Aston vs Lambo

Jak powszechnie wiadomo pogoda w Wielkiej Brytanii bywa kapryśna. Przeważnie nie bardzo mnie to interesuje, ale tym razem było inaczej. Miałem zarazerwowany tor, na który czekałem od prawie pół roku i nawet najmniejszy deszcz mógł zamienić wszystkie plany w pył. Tak jak w skrzynce na narzędzia oczekuję narzędzi, w sklepie mięsnym - mięsa, tak na torze oczekiwałem czegoś delikatnie mocniejszego i bardziej rasowego niż usportowiona Fiesta (która swoją drogą i tak jest świetna). Na szczęście się nie myliłem i moje prośby zostały wysłuchane. Na miejscu czekały na mnie dwa samochody i były to Aston Martin V8 Vantage oraz Lamborghini Gallardo z 10-cylindrowym motorem o mocy 500 koni mechanicznych.

Aston vs Lambo
Emil Zenel

29.10.2015 | aktual.: 02.10.2022 09:13

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Całe wydarzenie rozpoczęło się spotkaniem informacyjnym, na którym gość ubrany w hawajską koszulę opowiadał o zasadach panujących na torze, a między innymi były to: “proszę nie wyprzedzać innych kierowców w niebezpieczny sposób, bla bla bla, proszę zachować szczególną ostrożność, bla bla bla.” i inne tego typu mało istotne rzeczy. Nawet sam prowadzący wiedział, że nikt tych zasad nie będzie przestrzegał, a mówił to tylko dlatego, że to powiedzieć musiał. Jego kazanie spokojnie mógłby zacząć słowami “zaprawdę powiadam wam”. Po przemówieniu wszyscy uczestnicy zostali rozdzieleni na grupy, z czego każda z nich miała swojego instruktora.

  • Slider item
[1/1]

Chwilę później dostałem kluczyki do Lambo i zostałem poproszony o rozgoszczenie się w środku, czyli ustawienie fotela i zapięcie pasów. Po włożeniu kluczyków moje tętno sięgało niebezpiecznej granicy, po przekroczeniu której miałbym zawał, a przecież jak na razie jedyne co zrobiłem to usiadłem i włożyłem kluczyk do stacyjki. Po odpaleniu wraz z instruktorem wyruszamy z pit stopu na tor. Podczas tej powolnej acz już w tym momencie ekscytującej jazdy dźwięk silnika nie dawał jeszcze po sobie poznać z czym tak naprawdę mam do czynienia.

Wyjazd z pit stopu i od razu długa prosta. Słowa instruktora, który zezwolił na użycie pełnej mocy były jak otworzenie puszki pandory. NA LITOŚĆ BOSKĄ! Newton miał rację! To przyspieszenie powala na kolana i do tego ten ryk silnika! To nie było warczenie, to było coś znacznie bardziej przerażającego. Coś pomiędzy dźwiękiem apokalipsy, a piskiem mielonych wiewiórek. Setka osiągnięta po zaledwie 4 sekundach, kolejna to już była tylko formalność. Po długiej prostej hamowanie z ponad 200 km/h do prędkości pozwalającej wejść w zakręt i wszystkie moje narządy, który były gdzieś z tyłu kabiny znalazły się na przedniej szybie. Problemem było to, że pedały gazu oraz hamulca znajdują się bardzo blisko siebie i czasem zdarzyło mi się, o zgrozo, wduszenie obu tych pedałów jednocześnie. Szczerze mówiąc to nie wiem przy jakich prędkościach pokonywałem zakręty, ponieważ walka o własne życie była dla mnie w tym momencie bardziej istotna niż cyferki.

W zakrętach Lambo było bardzo stabilne i zwinne. Zmieniało kierunek jazdy jak królik uciekający w lesie przed tygrysem. Przy mocniejszym dodaniu gazu w zakręcie poza piskiem opon zauważalne było jak elektronika radzi sobie z delikatnym ograniczeniem mocy na tylnej osi. Nie wyobrażam sobie jechać tym autem bez włączonej kontroli trakcji. Jest to równie niebezpieczne co jazda nago na różowym, dziecięcym rowerku przez Teheran. Można? Pewnie, że można ale jest to jednoznaczne z wydaniem na siebie wyroku śmierci.

Po kilku okrążeniach zjazd do pit stopu i przesiadka do Aston Martina.

  • Slider item
[1/1]

Wsiadając czułem, że powoli zaczynają mnie łapać już zakwasy po walce z przeciążeniami w Lambo. Podobna sytuacja jak kilka chwil wcześniej, czyli ustawienie fotela i odpalenie silnika. Dźwięk V8 Vantage w porównaniu do Gallardo był czymś kojącym nerwy. Był tak spokojny i wyważony, że puszczałbym ścieżkę dźwiękową z tym mruczeniem swojemu dziecku zamiast kołysanki.

Pierwszy bieg, dodanie gazu, delikatne odjęcie sprzęgła i wyjazd z pit stopu. Przyspieszenie było również powalające lecz w tym przypadku cała moc silnika była przenoszona na koła w sposób bardziej wyrafinowany, a moment obrotowy delikatnie łechtał moje już mocno pobudzone ego. Ten wóz bez wątpienia jest szybki ale przy tym nie jest tak bezwzględny i ostry jak Lambo. Aston sprawia wrażenie bycia ciężkim topornym i mało precyzyjnym w zakrętach, ale ja to akurat uznałem za jego atut. Przez to w mojej opinii jest bardziej męski od pojazdu, za kierownicą którego siedziałem przed chwilą. Jest znacznie bardziej komfortowy i mniej surowy, a jak się chce to i podczas kręcenia silnika na wysokich obrotach wydech potrafi pluć ogniem i podpalać mijane lasy. No i ten piękny i rasowy dźwięk silnika V8. Na niskich obrotach prawie go nie słychać ale wystarczy mocniej dodać gazu i słychać jak specom od ekologii pęka serce, a po polikach spływają gorzkie łzy porażki.

Podsumowałbym te dwa auta w taki sposób, że Aston Martin jest cichym zabójcą, który nie pozwala sobie na żaden, nawet najmniejszy błąd. Takiego przestępcę charakteryzuje wysoka dbałość o szczegóły, jego akcje to pełen majstersztyk i zawsze działa sam by to przypadkiem ktoś inny nie zawiódł i nie spowodował, że zbrodnia doskonała zakończy się fiaskiem. A Lamborghini? Cóż… To byk, który idzie przez najtłoczniejszy punkt miasta z głową swojej ofiary nabitą na rogi, a resztę ciała ciągnie za sobą pozostawiając wielką strugę krwi.

Komentarze (7)