Policja przyjechała do wypadku. Zdziwili się, gdy zajrzeli do auta
Kierowca hondy miał więcej szczęścia niż rozumu. Przeżył wypadek, ale potem było już tylko gorzej.
28.02.2024 | aktual.: 28.02.2024 13:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
26 lutego w godzinach nocnych mazowieccy policjanci zostali skierowani do zdarzenia drogowego na obwodnicy Garwolina. Gdy przybyli na miejsce, mocno się zdziwili.
Kierowca ciężarówki z naczepą, który zgłosił zdarzenie, wyjaśnił, że jechał za osobową hondą, która w pewnym momencie wpadła w poślizg, obróciła się i uderzyła w ciężarówkę, lądując pod naczepą.
Takie wypadki zazwyczaj kończą się tragicznie, ale kierowca i pasażerka hondy mieli sporo szczęścia. Pech w tym, że żadne z nich nie chciało przyznać się do prowadzenia. Gdy policjanci podeszli do auta, kobieta siedziała na fotelu pasażera, a mężczyzna na tylnej kanapie.
Zgodnie twierdzili, że samochodem kierował znajomy, ale nie byli w stanie wyjaśnić, gdzie się podział, ani jak wydostał się z samochodu zakleszczonego od strony kierowcy. Odpowiedź przyszła wraz z badaniem alkomatem - zarówno kobieta, jak i mężczyzna mieli około 2,5 promila w organizmie.
34-latek w końcu przyznał, że prowadził, ale przesiadł się na tylną kanapę, by uniknąć odpowiedzialności. Stracił prawo jazdy i stanie przed sądem. Grozi mu kara do 3 lat więzenia.