200 zł za kilka minut badania to absurd. Każdy wyrabiający prawo jazdy musi je odbyć
Chcesz mieć prawo jazdy, musisz mieć ważne badania lekarskie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby te faktycznie coś sprawdzały. U mnie ograniczyły się do kilkuminutowej wizyty u lekarza i zostawieniu 200 zł. Nie jest to odosobniony przypadek.
24.04.2019 | aktual.: 28.03.2023 11:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyrobienie prawa jazdy wiąże się z wydatkami. Potrzebne jest zdjęcie – koszt wykonania 6 sztuk to zazwyczaj 20 zł. W urzędzie niezbędna będzie opłata za samo wydanie dokumentu. Tutaj już mówimy o 100,50 zł i ewentualnych prowizjach za wykonanie transakcji. Wreszcie, trzeba mieć zrobione badania.
Pamiętam swoje pierwsze badanie na prawo jazdy. Usłyszałem serię pytań dotyczących moich ewentualnych uzależnień (alkohol, papierosy, narkotyki), musiałem zrobić "jaskółkę" i dotknąć palcem nosa. Całość trwała może z 15 minut i kosztowała mnie 50 zł. Już wtedy uznałem to za żart, który tak naprawdę niczego nie sprawdził. Nie przejąłem się tym jednak, bo cena też nie była wysoka.
Badania podrożały w 2014 roku
Inaczej było tym razem. Niedawno skończyła mi się ważność prawa jazdy, więc musiałem raz jeszcze przejść przez badanie. Zacząłem od znalezienia lekarza, który to wykonuje. W Warszawie jest ich sporo, ale wielu z nich przyjmuje w absurdalnych godzinach, jak np. w czwartki od 14.30 do 15.30.
Zobacz, co sprawia zdającym problem na egzaminie na prawo jazdy
Udało się jednak znaleźć kilka placówek, gdzie na badania można było umawiać się od rana do wieczora. Cena? 200 zł. Początkowo byłem tym zszokowany, ale szybko znalazłem informację, że w 2014 roku Ministerstwo Zdrowia zmieniło przepisy. Wcześniej płaciło się za to "do 200 zł". Od 2014 roku stawka została ustalona na sztywno na 200 zł.
Spodziewałem się więc, że za wyższą opłatą idzie szerszy zakres badań. Naiwnie wyszedłem z założenia, że może się to przełożyć na poprawę bezpieczeństwa na drodze. Wczytałem się w nowe przepisy. Od 2014 roku lekarze mają obowiązek dodatkowo sprawdzić układ oddechowy i czy badany nie choruje na padaczkę. To wszystko za 150 zł? Niech będzie.
Jakość badań się nie poprawiła
Według rozporządzenia ministerstwa lista rzeczy "do zrobienia" jest długa. Czytam o sprawdzeniu narządu wzroku, narządu słuchu i równowagi, układu sercowo-naczyniowego i układu oddechowego, układu nerwowego (w tym padaczki), czynności nerek, cukrzycy przy uwzględnieniu wyników badania poziomu glikemii, stanu psychicznego, objawów wskazujących na uzależnienie od alkoholu lub jego nadużywanie, objawów wskazujących na uzależnienie od środków działających podobnie do alkoholu lub ich nadużywanie, stosowania produktów leczniczych mogących mieć wpływ na zdolność do kierowania pojazdami i innych poważnych zaburzeń stanu zdrowia, które mogą stanowić zagrożenie w sytuacji kierowania pojazdami. Spodziewałem się więc długiego i wnikliwego badania.
Tymczasem moja wizyta trwała kilka minut. Najpierw wszedłem do pomieszczenia, gdzie musiałem odczytać litery na tablicy znajdującej się po drugiej stronie pokoju. Potem rozpoznać kolory czerwonego, żółtego i zielonego długopisu. Następnie poszedłem do drugiego gabinetu, gdzie pani doktor spojrzała na wypełnioną przez mnie wcześniej ankietę. Zapytała czy mam problem z alkoholem i jaki adres wpisać na oświadczeniu. Odpowiedziałem, wziąłem papier i na tym się skończyło. Znajomy lekarz mówi, że to tak nie powinno wyglądać.
– Takie badanie nie może trwać krótko – mówi mi anonimowo jeden z warszawskich lekarzy. – Gdy przyjmuję pacjenta, zaczynam od przeprowadzenia wywiadu. Nawet w skróconej wersji zajmuje to kilka minut. Badanie przedmiotowe to kolejne kilka minut, powinno się zbadać pacjenta od góry do dołu rozebranego do bielizny. Do tego dochodzi przygotowanie EKG i opisanie go, a także sprawdzenie kondycji ruchowej i ostrości wzroku na tablicy. Sprawne przeprowadzenie takiego badania zajmie przynajmniej 30 minut. Oczywiście tutaj nie ma jak sprawdzić np. czy badany choruje na cukrzycę, dlatego powinien przyjść do gabinetu z wynikami wcześniej przeprowadzonych testów.
Zobacz także
Zacząłem dopytywać, jak wizyta wyglądała u innych kierowców i okazało się, że mój przypadek nie był odosobniony. Wszyscy zgodnie mówią, że badanie było tylko formalnością.
– Zapytali tylko, czy mam wadę wzroku – mówi Aleksander z Warszawy.
– Lekarz nie zapytał mnie nawet o choroby przewlekłe, musiałem tylko wypełnić ankietę i przeczytać literki z drugiego końca pokoju – opowiada Maksymilian z Wrocławia.
– Badanie odbyło się w domu lekarki. Zapytała, czy jestem zdrowa i czy noszę okulary. Potem kazała mi zrobić chód stopa za stopą i "jaskółkę" – dodaje Ola z Warszawy.
Ze sprawą zwróciłem się do Ministerstwa Zdrowia. Chciałem dowiedzieć się, jak wygląda kontrola lekarzy, którzy wykonują takie badania, a także co stało za podwyżką opłaty w 2014 roku. Do chwili publikacji artykułu nie dostałem odpowiedzi.
Badanie jest niezbędne
Inna sprawa, że sama zasadność przeprowadzania takiego badania wydawała mi się wątpliwa. W urzędzie usłyszałem, że ciągle mogę korzystać ze starego dokumentu, nawet jeśli stracił ważność. "Przecież ma pan uprawnienia, tylko badania się panu skończyły" – tłumaczyła urzędniczka. Innego zdania jest podinsp. Radosław Kobryś, który zauważa, że jazda z nieważnym dokumentem może skończyć się problemami.
– Policjant będzie wymagał przy kontroli prawa jazdy, które uprawnia do kierowania pojazdem. Jeśli zauważy, że data ważności dokumentu (punkt 4b) lub data ważności uprawnień (punkt 11) minęła, to podejmie odpowiednie kroki. W pierwszym przypadku funkcjonariusz zatrzyma prawo jazdy, zaś w drugim potraktuje kierującego jako kogoś bez uprawnień. Przy czym podkreślam, że to są dwie daty, które mogą, choć nie muszą, się różnić. Na jednym dokumencie mogą też znaleźć się różne daty ważności uprawnień poszczególnych kategorii – tłumaczy Kobryś.
Kara? Za jazdę bez ważnego dokumentu można spodziewać się mandatu w wysokości 50 zł. Gorzej jest, jeśli to data ważności uprawnień będzie przeterminowana. Wtedy w zależności od sytuacji policjant może nałożyć na takiego kierującego grzywnę w wysokości od 20 do 5000 zł.
Płacić i... płacić
Sprawa nie jest nowa. W 2016 roku Adam Abramowicz, wtedy poseł PiS, apelował o obniżenie ceny badań, ale ministerstwo było wtedy nieugięte. Za kulisami mówiło się, że podwyżka sprzed kilku lat jest efektem lobby lekarskiego, a proponowana przez nich stawka była jeszcze wyższa. To by tłumaczyło, dlaczego resort nie chce przywracać dawnych przepisów.
Dla mnie 200 zł nie jest problemem. Dla mnie problemem jest jakość tych badań, która pozostawia wiele do życzenia. Co więcej, jeśli ktoś ma uprawnienia wydane terminowo, to absurdalną wizytę u lekarza trzeba będzie musiał "odbębniać" w przyszłości nawet kilka razy. I oczywiście za każdym razem za nią zapłacić.