zrobić przekładkę, co w przypadku terenówki nie jest czymś gorszym od innych modyfikacji.
Rozglądając się za terenówką za niewielkie pieniądze warto od razu nastawić się na trochę gorsze auto. Zapomnijcie o najlepszych modelach jak Toyota Land Crusier, Nissan Patrol, Jeep Wrangler czy jakikolwiek Land Rover. Owszem, można kupić takie samochody nawet za 6 tys. zł, ale równie dobrze można te pieniądze, które przeznaczysz na naprawy wydać na coś lepszego.
Z całym szacunkiem dla użytkowników takich aut, ale nikt nie sprzeda nawet najstarszego, ale sprawnego Patrola za mniej niż 10 tys. zł. Doprowadzenie do ładu Land Rovera Discovery I będzie pewnie kosztowało drugie 10 tys. zł. Toyoty trzymają ceny jak dobre wino – im starsze tym więcej kosztują. Jeep Wrangler też nie jest tanim autem, a przy pierwszym serwisie można się złapać za głowę. O Mercedesie G nie wspominam z premedytacją.
Co więc można kupić? Najlepiej coś japońskiego, ale mniej klasycznego. Każde mało komfortowe Suzuki. Isuzu czy Daihatsu, które nie trzymają ceny jak wyżej wspomniane modele i nie są specjalnie drogie w eksploatacji, a da się znaleźć coś już nawet za 7-8 tys. zł. To samo dotyczy Mitsubishi Pajero I generacji. Można poszukać też jakiegoś Koreańczyka lub coś zza wschodniej granicy.
Przegląd rynku
Najlepiej od razu darować sobie rumuńskie Aro, chyba, że wolisz naprawiać niż jeździć i interesują Cię samochody nietuzinkowe. Dziś te auta mogą służyć tylko jako interesujące pojazdy zabytkowe i nic więcej. Zresztą rynek skutecznie je wyeliminował i dziś znalezienie Aro nie jest już takie proste. Lepszym wyjściem będzie zakup dość popularnego 10 lat temu modelu Musso.
Popularnemu dzięki firmie Daewoo, ale sprzedawanemu również pod marką Ssang Yong. Samochód niespecjalnie trzymał wartość i ceny bardzo szybko spadły do kilkunastu tysięcy złotych. Dziś z powodzeniem można znaleźć jako taki egzemplarz już za mniej niż 10 tys. zł. Popularny turbodiesel 2,9 l ma wystarczającą moc i na tyle prostą konstrukcję by się go nie bać.
Dołączany napęd na cztery koła sprawdzi się w terenie, a koreańsko-japońska mechanika odznacza się dobrą trwałością. Takim autem można w miarę sensownie przemieszczać się na co dzień, ale jeśli ma być eksploatowane terenowo, lepiej mieć drugi samochód. Niestety „nowoczesne” nadwozie nie jest tak podatne na zmiany jak klasyczne terenówki, choć konstrukcja ramowa pozwala na wiele, tylko trzeba mieć wyobraźnię.
Daihatsu to dwa modele: Rocky i Feroza. Rocky, jak sama nazwa wskazuje jest prawdziwym twardzielem i z punktu widzenia użytkownika samochodu terenowego trudno mu cokolwiek zarzucić. Auto jest odporne na każde warunki i zaniedbania. Ceny dobrych egzemplarzy na rynku wtórnym mówią same za siebie. By kupić auto w miarę zadbane, trzeba mieć 15 tys. zł i w takie można wejść.
By kupić coś z niższej półki za 7-9 tys. zł trzeba się liczyć z mocno eksploatowanym pojazdem. Wbrew pozorom nie ma aż takiego problemu z częściami jakiego można by się spodziewać po bądź co bądź nietypowej u nas marce. Daihatsu były bardzo popularne w Niemczech i tam też można zaopatrywać się w podzespoły.
Drugim samochodem terenowym Daihatsu jest Feroza. Jest mniejsza od Rocky i stanowiła w latach 80.-90. konkurencję dla rekreacyjnych Suzuki. Małe silniki i dość delikatna struktura nie nadają się w ciężki teren, ale w lekkim sobie poradzi bez problemu. Ceny są niższe od Rocky i za 8-9 tys. zł można znaleźć już auto użytkowane głównie w mieście i na krótkich trasach.
Jeśli ktoś uważa, że Ford nie produkuje terenówek poza Stanami Zjednoczonymi to pewnie nie wie o modelu Maverick. To mało popularny, niespotykany zbyt często odpowiednik Nissana Terrano II i w zasadzie można znaleźć takie auto za niewielkie pieniądze. W stanie poniżej 10 tys. zł będzie to oczywiście samochód z wieloma niedomaganiami, ale w miarę prosty i trwały.
Z częściami nie ma problemu, wystarczy zamawiać do Nissana. Jego rekreacyjny charakter nie wyklucza użytkowania w terenie, a długa wersja przewiezie nawet 7-osobową rodzinę. Dość oszczędne, ale powolne i awaryjne silniki Diesla są znane na rynku wtórnym i przez mechaników, więc przy odrobinie cierpliwości nie trzeba się tego samochodu obawiać.
Nieco inaczej wygląda amerykański Ford Explorer, którego również można kupić tanio, ale na pewno nie tanio utrzymać. Nawet po założeniu instalacji gazowej silniki wypiją więcej pieniędzy niż 3-litrowe, japońskie diesle, ale przynajmniej jest moc. Części nie są wielkim problemem, ale niektóre mogą być drogie. Drogo będzie na pewno przy poważniejszych awariach. Poza tym, choć samochód sprawnie porusza się w terenie, to jego gabaryty i masa nie pozwolą na takie harce jak chociażby wspomniane wcześniej Daihatsu Rocky.
Ze względu na małą popularność i wysokie koszty utrzymania można kupić Explorera za mniej niż 10 tys. zł i jeszcze wybierać kolor. Jeśli koszty benzyny, a raczej LPG nie są dla Ciebie problemem, to jeden z niewielu modeli, którym równie dobrze można jechać w teren, a po drobnych naprawach na daleką wycieczkę z całą rodziną w komfortowych warunkach.
Wbrew pozorom również Honda ma na koncie samochód terenowy, ale ten omówimy później. Teraz zajrzyjmy do Korei Południowej, a tam czeka kilka terenówek, które warto rozważyć. Hyundai Galloper to jeden z nich, a jest nowoczesną, koreańską interpretacją Mitsubishi Pajero I generacji.
Samochód lubiany przez polskich myśliwych ma w sobie dużo japońskiej mechaniki pomieszanej z nie mniej trwałą, koreańską i w gruncie rzeczy jest autem solidnym. Problem w tym, że za 10 tys. zł trudno o całkiem sprawny egzemplarz, który nie przelatał już minimum 300 tys. km. Z drugiej strony mimo jego wyraźnie terenowego charakteru, Gallopery często były eksploatowane na drogach utwardzonych i egzemplarz ściągnięty z Niemiec faktycznie mógł „nie widzieć terenu”. Terracan jest już nowszym modelem i kupowanie go za 10 tys. zł mija się z celem.
Innym, godnym polecenia solidnym Koreańczykiem jest Kia Soreno, ale tu możemy liczyć jedynie na samochody lekko uszkodzone lub bardzo zaniedbane. Inna sprawa, że zarówno części mechaniczne jak i blacharskie można łatwo i dość tanio kupić, a jedynie silnik z wtryskiem Common Rail może wymagać większych nakładów finansowych.
Samochód ma dobre właściwości terenowe jak na tego typy bulwarówkę i nie brakuje mu mocy. Nadaje się również do codziennej eksploatacji, ale jeśli taki jest Twój cel, to musisz dołożyć drugie 10 tys. zł do zadbanego auta.
Może będziesz zaskoczony, ale niewielka bulwarówka jaką jest Kia Sportage została wyposażona w terenowy reduktor. Dotyczy jednak tylko I generacji. Oznacza to, że po założeniu terenowych opon i nieco wyższego zawieszenia, da sobie radę w całkiem trudnym terenie.
Jest podatna na modyfikacje i warto ją rozważyć zamiast klasycznej, dużo droższej w eksploatacji terenówki. Niestety silniki nie grzeszą mocą, zwłaszcza diesel. Nie mniej jednak reduktor rekompensuje braki mocy, a ceny zachęcają. Ten model można kupić już za 5000 zł i jest to najsensowniejsza, najtańsza terenówka na rynku używanych, którą można jeszcze normalnie jeździć.
Nie można w tego typu opisach pominąć Jeepa. Tu mamy zarówno stricte terenowe Wranglery jak i bardziej komfortowe Cherokee, a nawet Grand Cherokee pierwszej generacji. Zacznijmy jednak od tego, że zakup Wranglera za 10 tys. zł graniczy z cudem, a nawet wydanie 15-20 tys. zł nie musi być dobrym rozwiązaniem.
Samochód jest dobry, ale niezbyt trwały i dość drogi w eksploatacji. Jest prosty, ale niektóre części są drogie. Nieco lepiej wygląda rynek modelu Chrokee XJ, ale i tu można kupić anglika, auto uszkodzone, albo wymagające dużych inwestycji. Za 9-10 tys. zł da się znaleźć auto do jazdy, choć poobijane i zaniedbane. Trzeba się liczyć tylko z tym, że Cherokee nie miał w ofercie diesla, którego można polecić, więc trzeba się nastawić na duże zużycie paliwa.
Z modelem Grand Cherokee sytuacja wygląda analogicznie, ale ten jest odrobinę tańszy od Cherokee. Zwłaszcza wersje z silnikami V8 pod maską, które wypijają hektolitry benzyny, a w teren nadają się raczej przeciętnie. Łatwo uszkodzić przednie i tak mocno obciążone zawieszenie.
O Land Roverach też lepiej nie myśleć. Za 10 tys. zł można kupić Freelendera, Dicovery I lub Range Rovera P38. Defendera czy 90/110 nie kupisz. Problem w tym, że ten pierwszy nie jest terenówką, a ostatni może wymagać pierwszego serwisu, za który zapłacisz na przykład 15 tys. zł. Discovery I kupić się da, ale nikt nie sprzedaje za takie pieniądze dobrej „dyskoteki”.
Tu raczej trzeba się liczyć z wydatkami i to dużymi, ale odłożonymi w czasie, co może się wiązać z licznymi, upierdliwymi usterkami. Discovery, którym można bez obaw pojechać w teren będzie kosztował minimum 15 tys. zł. Plusem tego modelu są bardzo wytrzymałe silniki diesla, ale części do nich powoli się kończą. Ogólnie coraz trudniej o oryginały do Discovery I, a tylko takie warto w ten model wsadzać. Sporadycznie można trafić na Range Rovera Classic w dobrej cenie i choć to już prawdziwy weteran, to samochód przy odrobinie dbałości nie straci już na wartości.
Lada Niva to dobry i rozsądny wybór za małe pieniądze i przede wszystkim auto bardzo tanie w utrzymaniu. Ceny części sprzedawane są w cenie chińskich zabawek, ale trzeba je wymieniać dość często. Na szczęście Niva rzadko zawodzi w terenie, a jeśli ukończyłeś szkołę zawodową w kierunku „mechanik pojazdów samochodowych” i dobrze znasz książki Orzełowskiego, to Nivę naprawisz zawsze i wszędzie.
Nie możesz tylko liczyć na komfort i niskie zużycie paliwa, którym w tym przypadku będzie benzyna. Mocy też trochę brakuje, ale jest wystarczająco dużo by Lada sprawnie jeździła po bezdrożach. Warto pamiętać o konstrukcji samonośnej i nie przeciążać tego lekkiego i dość giętkiego samochodu w terenie.
Jeśli Mitsubishi to tylko Pajero pierwszej generacji. Drugiej nie kupisz lub nie kupuj za 10 tys. zł. Ewentualną opcją jest Pajero Pinin, pod warunkiem, że nie wymagasz od małego Pajero dużej dzielności terenowej. Warto jednak wiedzieć, że Pinina wyposażono w normalny reduktor i ramę, więc jest o wiele bardziej podatny na modyfikacje od większości innych SUV-ów. Jest odpowiednikiem Kii Sportage, która przy odrobinie chęci może niejednego zaskoczyć swoimi możliwościami.
Prawdziwe Pajero I to dość ryzykowny wydatek. Auto może być mocno zużyte i skorodowane, zwłaszcza rama, ale to i tak solidny model. Silniki Diesla nie mają mocy, ale benzyniaki dają radę w najcięższym terenie. Trzeba tylko sprawdzić czy motor nie jest przegrzany.
Opel Frontera za 10 tys. zł? Tak. Może też występować pod nazwą Isuzu Rodeo lub Honda Passport, którą można kupić nawet na naszym rynku. Problem polega na wymaganiach stawianych takim autom. Diesel nie nadaje się do niczego, a tańsze Frontery zazwyczaj wyposażone są w 2-litrowe, słabiutkie benzyniaki lub zarżnięte V6.
Mimo wszystko można bez trudu znaleźć w miarę dobrą Fronterę z parą drzwi i być może nie przeciekającym hardtopem. Rynek jest bardzo bogaty, a wiele auto sprowadzono z Niemiec. Te polskie mogą wymagać poważnego remontu zawieszenia, które jest nieco zbyt delikatne na jazdę po bezdrożach.
Model Monterey to również bliźniak z Isusu, tym razem z Trooperem. Kawał solidnej terenówki, ale niezbyt popularnej i niestety dość drogiej w eksploatacji. Silniki diesla 3,0 DTi najalepiej omijać z daleka, a wersje benzynowe to rzadkość. Zwłaszcza zadbane. Kupując Montereya/Troopera można liczyć na mało zużyte zawieszenie i ramę ponieważ auta niezbyt często wjeżdżają w trudny teren.
Wróćmy jeszcze na chwilę do SsangYonga. Poza modelem Musso, produkował jeszcze „jeepa” Korando. Gdyby nie dość długi zwis przedni, byłby to całkiem dzielny samochód terenowy. Kupa plastiku nie przesłoni jego zalet w postaci niezłej mechaniki i mocnego silnika. W Korando może i brakuje estetyki, ale ten koreański „jeep” nie jest złym autem.
Suzuki to oczywiście klasyka gatunku. Zarówno modele Samurai jak i Vitara można kupić za niewielkie pieniądze, ale warto się dwa razy zastanowić. Większość to samochody zaniedbane lub w stanie agonii. Jeśli kupować, to najlepiej coś z zachodu. Inna sprawa, że Samurajem trzeba się przejechać w terenie i dopiero zdecydować, czy chce się takie auto.
Ten maluch podskakuje jak zając i może zrobić krzywdę kierowcy. W zimie jest w nim bardzo zimno, pochłania duże ilości paliwa, a silnik wymaga nieustannego kręcenia pod czerwone pole. Vitara jest pod tym względem lepsza, ale już nie tak terenowa. Mimo to z odpowiednimi gumami da sobie radę z wieloma przeszkodami, a Suzuki nie są specjalnie drogie w utrzymaniu. Niestety dobre Suzuki się cenią, więc za kilka tysięcy złotych kupimy zajeżdżony szrot lub dziwną zmotę. Nie mniej jednak warto poszukać i rozważyć.