Zakurzone, porzucone i zapomniane – kupiłem kilkanaście takich maluchów. To najlepsze polskie klasyki
Minęło już 45 lat od rozpoczęcia seryjnej produkcji "Małego Fiata". Historia procesu produkcji i modernizacji jest powszechnie znana i mało ciekawa, ale przygody związane z kupowaniem, naprawianiem i podróżami polskimi fiatami 126p to zawsze prawdziwe perełki.
06.06.2018 | aktual.: 01.10.2022 17:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Popularność małego fiata wzięła się stąd, że auto było relatywnie tanie i najłatwiej można było wejść w jego posiadanie. Najłatwiej nie oznacza łatwo. Systemy przedpłat, uruchamianie znajomości lub rodzina poza granicami mogły przyspieszyć ten proces, ale w gruncie rzeczy dopiero 25 lat temu maluchy zaczęły tanieć i stawać się samochodami dla początkujących kierowców.
Chowane po garażach, gnijące za stodołą lub oddawane na złom kończyły karierę jako dawcy części dla egzemplarzy, które coraz trudniej było utrzymać w sprawności. Co prawda większość części nadal można kupić, ale zwykle są wątpliwej jakości.
Od kilku lat trwa proces pisania na nowo historii Malucha. Ludzie zapominają o jeździe blisko pobocza w strachu przed wyprzedzającymi ciężarówkami i samochodami dostawczymi, znika też lęk przez awarią i nerwowe rozładowywanie akumulatora przy próbach odpalenia kapryśnego silnika.
Zapominamy o niewygodach, wypieramy z pamięci uczycie zazdrości z czasów, gdy patrzyliśmy na auta niemieckie lub japońskie zza niemal pionowej szyby 126p, ale chętnie pamiętamy podróże po Europie, wyjazdy nad morze, w góry i Mazury objechane wzdłuż i wszerz.
Legendarna pakowność wynikała z konieczności zabierania tylko niezbędnych rzeczy, a dziś z doświadczenia wiem, że na rodzinny weekend w góry nie możemy zmieścić się do dużego kombi.
Czas zaburza naszą perspektywę, ale tak właśnie działa nostalgia, która wpływa na rosnące ceny. Dziś nikt nie decyduje się na zakup malucha jako podstawowego auta w rodzinie. Samochód ten staje się gadżetem, który zdobi garaż. To dobry pomysł, bo auto jest dość małe, nadal tanie w zakupie (w porównaniu do innych pojazdów o podobnym statusie) i tanie w naprawach oraz remontach. Dla mnie najważniejsze, że zajmuje mało miejsca.
Kupujcie maluchy jako gadżet. Już nigdy nie będą tańsze
45. rocznica rozpoczęcia produkcji Polskiego Fiata 126p to doskonała okazja, żeby zastanowić się nad zakupem takiego auta. Miałem już kilkanaście sztuk i wiem, ile warto wydać i na co zwrócić uwagę.
Przy zakupie każdego auta kieruję się zasadą, że dwa z trzech obszarów muszą być w dobrym stanie. Są to karoseria, wnętrze i mechanika. Jeśli dwa z nich są w słabym stanie, to cena musi być bardzo niska. A dobra cena, według moich doświadczeń, też można znaczyć bardzo wiele.
Auta sprzed roku 1980 w dobrym stanie technicznym, z przebiegiem niższym niż 70 tys. km, w ładnym kolorze i z uporządkowaną kompletną dokumentacją moim zdaniem są warte ponad 10 tys. zł. Za samochody z lat 1980-1989, w zależności od stanu technicznego, kompletności i przebiegu, można zapłacić pomiędzy 2 a 5 tys. zł.
Nowsze auta to prawdziwa loteria. Za model FL (przedostatni, produkowany przed EL czyli Elegantem) od pierwszego właściciela, z małym przebiegiem i w dobrym stanie trzeba wydać nawet 5 tys. zł i więcej, a za limitowaną i numerowaną serię Happy End (500 żółtych i 500 czerwonych egzemplarzy) realnie trzeba "wyłożyć” nawet ponad 10 tys. zł.
Jeden Maluch prowadzi do kolejnego
Moje auta często "znajdowały się" przypadkiem. Wszystko zaczęło się od tego, że rodzice mieli kilka takich aut. Jeszcze zanim zrobiłem prawo jazdy w rodzinie był maluch (z pierwszej serii), który służył jako holownik do małej przyczepki. Woził kosiarkę, rowery, czasem motocykle. Później kupiłem egzemplarz od znajomego, następnie było kilka lat przerwy, a później ktoś gdzieś słyszał, że ja chętnie kupuję te auta, albo ktoś gdzieś dowiedział się, że u sąsiada stoi taki stary mały fiat. Tym sposobem przewinęło się u mnie już kilkanaście sztuk.
Najciekawsze historie związane z zakupami tych aut wiążą się z ich poprzednimi właścicielami. Jeden z moich najstarszych "kaszlaków" przestał prawie 35 lat przepalany od czasu do czasu, a inny należał do gitarzysty grającego w kilku słynnych polskich kapelach. Ten pierwszy, wyciągnięty z garażu, wywołał wzruszenie u starszego pana. Inny z kolei był doposażony w wiele zapasowych części zapakowanych oryginalnie w papier z 1987 roku. Można z nich było złożyć niemal cały silnik. Wóz przez 30 lat i 40 tys. km chyba nigdy się nie zepsuł, a części przeleżały do roku 2017 w nienaruszonym stanie. Inny z kolei był ładny z zewnątrz, a po przejechaniu 20 km urwało się przednie koło. Od spodu samochód okazał się cały skorodowany.
Lepiej sprzedać, niż ma zgnić
Podsumowując auta, którymi jeździłem, muszę przyznać, że były w bardzo różnym stanie. Niektóre kupione pod wpływem chwili po kilku miesiącach szukały nowych właścicieli, a inne nie doczekały się należącego się im remontu i musiały zostać sprzedane. Przez te kilkanaście lat doszedłem do wniosku, że najbardziej podobają mi się auta z początku lat 80. (z chromowanymi zderzakami, nowszym typem kół i małym licznikiem). Samochody te są sporo tańsze od egzemplarzy z początku produkcji, nie ma wielkiej straty, jeśli dojdzie do uszkodzenia karoserii, a także nie szkoda czasem nawinąć im na koła kolejnych kilometrów.
Największy sentyment mam do auta, które kupiłem jako trzecie lub czwarte z kolei, około 8 lat temu. Jest to niebieski fiacik z 1985 roku z przebiegiem 55 tys. km. Do zrobienia jest w nim karoseria i zawieszenie (obniżone po zakupie). Po nim przewinęło się kilka ładniejszych i bardziej zadbanych sztuk, ale żaden nie był w tak rzadkim kolorze.
Najlepszego malucha ma Tom Hanks
Jeśli chodzi o malucha, którym jeździło mi się najlepiej ze wszystkich, to wywołam kontrowersję pisząc, że był to polski fiat 126p przekazany Tomowi Hanskowi. Warsztat BB Oldtimer Garage z Bielska-Białej, który podjął się remontu, zajmuje się na co dzień renowacjami maserati, mercedesów i innych bardzo drogich samochodów. 126p, który wyjechał z ich pracowni, był zwarty, idealnie spasowany i wykonany z ogromną dbałością o detale. Wszystko pracowało o wiele lepiej niż zwykle w małym fiacie. Taki remont kosztuje ponad 100 tys. zł, więc prawdopodobnie mało kto miał okazję jeździć tak dopracowanym autem, dlatego nie dziwię się, że trudno w to uwierzyć.
Sto lat Maluchowi
45 lat na rynku to poważny staż. Fakt, ze Maluch nie jest postrzegany jako klasyk na arenie międzynarodowej, to niezbyt wielka wada, ponieważ dla nas Polaków jest ważnym elementem historii powojennej. Dlatego nawet jeśli ktoś niezbyt interesuje się starymi samochodami, a ma możliwość uratowania niszczejącego gdzieś "kaszlaka", to teraz jest dobry moment, żeby zacząć jego remont. Za 5 lat obchodzić będziemy okrągłe urodziny, więc spodziewam się hucznego świętowania.