Cud ewolucji
Gdy w latach 70. inżynierowie Mercedesa zaczęli pracować nad projektem samochodu terenowego dla wojska, nie mogli przypuszczać, w jaki sposób będzie ewoluować ich dzieło. Z prostego auta dla służb mundurowych powstał twór mogący wozić papieża, wygrać rajd Paryż-Dakar, mieć pod maską silnik V12, napęd 6x6, a na tylnej klapie napis Maybach.
09.08.2017 | aktual.: 01.10.2022 19:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wszystko zaczęło się od skromnej kwadratowej terenówki (W460), która powstała w połowie lat 70. Auto stworzone na potrzeby armii miało pod maską m. in. dychawiczny 72-konny silnik diesla lub niewiele mocniejsze jednostki benzynowe. W zamyśle twórców głównym odbiorcą miała być Bundeswehra, jednak ta zdecydowała się na VW Iltisa. G-klasy trafiły za to w szeregi policji i służby celnej. W tym miejscu pojawia się ciekawy wątek związany z szachem Iranu, Mohammedem Rezą Pahlawim. Zamówił on na potrzeby swojego wojska aż 20 tysięcy sztuk Gelendy. Potem posypały się kolejne zlecenia, do dziś pojazd służy w armiach ponad 40 krajów świata, w tym Polski.
Naturalną koleją rzeczy były modyfikacje podyktowane potrzebami zmieniającego się pola walki. Wobec tego w 2008 roku wprowadzono wariant nazywany Enok, będący pojazdem typu LAPV (skrót pochodzi od angielskiej nazwy oznaczającej lekki uzbrojony samochód patrolowy). Posiada on opancerzenie, gniazdo na karabin maszynowy oraz 184-konny silnik diesla. Wykorzystywany jest głównie przez niemieckie wojsko.
Inne ewolucje tej konstrukcji nie są już tak oczywiste. Jedną z nich jest pickup dostępny aktualnie na rynku australijskim. Można zamówić wersję ze skrzynią ładunkową z trzema otwieranymi burtami lub wersję do zabudowy. Auto napędzane silnikiem diesla może posiadać na wyposażeniu snorkel, orurowanie i wyciągarkę. Trzeba przyznać, że w takiej wersji zalety solidnej ramowej konstrukcji i napędu na cztery koła można w pełni wykorzystać.
Może przydać się to również w sporcie. Najtrudniejszy rajd świata, jak często określa się Rajd Paryż-Dakar, padł w 1983 roku łupem Gelendy. Za sterami wersji 280 GE, zasilanej podkręcony sześciocylindrowym silnikiem o mocy 220 koni mechanicznych, zasiadł kierowca F1 Jacky Ickx, pilotowany przez Claude’a Brasseura. Zostawili oni w tyle załogi takich aut jak: Range Rover V8, Mitsubishi Pajero, Toyota FJ40 czy Łada Niva.
Samochód ten zasłynął także jako pojazd papieski. W 1980 roku podczas swojej pielgrzymki do Niemiec był nim wożony Jan Paweł II. Nie był to jedyny raz, gdy głowa kościoła katolickiego podróżowała Gelendą. Kolejne wersje służą następcom Karla Wojtyły do dziś.
W tym miejscu kończy się historia twardego auta terenowego, a zaczyna inny rozdział jego kariery, dzięki któremu samochód ten jest tak wyjątkowy. Podczas salonu samochodowego we Frankfurcie w 1989 roku zaprezentowano wersję mającą zapewnić coś więcej niż tylko dobre właściwości terenowe – W463. Na liście wyposażenia pojawiła się skórzana tapicerka, wykończenie drewnem, poduszki powietrzne oraz inne jednostki napędowe. Z kolei prosty mechanizm napędu na cztery koła z dołączaną ręcznie przednią osią zastąpiono permanentnym napędem na każde z kół z elektronicznie blokowanymi dyferencjałami.
Kolejne ruchy kierownictwa Mercedesa były coraz odważniejsze. Wprowadzenie wersji sygnowanej logo AMG spowodowało, że coraz mniej osób traktowało ten pojazd jak terenówkę, a zaczęło jak bulwarówkę. Od tego czasu miejscem, w którym można najczęściej spotkać Gelendę jest centrum metropolii. Jak pokazały realia rynku wprowadzenie wersji „sportowej” było strzałem w dziesiątkę. Dziś G63 i G65 stanowią znaczną większość produkcji.
Pierwsza G-klasa AMG miała pod maską silnik V8, co miało sens, bo żeby zapewnić dobre osiągi dużemu i ciężkiemu samochodowi potrzebny jest duży silnik. Nie zaprzestano jednak na tym. W centrali firmy znalazł się jakiś albo wizjoner, albo wariat, który stwierdził, że V8 to za mało i trzeba wrzucić pod maskę to, co firma ma najlepsze, czyli v12 biturbo. Pomysł tyle niedorzeczny, co genialny. Dotychczas jednostka tego typu dostępna była tylko w wielkich limuzynach albo supersamochodach. Aż tu nagle na rynku pojawia się auto o aparycji cegły, któremu po doczepieniu pługa można by orać pole, z silnikiem V12 o mocy ponad 600 koni. W dodatku jest ono niewspółmiernie droższe od swojego młodszego brata z V8. Trzeba stwierdzić, że jest to przerost formy na treścią, ale świat byłby nudniejszy bez tego modelu. Nie został on stworzony, żeby być najszybszy, firma nie miała zarabiać na nim kroci, a jednak skonstruowano go. Przez krótki czas był on szczytowym etapem ewolucji Gelendy.
Potem pojawił się Mercedes G63 AMG 6x6. Pojazd zjadający wszystkie inne na śniadanie. Ponad 3,8 tony masy, 5,5 V8 biturbo, sześć kół i wymiary domku jednorodzinnego. W dodatku cena wyższa od jakiegokolwiek innego nowego Mercedesa. Samochód wzbudzający swoją potęgą większą sensację na drodze niż cokolwiek innego, co ma koła. Auto, którego sensu powstania nie warto się doszukiwać, bo po prostu nie istnieje. Ludzie mają różne motoryzacyjne marzenia, jedni pragną superauta jak Ferrari, innym śnią się wojskowe czołgi i wozy opancerzone. A może by tak mieć jedno i drugie? Każdy kto ma w sobie cząstkę dziecka będzie chciał go mieć albo chociaż się nim przejechać. A można jechać nim po wszystkim: pustynia, lodowiec, poligon, auto sąsiada… Nic nie stanowi dla niego problemu. Szkoda, że powstało tylko około stu sztuk.
Na szczęście dla tych, którzy nie zdążyli kupić wersji 6x6 powstała jej czterokołowa, młodsza siostra nazwana G500 4x42. Jest nieco słabsza, bo zamiast 544 ma tylko 422 konie, ale zachowano potężny prześwit uzyskany dzięki wielkim kołom oraz osiom portalowym. Niewątpliwym plusem „mniejszej” odmiany jest to, że nie trzeba mieć prawo jazdy na ciężarówkę, żeby nią jeździć.
Gdy wszyscy już myśleli, że to koniec i nie da się wymyślić kolejnej dziwnej, zaskakującej i bardziej luksusowej wersji, dyrektorzy ze Stuttgartu znów wszystkich zadziwili tworząc cudo nazwane Mercedes-Maybach G650 Landaulet, czyli najbardziej luksusowy czołg świata. Dokonali tego przez poskładanie w jednym aucie tego, co mają najlepsze. Podwozie z wersji G500 4x42, silnik z G65, tylne fotele z S-klasy, do tego ścianka oddzielająca pasażerów od kierowcy oraz rozkładany dach w tylnej części karoserii (stąd nazwa landaulet). Chcąc jeszcze bardziej podkreślić prestiż tej konstrukcji nadali jej nazwę Maybach.
Podsumowując przegląd najciekawszych odmian G-klasy, trzeba przyznać, że sposób w jaki zmieniano tę konstrukcję nie śnił się chyba twórcom jej pierwotnej wersji. Mercedes jako marka samochodowa słynąca ze statecznych i niekiedy trochę nudnych limuzyn potrafił udowodnić wszystkim, że czasami trzeba być wariatem i nie postępować według kalkulacji księgowych. Ze zwykłej wojskowej terenówki potrafili oni zrobić jedno z najbardziej zwariowanych i nietuzinkowych aut na świecie. Stworzyli oni własną niszę, w której są jedynym zawodnikiem i nie sposób jest wymyślić inny samochód, z którym mógłby on konkurować. Jego naturalni rywale o wojskowym rodowodzie jak Land Rover Defender czy Jeep Wrangler to zupełnie inna liga, auta które nie są cudami ewolucji, tak jak Gelenda.